Książka
francuskiego etnologa polskiego pochodzenia opowiada o irracjonalności i
paranauce, czyli m.in. o tym, skąd wzięli się turbolechici (choć
bezpośrednio nie ma tu do nich żadnego odniesienia). Stoczkowski
opowiada o tym, dlaczego wyznawców teorii pseudonaukowych nie da się
przekonać do myślenia według nas racjonalnego, czyli zgodnego z naukową
dyscypliną. Stara się też wyjaśnić źródła tego fenomenu społecznego i –
jako antropolog – zachęca do spojrzenia na naszych adwersarzy jak na
Innego, reprezentującego różny od naszego system norm określających,
czym jest racjonalność. Tekst ten polecam wszystkim, którzy chcieliby
zrozumieć, dlaczego wszelkie dyskusje z turbosłowianami są tak
frustrująco jałowe.
W. Stoczkowski, Ludzie, bogowie i przybysze z kosmosu, przeł. R. Wiśniewski, Warszawa 2005
Fantazmat
to, według „Słownika języka polskiego” W. Doroszewskiego, „wytwór
fantazji, wyobraźni; przywidzenie, urojenie, halucynacja”. Takim właśnie
fantazmatem, lansowanym przez pseudohistoryków-amatorów,
jest Imperium Wielkiej Lechii. Wielkolechici promują się głównie w
mediach społecznościowych, coraz śmielej wdzierają się jednak także na
rynek wydawniczy i do czasopism, niekiedy nawet do tych o pewnej renomie naukowej.
Bibliografia publikacji książkowych budujących mit Wielkiej Lechii
liczy już przynajmniej kilkanaście pozycji, jednak środowisko naukowe
dotychczas może przeciwstawić temu zjawisku dopiero dwie monografie.
Pierwszą była praca (nieco eklektyczna w charakterze) doktoranta UW
Romana Żuchowicza „Wielka Lechia. Źródła i przyczyny popularności teorii
pseudonaukowej okiem historyka” (Wydawnictwo Naukowe Sub Lupa,
Warszawa 2018). Druga to ukazujący się w tych dniach „Fantazmat
Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków” Artura
Wójcika, autora blogu Sigillum Authenticum (Wydawnictwo Napoleon V, Oświęcim 2019).
Co ciekawe, obie te książki napisane zostały przez młodych historyków.
Uczeni utytułowani, z różnych zapewne powodów, niechętnie wdają się w
tego rodzaju polemiki. Część historyków zabierających głos w tej sprawie
uważa, iż próba przeniesienia tego rodzaju dyskusji na grunt naukowy
byłaby zabiegiem chybionym, legitymizującym w jakiś sposób owe
fantazmaty, co do meritum zaś zasadniczo niemożliwym, a w najlepszym
razie jałowym. Przyjmują oni, iż analizując, wyjaśniając i prostując –
nazwijmy rzecz po imieniu – pseudohistoryczne bzdury, lepiej pozostawiać
je na marginesie nauki, tam, gdzie ich miejsce. Wydaje się jednak, że
milczenie akademików wobec paranauki nie przynosi dobrych rezultatów w
żadnej dyscyplinie (nie bez powodu obaj Autorzy stawiają na jednaj
płaszczyźnie turbolechitów, płaskoziemców i antyszczepionkowców),
zachęcając jedynie pseudo-uczonych do coraz śmielszego głoszenia swoich
nie mających żadnych naukowych podstaw teorii. Z tego względu obie
wspomniane publikacje wypełniają ważną lukę w naszej literaturze
historycznej.
„Fantazmat Wielkiej Lechii” to książka z
dobrym umocowaniem metodologicznym i naukowym, w swej zasadniczej części
mająca charakter raczej historyczno-publicystyczny,
popularnonaukowy. Adresowana jest do szerszej publiczności. Odmienną
metodę pracy przyjął Roman Żuchowicz, który w swoim tekście ściśle
trzyma się naukowej dyscypliny, opatrując wywód erudycyjnym komentarzem,
w znacznych partiach tekstu czyniąc ekskursy w kierunku archeologii,
genetyki czy językoznawstwa. Książka ta adresowana jest raczej do osób z
wykształceniem historycznym. Różnica pomiędzy obiema publikacjami
polega też na tym, że o ile R. Żuchowicz na warsztat wziął przede
wszystkim teorie Janusza Bieszka, o tyle A. Wójcik próbuje zmierzyć się
całościowo ze zjawiskiem turbosłowiaństwa.
Wybór perspektywy, z
której obserwuje się problem oraz metodologii, według jakiej się go
bada i opisuje, należy oczywiście do Autorów, a każdy z czytelników musi
sam ocenić, która z nich lepiej odpowiada jego indywidualnym gustom,
potrzebom czy zainteresowaniom. W mojej opinii obie wspomniane książki
są komplementarne i dobrze jest czytać je łącznie, zaczynając od
„Fantazmatu”, który stanowi dobre, popularne wprowadzenie do
problematyki wielkolechickiej.
Dyskusje z wyznawcami
pseudonaukowych konfabulacji mają najczęściej charakter wysoce
emocjonalny, rzadko zaś merytoryczny, o czym może przekonać się każdy
czytelnik „Fantazmatów”, a także blogu Sigillum Authenticum. Książka
Artura Wójcika wyrosła z takich właśnie dyskusji z tezami głoszonymi
przez apostołów wiary turbolechickiej, przede wszystkim Pawła
Szydłowskiego, Janusza Bieszka, Czesława Białczyńskiego czy Mariana
Nosala.
Osobiście tyleż współczuję obu Autorom trudu
przedzierania się przez to grzęzawisko nonsensu, co i podziwiam ich
wytrwałość w tym dziele. Wytrwałość w demaskowaniu pseudohistorycznych
niedorzeczności tym bardziej godna jest podziwu, że generuje wielkie
koszty emocjonalne dla tych, którzy się tego zadania podejmują, jako że
turbolechici nie znają ograniczeń rzucaniu oskarżeń, inwektyw i w
stosowaniu mowy nienawiści pod ich adresem. Z tego względu jest to praca
tym bardziej trudna, tym bardziej jednak też potrzebna.
#PowiedzTakNauce.