poniedziałek, 18 listopada 2019

W. Stoczkowski, Ludzie, bogowie i przybysze z kosmosu

Książka francuskiego etnologa polskiego pochodzenia opowiada o irracjonalności i paranauce, czyli m.in. o tym, skąd wzięli się turbolechici (choć bezpośrednio nie ma tu do nich żadnego odniesienia). Stoczkowski opowiada o tym, dlaczego wyznawców teorii pseudonaukowych nie da się przekonać do myślenia według nas racjonalnego, czyli zgodnego z naukową dyscypliną. Stara się też wyjaśnić źródła tego fenomenu społecznego i – jako antropolog – zachęca do spojrzenia na naszych adwersarzy jak na Innego, reprezentującego różny od naszego system norm określających, czym jest racjonalność. Tekst ten polecam wszystkim, którzy chcieliby zrozumieć, dlaczego wszelkie dyskusje z turbosłowianami są tak frustrująco jałowe.

W. Stoczkowski, Ludzie, bogowie i przybysze z kosmosu, przeł. R. Wiśniewski, Warszawa 2005

wtorek, 12 listopada 2019

„Fantazmat Wielkiej Lechii”

Fantazmat to, według „Słownika języka polskiego” W. Doroszewskiego, „wytwór fantazji, wyobraźni; przywidzenie, urojenie, halucynacja”. Takim właśnie fantazmatem, lansowanym przez pseudohistoryków-amatorów, jest Imperium Wielkiej Lechii. Wielkolechici promują się głównie w mediach społecznościowych, coraz śmielej wdzierają się jednak także na rynek wydawniczy i do czasopism, niekiedy nawet do tych o pewnej renomie naukowej.

Bibliografia publikacji książkowych budujących mit Wielkiej Lechii liczy już przynajmniej kilkanaście pozycji, jednak środowisko naukowe dotychczas może przeciwstawić temu zjawisku dopiero dwie monografie. Pierwszą była praca (nieco eklektyczna w charakterze) doktoranta UW Romana Żuchowicza „Wielka Lechia. Źródła i przyczyny popularności teorii pseudonaukowej okiem historyka” (Wydawnictwo Naukowe Sub Lupa, Warszawa 2018). Druga to ukazujący się w tych dniach „Fantazmat Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków” Artura Wójcika, autora blogu Sigillum Authenticum (Wydawnictwo Napoleon V, Oświęcim 2019).

Co ciekawe, obie te książki napisane zostały przez młodych historyków. Uczeni utytułowani, z różnych zapewne powodów, niechętnie wdają się w tego rodzaju polemiki. Część historyków zabierających głos w tej sprawie uważa, iż próba przeniesienia tego rodzaju dyskusji na grunt naukowy byłaby zabiegiem chybionym, legitymizującym w jakiś sposób owe fantazmaty, co do meritum zaś zasadniczo niemożliwym, a w najlepszym razie jałowym. Przyjmują oni, iż analizując, wyjaśniając i prostując – nazwijmy rzecz po imieniu – pseudohistoryczne bzdury, lepiej pozostawiać je na marginesie nauki, tam, gdzie ich miejsce. Wydaje się jednak, że milczenie akademików wobec paranauki nie przynosi dobrych rezultatów w żadnej dyscyplinie (nie bez powodu obaj Autorzy stawiają na jednaj płaszczyźnie turbolechitów, płaskoziemców i antyszczepionkowców), zachęcając jedynie pseudo-uczonych do coraz śmielszego głoszenia swoich nie mających żadnych naukowych podstaw teorii. Z tego względu obie wspomniane publikacje wypełniają ważną lukę w naszej literaturze historycznej.

„Fantazmat Wielkiej Lechii” to książka z dobrym umocowaniem metodologicznym i naukowym, w swej zasadniczej części mająca charakter raczej historyczno-publicystyczny, popularnonaukowy. Adresowana jest do szerszej publiczności. Odmienną metodę pracy przyjął Roman Żuchowicz, który w swoim tekście ściśle trzyma się naukowej dyscypliny, opatrując wywód erudycyjnym komentarzem, w znacznych partiach tekstu czyniąc ekskursy w kierunku archeologii, genetyki czy językoznawstwa. Książka ta adresowana jest raczej do osób z wykształceniem historycznym. Różnica pomiędzy obiema publikacjami polega też na tym, że o ile R. Żuchowicz na warsztat wziął przede wszystkim teorie Janusza Bieszka, o tyle A. Wójcik próbuje zmierzyć się całościowo ze zjawiskiem turbosłowiaństwa.

Wybór perspektywy, z której obserwuje się problem oraz metodologii, według jakiej się go bada i opisuje, należy oczywiście do Autorów, a każdy z czytelników musi sam ocenić, która z nich lepiej odpowiada jego indywidualnym gustom, potrzebom czy zainteresowaniom. W mojej opinii obie wspomniane książki są komplementarne i dobrze jest czytać je łącznie, zaczynając od „Fantazmatu”, który stanowi dobre, popularne wprowadzenie do problematyki wielkolechickiej.

Dyskusje z wyznawcami pseudonaukowych konfabulacji mają najczęściej charakter wysoce emocjonalny, rzadko zaś merytoryczny, o czym może przekonać się każdy czytelnik „Fantazmatów”, a także blogu Sigillum Authenticum. Książka Artura Wójcika wyrosła z takich właśnie dyskusji z tezami głoszonymi przez apostołów wiary turbolechickiej, przede wszystkim Pawła Szydłowskiego, Janusza Bieszka, Czesława Białczyńskiego czy Mariana Nosala.

Osobiście tyleż współczuję obu Autorom trudu przedzierania się przez to grzęzawisko nonsensu, co i podziwiam ich wytrwałość w tym dziele. Wytrwałość w demaskowaniu pseudohistorycznych niedorzeczności tym bardziej godna jest podziwu, że generuje wielkie koszty emocjonalne dla tych, którzy się tego zadania podejmują, jako że turbolechici nie znają ograniczeń rzucaniu oskarżeń, inwektyw i w stosowaniu mowy nienawiści pod ich adresem. Z tego względu jest to praca tym bardziej trudna, tym bardziej jednak też potrzebna.

#PowiedzTakNauce.