poniedziałek, 18 listopada 2019

W. Stoczkowski, Ludzie, bogowie i przybysze z kosmosu

Książka francuskiego etnologa polskiego pochodzenia opowiada o irracjonalności i paranauce, czyli m.in. o tym, skąd wzięli się turbolechici (choć bezpośrednio nie ma tu do nich żadnego odniesienia). Stoczkowski opowiada o tym, dlaczego wyznawców teorii pseudonaukowych nie da się przekonać do myślenia według nas racjonalnego, czyli zgodnego z naukową dyscypliną. Stara się też wyjaśnić źródła tego fenomenu społecznego i – jako antropolog – zachęca do spojrzenia na naszych adwersarzy jak na Innego, reprezentującego różny od naszego system norm określających, czym jest racjonalność. Tekst ten polecam wszystkim, którzy chcieliby zrozumieć, dlaczego wszelkie dyskusje z turbosłowianami są tak frustrująco jałowe.

W. Stoczkowski, Ludzie, bogowie i przybysze z kosmosu, przeł. R. Wiśniewski, Warszawa 2005

wtorek, 12 listopada 2019

„Fantazmat Wielkiej Lechii”

Fantazmat to, według „Słownika języka polskiego” W. Doroszewskiego, „wytwór fantazji, wyobraźni; przywidzenie, urojenie, halucynacja”. Takim właśnie fantazmatem, lansowanym przez pseudohistoryków-amatorów, jest Imperium Wielkiej Lechii. Wielkolechici promują się głównie w mediach społecznościowych, coraz śmielej wdzierają się jednak także na rynek wydawniczy i do czasopism, niekiedy nawet do tych o pewnej renomie naukowej.

Bibliografia publikacji książkowych budujących mit Wielkiej Lechii liczy już przynajmniej kilkanaście pozycji, jednak środowisko naukowe dotychczas może przeciwstawić temu zjawisku dopiero dwie monografie. Pierwszą była praca (nieco eklektyczna w charakterze) doktoranta UW Romana Żuchowicza „Wielka Lechia. Źródła i przyczyny popularności teorii pseudonaukowej okiem historyka” (Wydawnictwo Naukowe Sub Lupa, Warszawa 2018). Druga to ukazujący się w tych dniach „Fantazmat Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków” Artura Wójcika, autora blogu Sigillum Authenticum (Wydawnictwo Napoleon V, Oświęcim 2019).

Co ciekawe, obie te książki napisane zostały przez młodych historyków. Uczeni utytułowani, z różnych zapewne powodów, niechętnie wdają się w tego rodzaju polemiki. Część historyków zabierających głos w tej sprawie uważa, iż próba przeniesienia tego rodzaju dyskusji na grunt naukowy byłaby zabiegiem chybionym, legitymizującym w jakiś sposób owe fantazmaty, co do meritum zaś zasadniczo niemożliwym, a w najlepszym razie jałowym. Przyjmują oni, iż analizując, wyjaśniając i prostując – nazwijmy rzecz po imieniu – pseudohistoryczne bzdury, lepiej pozostawiać je na marginesie nauki, tam, gdzie ich miejsce. Wydaje się jednak, że milczenie akademików wobec paranauki nie przynosi dobrych rezultatów w żadnej dyscyplinie (nie bez powodu obaj Autorzy stawiają na jednaj płaszczyźnie turbolechitów, płaskoziemców i antyszczepionkowców), zachęcając jedynie pseudo-uczonych do coraz śmielszego głoszenia swoich nie mających żadnych naukowych podstaw teorii. Z tego względu obie wspomniane publikacje wypełniają ważną lukę w naszej literaturze historycznej.

„Fantazmat Wielkiej Lechii” to książka z dobrym umocowaniem metodologicznym i naukowym, w swej zasadniczej części mająca charakter raczej historyczno-publicystyczny, popularnonaukowy. Adresowana jest do szerszej publiczności. Odmienną metodę pracy przyjął Roman Żuchowicz, który w swoim tekście ściśle trzyma się naukowej dyscypliny, opatrując wywód erudycyjnym komentarzem, w znacznych partiach tekstu czyniąc ekskursy w kierunku archeologii, genetyki czy językoznawstwa. Książka ta adresowana jest raczej do osób z wykształceniem historycznym. Różnica pomiędzy obiema publikacjami polega też na tym, że o ile R. Żuchowicz na warsztat wziął przede wszystkim teorie Janusza Bieszka, o tyle A. Wójcik próbuje zmierzyć się całościowo ze zjawiskiem turbosłowiaństwa.

Wybór perspektywy, z której obserwuje się problem oraz metodologii, według jakiej się go bada i opisuje, należy oczywiście do Autorów, a każdy z czytelników musi sam ocenić, która z nich lepiej odpowiada jego indywidualnym gustom, potrzebom czy zainteresowaniom. W mojej opinii obie wspomniane książki są komplementarne i dobrze jest czytać je łącznie, zaczynając od „Fantazmatu”, który stanowi dobre, popularne wprowadzenie do problematyki wielkolechickiej.

Dyskusje z wyznawcami pseudonaukowych konfabulacji mają najczęściej charakter wysoce emocjonalny, rzadko zaś merytoryczny, o czym może przekonać się każdy czytelnik „Fantazmatów”, a także blogu Sigillum Authenticum. Książka Artura Wójcika wyrosła z takich właśnie dyskusji z tezami głoszonymi przez apostołów wiary turbolechickiej, przede wszystkim Pawła Szydłowskiego, Janusza Bieszka, Czesława Białczyńskiego czy Mariana Nosala.

Osobiście tyleż współczuję obu Autorom trudu przedzierania się przez to grzęzawisko nonsensu, co i podziwiam ich wytrwałość w tym dziele. Wytrwałość w demaskowaniu pseudohistorycznych niedorzeczności tym bardziej godna jest podziwu, że generuje wielkie koszty emocjonalne dla tych, którzy się tego zadania podejmują, jako że turbolechici nie znają ograniczeń rzucaniu oskarżeń, inwektyw i w stosowaniu mowy nienawiści pod ich adresem. Z tego względu jest to praca tym bardziej trudna, tym bardziej jednak też potrzebna.

#PowiedzTakNauce.

czwartek, 26 września 2019

M. Napiórkowski, Turbopatriotyzm

Prowadziliśmy już na tej stronie dyskusje o rekonstrukcjach historycznych. Dziś kolejny do nich przyczynek:

„Politykę i życie publiczne buduje się dziś w Polsce w myśl przykazań, którymi kierują się rekonstruktorzy. To raczej pasjonaci historii niż historycy. Nie znaczy to jednak, że ignorują fakty. Nie pozostają one przedmiotem chłodnych, naukowych ustaleń, lecz przeradzają się w obiekty fascynacji – fetysze, które natychmiast przybierają materialną postać. Dla rekonstruktora fakt to nie przypis w książce (a jeżeli przypisy, to ważone na tony, bo rekonstruktorzy fascynują się raczej ich liczbą niż treścią), to raczej odkrycie miejsca pochówku zapomnianych bohaterów, stary hełm, rodzinna pamiątka albo mundur ułański drobiazgowo odtworzony po godzinach pracy na stole w dużym pokoju. Kluczowy jest też aspekt wspólnotowy. Dla rekonstruktorów historia to pasja, hobby, ale też okazja, by poznać nowych przyjaciół. Rekonstruktorzy nie są patologią, choć wydaje się, że do tej roli chcieliby ich zepchnąć niektórzy historycy. Ich zasługami w Polsce i na świecie można by bez trudu zapełnić cały tom. Podtrzymują lokalne tożsamości, wykonują żmudną pracę w terenie, krzewią wiedzę historyczną i podtrzymują zainteresowanie przeszłością, czyniąc ją czymś atrakcyjnym i aktualnym. Ale historia przepuszczona przez rekonstruktorską soczewkę staje się często nazbyt gorąca i nazbyt skupiona na szczególe, a przez to wyzwalająca emocje i podatna na manipulacje. Państwo, które swoją politykę wobec przeszłości buduje nie na duchu historyków, lecz rekonstruktorów, łatwiej zmobilizuje obywateli do działania, to fakt. Ale musi się też liczyć z tym, że godzi się na obraz niezwykle uproszczony i podatny na zawłaszczenia. Obraz, który łatwo staje się zarzewiem płomiennego samozachwytu i równie płomiennej nienawiści. Soczewki są bardzo użyteczne – pozwalają zobaczyć więcej. Ale porzucone w lesie powodują pożary”.

M. Napiórkowski, Turbopatriotyzm, Wołowiec 2019, s. 247-248

Co Państwo o tym sądzicie? Czytaliście już książkę Napiórkowskiego?

wtorek, 3 września 2019

Władza o polskich naukowcach

Nie najnowsza, jednak bulwersująca wypowiedź przedstawiciela obecnej władzy, prof. Andrzeja Waśki, literaturoznawcy i historyka kultury, dotycząca nie tylko historyków, lecz w ogólności polskiego środowiska naukowego oraz całej Universitas. Prof. Waśko najpierw przedstawia swoją wizję studium historii we współczesnej Polsce:

„Historia, która w latach 90. była wśród młodzieży najbardziej znienawidzonym przedmiotem szkolnym odrodziła się dzisiaj, w na różnych poziomach kultury, także w kulturze popularnej w sposób widoczny dla wszystkich. W księgarniach (tych, które ocalały) najlepiej sprzedają się dziś książki historyczne. Wróciła też moda na klasyczne studia historyczne, którym w epoce procesu bolońskiego i humanistycznych „modnych bzdur” stosunkowo najlepiej udało się zachować przyzwoity poziom, i które ostatnio rozwijają się pod każdym względem. Ale pierwszym impulsem, który doprowadził do tego odrodzenia historii nie była teoria, tylko praktyka; ten impuls nie wyszedł z uniwersytetów, tylko z kultury popularnej – z zaangażowania młodzieży w grupy rekonstrukcyjne. Siłą grup rekonstrukcyjnych w porównaniu z nauczaniem szkolnym jest to, że proponują aktywność i praktyczne działanie w grupie koleżeńskiej. W zabawie nawiązują się więzi międzyludzkie, nadwątlone w zreformowanej szkole, i pojawia się ciekawość przeszłości, którą zaspakaja sięgnięcie po książkę”.

Następnie zaś przechodzi do analizy sytuacji edukacyjnej Polaków:

„Polacy o wykształceniu podstawowym i zawodowym okazali się silniejszym elementem społecznym niż cała wielka rzesza magistrów. Ci, którzy nie studiowali, nie mieli bowiem okazji zarazić się tak głęboko post-marksistowskim wartościowaniem i modnymi sloganami nowej lewicy. Ponieważ ostoją tego typu myślenia po latach PRL-u pozostały uniwersytety i środowiska opiniotwórcze, wychowankowie tych środowisk i ich satelici przesiąkli fałszywą ideologią w znacznie większym stopniu niż tak zwani ludzie prości”.

Są to słowa uwłaczające całej polskiej nauce. Całość do przeczytania na portalu Arcana: www.portal.arcana.pl/Arcana-126-subkultura-elit-oczami-prof-andrzeja-waski,4413.html

Prof. Andrzej Waśko jest członkiem Rady Programowej Prawa i Sprawiedliwości oraz doradcą Andrzeja Dudy: https://www.prezydent.pl/kancelaria/nrr/sklad/sekcje/edukacja-mlode-pokolenie-sport/andrzej-wasko/

środa, 21 sierpnia 2019

Oprawy introligatorskie

Odebrane od introligatora, w solidnych i pięknych nowych oprawach, zadbane i uratowane. Koszt, co prawda, spory, ale satysfakcja jeszcze większa. I pewność, że zostały zabezpieczone na kolejne 100 lat.

środa, 14 sierpnia 2019

"Liber chronicarum cum figuris" Hartmanna Schedla

"Liber chronicarum cum figuris" Hartmanna Schedla to jeden z największych późnośredniowiecznych bestsellerów, kompendium wiedzy o ówczesnym świecie i jego historii od chwili stworzenia. O dziele tym opowiada Emma C. DeJong, dla której stało się ono punktem wyjścia do badań nad początkami drukarstwa. 


Omówienie „Kroniki” wraz z zestawieniem bibliograficznym: https://www.historisches-lexikon-bayerns.de/Lexikon/Schedelsche_Weltchronik

sobota, 10 sierpnia 2019

Dedykacja Francisca Palla dla Antoniego Mączaka

Nadbitka tekstu rumuńskiego mediewisty Francisca Palla z dedykacją dla Antoniego Mączaka. Nadbitkę tę nabyłem kilka lat temu na Allegro wraz z innymi materiałami, które - jak się później zorientowałem - należały niegdyś do księgozbioru Profesora Antoniego Mączaka. Było to dla mnie odkrycie tym ważniejsze, iż uważam A. Mączaka za jednego z moich mistrzów, choć nigdy nie spotkałem go osobiście. Jego książki jednakże wywarły duży wpływ na moją drogę naukową.

Więcej dedykacji w albumie "Habent sua fata libelli". 

Dedykacja Brygidy Kürbis dla Tadeusza Manteuffla

Kronika Wielkopolska, wyd. B. Kürbis, Warszawa 1970 („Pomniki Dziejowe Polski”, seria II, tom VIII)

Dedykacja Brygidy Kürbis dla Tadeusza Manteuffla. Książkę tę po Profesorze Manteufflu odziedziczył Profesor Edward Potkowski. Obecnie stanowi moją własność.

Warto zwrócić uwagę, iż już 1970 r. Brygida Kürbis pisała o sobie "wydawczyni". Jest to ciekawy przyczynek do dyskusji na temat żeńskich form stanowisk i zawodów.

Więcej dedykacji w albumie "Habent sua fata libelli". 

piątek, 9 sierpnia 2019

Dolce far niente

Ilustracja: http://sidmeetsnik.com/dolce-far-niente
Tegoroczne lato upływa pod znakiem oczekiwania.

5 kwietnia do Wydawnictw Uniwersytetu Warszawskiego przesłałem gotowy tekst nowej książki. Ponad dwa miesiące czekałem na recenzje, które – jak się okazało – były niejednoznaczne. Głównym powodem niechęci recenzentów jest to, że komentując polską edycję „Pamiętników o czasach moich” Ludwika Tuberona, kilkakrotnie wskazywałem na błędy popełnione przez wydawców (pisałem o tym na blogu: https://ohistorii.blogspot.com/search/label/Ludwik%20Tuberon). W tej sytuacji Wydawnictwo postanowiło poprosić o trzecią opinię (nb. informując mnie o tym pani redaktor pozwoliła sobie na złośliwość pod moim adresem, co było niezbyt profesjonalne). Czekam zatem na trzecią recenzję.

Czekaliśmy wszyscy także na nowy wykaz czasopism punktowanych (pisałem o tym tu: https://www.facebook.com/ohistorii/posts/1326464180850569). Po jego ogłoszeniu i dostosowaniu napisanego wcześniej artykułu do wymagań czasopisma dwustupunktowego, pozostaje czekać na proofreading i na acceptance (or rejection) of the submission.

Właściwie mógłbym zacząć pisać kolejny artykuł (mam nawet kilka pomysłów), ale na dobrą sprawę nie ma takiej potrzeby, ponieważ za bieżący okres parametryzacyjny (2017-2020) będę miał wypełnione wszystkie cztery sloty publikacyjne (piękny volapük, prawda? Takim językiem teraz trzeba się posługiwać w kontaktach z biurokracją). Nie potrzebuję więc żadnych nowych publikacji aż do 2021 roku. Nonsens? Zapewne. Ale tak sytuację kształtuje nowa ustawa.

Na dobrą sprawę aż do czasu otrzymania trzeciej recenzji z Wydawnictwa mogę sobie siedzieć w fotelu i czytać książki li tylko dla przyjemności. Dziękuję, Panie Ministrze.

Nowy wykaz czasopism punktowanych

Dwa miesiące temu skończyłem pisać artykuł, który chcę opublikować za możliwie dużą liczbę punktów. Ze zgłoszeniem do publikacji czekałem na ogłoszenie ministerialnej listy czasopism. Wczoraj okazało się, że czasopismo, z którym planowałem współpracować, otrzymało „tylko” 70 punktów. Wybrałem więc inne, niezbyt pasujące, ale obdarzone dwustoma punktami i jako w zasadzie jedyne z tej górnej półki w mojej dyscyplinie mniej więcej odpowiadające profilem przygotowanemu przeze mnie tekstowi. Teraz więc siedzę i przerabiam tekst i opisy bibliograficzne, żeby uczynić zadość wymaganiom redakcyjnym owego czasopisma drugiego wyboru*. I cały czas muszę powtarzać sobie, żebym nie zapomniał: Ministerstwo ogłosiło koniec punktozy. Co za ulga.

*Pierwsze czasopismo tematycznie idealnie odpowiada omawianej przeze mnie problematyce i gotowe było opublikować mój tekst. To jednak okazuje się mniej ważne. Najważniejsze są punkty oceny parametrycznej. Musimy więc podejmować nie takie decyzje, które mają sens, tylko takie, które przyniosą więcej punktów, nawet jeśli jest w nich niewiele sensu. Koniec końców w tabelce lepiej mieć 200 paranoicznych punktów niż tylko 70 choćby najgenialniejszych.

Nie wspominam już o takim drobiazgu jak ten, że publikując w pierwszym czasopiśmie miałbym szansę dotrzeć do większości zainteresowanych daną problematyką historyków, ale otrzymałbym tylko 70 punktów. Publikując w drugim mam szansę na 200 punktów, ale trudno powiedzieć, czy tekst trafi do tych badaczy, którzy naprawdę byliby nim zainteresowani. Jednak skoro MNiSW postawiło mnie przed wyborem: albo dobro mojej dyscypliny i Wydziału, albo dobro nauki w ogóle i szerokiej, a więc niesprecyzowanej społeczności, decyzja może być tylko jedna.

niedziela, 21 lipca 2019

M. Magini, Jakby nie było nikogo

„To, co zwykliśmy nazywać Historią, to nic innego jak szereg porozumień i decyzji na wysokim szczeblu, zarówno tych wspaniałomyślnych, jak i zwyczajnie niegodziwych. Lecz siły sprawczej Historii należy szukać gdzie indziej. Siła sprawcza Historii to miliony ludzkich istnień borykających się ze swymi frustracjami, swoimi obawami, niejednoznacznością swojego położenia. To osoby, które nie podejmują może przełomowych decyzji, ale robią to, co jest w ich mocy. Być może się mylą, być może reagują zbyt późno, lecz jednak usiłują pielęgnować w sobie ludzkie odruchy i choć nie zawsze udaje im się zwyciężyć, wybierają drogę pod prąd, by nie stracić człowieczeństwa”.

M. Magini, Jakby nie było nikogo, Warszawa 2016, s. 201-202

K. Varga, Langosz w jurcie

„[...] cokolwiek by mówić, komuniści uważali jednak kulturę za ważny element życia, edukacji i kontroli umysłowej, to demokracja ma kulturę gdzieś. I nie wiadomo za bardzo, co lepsze: czy zamordyzm świadomy, że za pomocą kultury może wychowywać sobie społeczeństwo, czy liberalizm uważający kulturę za fanaberię nieudaczników”.

K. Varga, Langosz w jurcie, Wołowiec 2016, s. 206

Co ciekawe, tę refleksję można odnieść nie tylko do kultury, lecz także do nauki, w szczególności do nauk społecznych, a przede wszystkim do humanistyki. Nawet nie żywiąc wielkiego sentymentu do rzeczywistości PRL trudno nie dostrzegać, że przez kilkanaście ostatnich lat humanistyka była podduszana, a obecnie trwa proces jej dorzynania. Humanistyka stała się dla polityków szkodliwą i nikomu niepotrzebną „fanaberią nieudaczników”.

poniedziałek, 27 maja 2019

P. Matywiecki, Stary gmach

„Przeszłość Biblioteki [Uniwersyteckiej w Warszawie – PT] i przeszłość zebrana na bibliotecznych półkach to, używając metafory Kazimierza Wyki, „węgiel zawodu” historyków. Byli oni osobnym rodzajem czytelników – i ci z naukowym dorobkiem, i studenci, których tak od początku kształtowano, że już na pierwszym roku dawało się wyczuć ich specjalny sposób bibliotecznego bycia.

Może najpierw była to technika robienia notatek, a nawet coś więcej niż technika – intelektualny styl. Potrafili streszczać książkę czy artykuł w czasopiśmie w taki sposób, że uwypuklali szczegół ważny dla ich zainteresowań, nadając mu znaczenie egzotyczne dla streszczanej całości. I przenosili ten szczegół na fiszkę. Owe fiszki, małe karteczki równo przycięte do wygodnego rozmiaru, zawierały upolowane cytaty, jakiś lokalny koloryt epoki czy zjawiska, jakiś strzępek biografii. Widywałem, jak historycy rozkładali na stole fiszki niczym pasjanse, pogrążali się w ich kontemplacji, szukając połączeń między faktograficznymi detalami – w ten sposób układali przyczynowe związki, systemy historycznych idei”.

P. Matywiecki, Stary gmach, Warszawa 2016, s. 56-57

Kpinomir, Vita Mesconis

Abp Marek Jędraszewski, profesor nauk teologicznych, profesor Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu (Wydział Teologiczny), w opublikowanym w "Łódzkich Studiach Teologicznych" tekście dotyczącym chrztu Polski pisze tak:

 "Według Kpinomira, spowiednika Dobrawy, który w kronice zatytułowanej Vita Mesconis – Żywot Mieszka – przekazał nam nawet ich imiona, Mieszko I podjął decyzję o ich [pozostałych 6 żon] oddaleniu na skutek zabiegów swojej nowej czeskiej małżonki.

Philip Earl Steele podkreśla [...] dobroczynny wpływ Dobrawy, gdy chodzi o przyjęcie przez Mieszka samego sakramentu chrztu. Tym samym amerykański historyk przywrócił należną rangę dwom wczesnośredniowiecznym dokumentom, które z przyczyn ideologicznych były dotąd lekceważone, lub wręcz odrzucane przez scjentystycznie nastawionych historyków".

Cytowany przez teologa tekst amerykańskiego historyka był żartem primaaprilisowym. M. Jędraszewski nie zwrócił uwagi na znaczące imię autora fikcyjnego żywotu Mieszka, Kpinomira. Nie zastanowiły go też nowo odkryte imiona żon Mieszka: Całusława, Biustyna, Błogomina, Udowita, Pieściwoja, Rębicha i Pępicha.

Kwartalnik "Łódzkie Studia Teologiczne" znalazł się na liście "B" Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego punktowanych czasopism na 2016 rok z liczbą punktów 7.  Tekst M. Jędraszewskiego dostępny jest online: http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Lodzkie_Studia_Teologiczne/Lodzkie_Studia_Teologiczne-r2017-t26-n2/Lodzkie_Studia_Teologiczne-r2017-t26-n2-s7-19/Lodzkie_Studia_Teologiczne-r2017-t26-n2-s7-19.pdf

Ocenę pozostawiam czytelnikom. Jeszcze tylko jeden cytat: "Stąd to wrażenie wybuchu, historycznego big-bandu na ziemiach między Odrą i Wisłą".

czwartek, 23 maja 2019

Ch. English, Przemytnicy książek z Timbuktu

Niestaranne, pośpieszne tłumaczenie, brak korekty językowej, brak redakcji - te uchybienia sprawiają, że książkę źle się czyta. W niektórych fragmentach tekstu trudno się zorientować, o co chodzi. W innych pomyłki i lapsusy są widoczne na pierwszy rzut oka, a tym samym jeszcze bardziej żenujące jest, że nie dostrzeżono ich w procesie redakcyjnym. Tej książce zrobiono krzywdę. Szkoda tym większa, że problematyka tej książki jest ważna i ciekawa. Dotyczy ona nie tylko mało znanych w Europie rękopisów arabskich, lecz także procesu poznawania afrykańskiego interioru przez Europejczyków oraz jednej z najczarniejszych kart naszej historii - bezdusznego kolonializmu. Wydawnictwo Poznańskie, wstyd bodajże.

piątek, 5 kwietnia 2019

Historia

Niewiasta uskrzydlona, ubrana na biało i spoglądająca wstecz. W lewej ręce trzyma książkę, w której coś jakby pisała, lewą stopę wspierając na kwadratowym głazie; obok niej stoi Saturn, na którego barkach opiera ową księgę, w jakiej pisze. 

Historia jest kunsztem, za pomocą którego na piśmie utrwala się znakomite czyny ludzi, podziały czasu, przeszłe i obecne charaktery i przypadki osób i rzeczy. Który to kunszt wymaga trzech rzeczy: prawdy, porządku i zgodności. 

Maluje się ją uskrzydloną, gdyż jest pamięcią rzeczy zdarzonych i godnych poznania, pamięcią rozchodzącą się na wszystkie strony świata i niekiedy docierającą aż do potomnych. Wzrok zwrócony w tył pokazuje, że Historia, jako pamięć o rzeczach przeszłych, narodziła się dla potomności. Przedstawia się ją piszącą, w sposób wyżej wzmiankowany, ponieważ Historie pisane upamiętniają dusze, posągi zaś – ciała. Stąd Petrarka w sonecie 84 powiada: 

Pandolfie mój, te dzieła są cherlawe 
Na metę dłuższą. Naszym jest staraniem, 
By nieśmiertelność ludziom dać przez sławę. 

Stopę opiera na sześcianie, gdyż Historia musi zawsze trzymać się mocno, nie dając się niczemu zepsuć ani zniewolić płynącemu skądkolwiek interesownemu kłamstwu; dlatego odziewa się na biało. U jej boku umieszcza się Saturna, ponieważ Marek Tulliusz nazwał ją świadectwem czasów, nauczycielką życia, światłem pamięci i duchem ludzkich czynów. 

C. Ripa, Ikonologia, Kraków 1998, s. 44-45

piątek, 8 lutego 2019

Ucho igielne

„Miał ojciec rację. Jako robotnik dostałem się łatwo tym razem na studia, nie poszedłem jednak na etnografię, jak poprzednio, wybrałem historię, a może to historia wybrała mnie, chociaż nie był to sprzyjający czas dla historii. Ze wszystkich bowiem nauk historia jest najbardziej narażona na zakusy tych, którzy chcieliby sobie ją podporządkować. Ale ma również tę przewagę, że jest najbardziej wymagającym sprawdzianem charakterów”.

W. Myśliwski, Ucho igielne, Kraków 2018

piątek, 25 stycznia 2019

Zło w naturze ludzkiej

Antyczny przykład bezsensownej spirali przemocy:

4. Jeszcze inna okoliczność przyczyniła się do wywołania tej wojny. Oto Ojonos, kuzyn Heraklesa, jako że był synem Likymniosa, brata Alkmeny, jeszcze w wieku pacholęcym przybył z Heraklesem do Sparty. Tu wędrował sobie po mieście rozglądając się, aż doszedł w okolice domostwa Hippokoonta. Tam rzucił się na niego pies strzegący domu. Ojonos rzucił kamień i zabił nim psa. Wybiegają więc synowie Hippokoonta i uderzeniami drągów wykończyli Ojonosa.

5. To rozwścieczyło Heraklesa w najwyższym stopniu przeciw Hippokoontowi i jego synom. Nie posiadając się z gniewu, wystąpił natychmiast do walki z nimi. Wtedy został raniony i chyłkiem się oddalił. Ale później przybył do Sparty z wojskiem, pomścił się na Hippokooncie, pomścił się też na synach jego za zabójstwo Ojonosa. A grobowiec Ojonosowi wzniesiono obok przybytku Heraklesa.

Pauzaniasz, Wędrówka po Helladzie. Księgi I, II, III i VII, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska, Wrocław 2005,  III XV 4-5.

piątek, 18 stycznia 2019

Faszyzm. Ostrzeżenie

Czytelnika, który spodziewa się po tej książce błyskotliwych syntez, głębokiej refleksji czy przełomowych recept na eliminację faszyzmu z życia politycznego, czeka rozczarowanie. Bardzo niewiele tu wiadomości, które byłyby obce uważniejszemu czytelnikowi prasy. Niemniej Madeleine Albright prezentuje syntetyczne podsumowanie zjawiska faszyzmu w perspektywie historycznej i systematyzuje związaną z nim problematykę. Szeroko rozumiany przez Albright faszyzm śmiało wkroczył do światowej polityki i odgrywa w niej coraz większą rolę. Nie odrobiliśmy tej lekcji, zdaje się mówić autorka, ponieważ społeczeństwa europejskie przeżyły już katastrofę rządów faszystowskich. Przerażenie budzi fakt, że obecnie w kolejnych krajach władzę obejmują jawnie faszyzujący populiści, posługujący się tymi samymi hasłami, ideologiami i metodami, które wykorzystywali Adolf Hitler i Benito Mussolini. I nie bez przyczyny te dwa nazwiska przewijają się nieustannie przez cały tekst. Idziemy drogą, którą wytyczyli Führer i Il Duce, ostrzega Albright. Zastanówmy się, czy naprawdę tego chcemy. I to jest powód, dla którego warto po tę książkę sięgnąć. Gdańska tragedia pokazała nam, jak bardzo to ostrzeżenie jest aktualne.

czwartek, 3 stycznia 2019

Historyk o sobie

„Toteż przyznaję, że to właśnie skłoniło mnie do pisania tego dzieła, gdyż nie uważam się za niegodnego, by przedstawić ludzkości wielkie czyny Aleksandra. Kimże ja jestem, że tak mniemam o sobie? Nie mam potrzeby podawania imienia swego, gdyż nie jest nie znane ludziom, ani gdzie lezy ojczyzna moja, ani jaki jest ród mój, ani też tego, czy piastowałem w kraju moim jakiś wyższy urząd. To tylko podam, że moją ojczyzną, moim rodem i zaszczytnym urzędem jest to uczone zajęcie i było nim od młodości. Dlatego też nie waham się zaliczyć siebie do najznakomitszych pisarzy greckich, tak jak Aleksander należał do najznakomitszych w boju”.

Flawiusz Arrian, Wyprawa Aleksandra Wielkiego, przeł. H. Gesztoft-Gasztold, wstęp i kom. J. Wolski, Wrocław 2004, I 12.