środa, 29 listopada 2023

Recenzenci

 

10 dni temu chwaliłem się pozytywnymi recenzjami, które otrzymał mój artykuł. Dla równowagi tym razem recenzja negatywna, a dzielę się nią, bo to jedna z najbardziej niemądrych recenzji, jakie kiedykolwiek mi napisano.

Rzecz dotyczy referatu wygłoszonego na konferencji i zgłoszonego do publikacji w książce pokonferencyjnej. Tymczasem na wstępie Recenzent zarzuca mi, że referat konferencyjny zbytnio przypomina referat, tylko opatrzony przypisami. Bardzo chciałbym się dowiedzieć w takim razie, co powinien przypominać referat, skoro broń Boże nie powinien to być referat?
 
Najśmieszniejszy jest zarzut drugi. Otóż Recenzent, który sam z angielszczyzną jest na bakier, po przejrzeniu mojego tekstu (napisanego po angielsku) zarzuca mi popełnianie błędów językowych i posługiwanie się kalkami z polskiego. Tymczasem „old print” jest kanonicznym określeniem starego druku, wystarczy zajrzeć do dowolnego słownika lub dowolnej anglojęzycznej publikacji o drukach XVI-XVIII w. Nie wiem, w jakiej to literaturze przedmiotu recenzent tego określenia nie znajduje, osobiście jednak mogę służyć od ręki dziesiątkami przykładów. Istnieją nawet opracowania, w tym katalogi zbiorów specjalnych, które frazę „old print” mają w tytule. Stwierdzenie: ‘„Print” to technologia albo odbitka graficzna, a nie odpowiednik polskiego starego druku’ jest nonsensem i pokazuje jedynie skalę niezrozumienia przez Recenzenta ocenianego tekstu.
 
„Movement” z kolei to określenie odnoszące się do różnych zjawisk społecznych. Wbrew przekonaniu Recenzenta frazę „publishing movement” bardzo często spotyka się w literaturze przedmiotu w kontekście np. publikowania Open Access czy też w odniesieniu do wydawnictw podziemnych (np. w okresie PRL). Także i tu przykładów jest na pęczki, ale podam tylko jeden, z witryny jednego z najbardziej prestiżowych czasopism na świecie, czyli „Nature”: https://www.nature.com/articles/d41586-023-03342-6 Także w tym przypadku nie może być mowy o kalce z języka polskiego. Warto sprawdzić, zanim w recenzji napisze się głupstwo. Mam nadzieję, że pomogłem na przyszłość.
 
No i wreszcie zarzut trzeci, należący do kategorii moich ulubionych, często wyciągany także przez anonimowych komentatorów w Internecie. Oto Recenzent zabiera się za lekturę tekstu, którego przedmiot wykracza poza jego własną specjalizację. Jednak zamiast powiedzieć: „OK, nie bardzo się na tym znam”, co by przecież w żaden sposób nie uwłaczało jego godności, zaczyna wytaczać ciężkie działa celem wykazania, że to autor tekstu, który spędził całe lata – kilka, czasem może nawet kilkanaście – na badaniach tej właśnie problematyki, nie ma pojęcia, o czym pisze. Stąd to biorą się te „przypadkowo dobrane publikacje”, zarzuty (spisywane zresztą na kolanie, bo z literówkami) dotyczące chaotyczności wywodu, braku dyscypliny i warsztatu badawczego oraz „setki” niecytowanych opracowań czy źródeł. Jakich konkretnie?; dlaczego powinny zostać zacytowane?; jakie nowe światło ich cytowanie rzuciłoby na przedmiot badań?; czy autor popełnił jakieś błędy merytoryczne, na co dowody można byłoby znaleźć w owych „setkach” niecytowanych prac? – tego oczywiście autor nigdy się nie dowiaduje. Takie napuszone sformułowania są w istocie puste semantycznie, a ich jedynym zadaniem jest wzniecanie zasłony dymnej mającej pozorować erudycję Recenzenta (jakoby znającego setki tekstów nieznanych autorowi), a w istocie jedynie słabo maskują jego ignorancję. Mówię tutaj nie tylko o tym konkretnym przypadku, ale uogólniam, ponieważ z takimi nic nie znaczącymi fajerwerkami recenzenckiego pustosłowia spotykałem się już niejednokrotnie.

piątek, 3 listopada 2023

W. Tomasik, Nie wszystkie podróże Sienkiewicza

Wojciech Tomasik opisuje Henryka Sienkiewicza „podróże mniej efektowne” niż te, które zazwyczaj wzbudzają zainteresowanie badaczy, te do Ameryki i Afryki, „takie ponadto, po których pozostały skąpe świadectwa lub nie przetrwały żadne ślady”. Szczególnie interesują Autora sienkiewiczowskie podróże koleją.

Patrząc więc na mapy oraz czytając kolejowe rozkłady jazdy Tomasik koryguje błędy, które wydawcy popełnili w edycjach korespondencji Sienkiewicza i jego bliskich. Warto te rozważania przeczytać już choćby po to, żeby zapoznać się z warsztatem pracy literaturoznawcy sięgającego po źródła pozaliterackie. A sposób, w jaki Autor rozprawia się z pomyłkami, brakiem wiedzy, błędami metodologicznymi oraz nieumiejętnością posługiwania się mapą i rozkładem jazdy swoich Koleżanek i Kolegów, sienkiewiczologów i edytorów, ma swoją pikanterię, która czyni lekturę jeszcze bardziej smakowitą.
 
Opracowanie to będzie nade wszystko interesujące dla zainteresowanych geopoetyką, związkiem przestrzeni geograficznej z literaturą – w tym przypadku z pisarstwem Henryka Sienkiewicza. Jak się okazuje, mapa odgrywała w twórczości oraz korespondencji polskiego noblisty szczególną rolę.
 
Książka, ilustrowana licznymi reprodukcjami rękopiśmiennych i drukowanych źródeł związanych z podróżami pisarza, wzbudza uznanie starannym edytorstwem oraz dopracowaną szatą graficzną, za co Wydawnictwu Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy należą się specjalne wyrazy uznania.
 
W. Tomasik, Nie wszystkie podróże Sienkiewicza. Szkice z geografii humanistycznej, Bydgoszcz 2023

czwartek, 2 listopada 2023

R.T. Tomczak, Powstanie i rozwój Konfederacji Szwajcarskiej w średniowieczu

Książka, jakiej brakowało. I żałuję, że nie ukazała się wcześniej, kiedy pracowałem nad swoją książką o wojnach włoskich.
 
Robert Tomczak opisał proces formowania się państwa, które dziś znamy jako Szwajcarię. Procesy te nie były wcale proste ani oczywiste, gdyż chodziło o „(…) powstanie pewnego bytu politycznego, który nie był do końca zdefiniowany, choć prowadził własną politykę zagraniczną. (…) Nie było (…) żadnych podstaw do tego, aby sądzić, że z tego bytu wyłoni się państwo” (s. 113). Oprócz omówienia procesów społeczno-politycznych prowadzących do zjednoczenia alpejskich kantonów i miast, Autor przedstawił także legendy założycielskie Szwajcarii, które odgrywały (i odgrywają nadal) bardzo ważną rolę w tworzeniu skonfederowanej szwajcarskiej tożsamości.
 
Dysponujemy zaledwie jedną monografią w języku polskim poświęconą historii Szwajcarii, napisaną przez Jerzego Wojtowicza przed kilkoma dekadami. Tym ważniejsze jest opracowanie przygotowane przez Roberta Tomczaka. Podkreślić wszakże trzeba, że nie jest to pełnowymiarowa historia tego państwa, a „jedynie” bardzo umiejętnie wykonana synteza jego powstania i uformowania się, poprowadzona od czasów antycznych do pokoju westfalskiego (1648). Przeczytałem ją z zaciekawieniem i dużym pożytkiem dla siebie.

środa, 1 listopada 2023

Czy warto czytać starsze książki?

Dyskusje o książkach historycznych – to hasło jednej z grup, do których należę na FB. Ostatnio kilkakrotnie pojawiły się na niej pytania o książki starsze, o to, czy warto je czytać. I często pojawiają się odpowiedzi (specjalizuje się w nich szczególnie jeden użytkownik, przede wszystkim w odniesieniu do książek starożytniczych czy egiptologicznych), że np. książka ma już 25 lat, wobec czego jest nic nie warta. Trzeba jednak wiedzieć, że takie kryterium ma bardzo ograniczone zastosowanie w naukach humanistycznych.

Oczywiście są różne książki, lepsze i gorsze. Te złe charakteryzują się np. tym, że ich autor popełnił kardynalne błędy faktograficzne, merytoryczne, metodologiczne czy warsztatowe lub tendencyjnie dobierał źródła. Takie książki są jednak złe już od początku, ich wartość nie spada wraz z wiekiem. I choć wiadomo, że badania naukowe są kontynuowane, uczeni dokonują nowych odkryć, dochodzą do nowych ustaleń, przedstawiają nowe interpretacje źródeł, to jednak w dobrych starszych książkach nadal jest wiele ciekawych ustaleń, dobrych pomysłów, interesujących pytań i odpowiedzi. Ba, nie każda nowsza książka jest lepsza od starszej tylko dlatego, że ma świeższą datę publikacji. Przykłady można by mnożyć.

Co więcej, ocenianie książek po samej dacie wydania wskazuje na niezrozumienie, jak działa humanistyka. Bo ona rozwija się w dialogu, w tym także w dialogu z naszymi poprzednikami, którzy czasem się mylili, często wiedzieli mniej niż my dziś (choć też niejednokrotnie znali źródła, którymi my dziś już nie dysponujemy), jednak działali w dobrej wierze, a my nie jesteśmy pierwsi. Ten dialog jest immanentną częścią procesów komunikacji naukowej.

Są książki, na które rzeczywiście szkoda czasu, nie wynika to jednak z daty ich publikacji.