Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historia powszechna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historia powszechna. Pokaż wszystkie posty

piątek, 13 czerwca 2025

B.A. Catlos, Królestwa wiary

Po lekturze „Inkwizycji hiszpańskiej” H. Kamena sięgnąłem wreszcie po „Królestwa wiary” Briana A. Catlosa.

Książka ta przed swoją polską premierą nietrafnie reklamowana była przez wydawcę jako opowieść o podboju i rekonkwiście, która nie zakończyła się w 1492 r., lecz trwała do XVII w. Oczywiście Catlos niczego takiego nie pisze i trudno mi rozstrzygnąć, czy ze strony Rebis była to zwykła niewiedza odnośnie do treści publikowanej książki, czy też celowe granie na podżeganie konfliktu. Tymczasem to w ogóle nie jest książka o rekonkwiście.

Jak deklaruje sam Autor, jest to na nowo opowiedziana historia Al-Andalus, muzułmańskiej Hiszpanii; kraju, który od swego zarania tworzony był przez ludzi trzech religii, w ciągu kilku wieków żyjących obok siebie w pokoju. Kraju, którego historia zakończyła się w 1492 r., którego pozostałości istniały do roku 1614, kiedy to ostatni muzułmanie, „dyskryminowani i przymusowo nawracani na chrześcijaństwo”, zostali wygnani, a którego ślady istnieją do dziś (wiedzieliście, że nie licząc nazw miejscowych około 10% słownictwa języka hiszpańskiego wywodzi się z arabskiego? No to już wiecie). Kraju, w którym konflikty wcale nie najczęściej powodowane były różnicami wyznaniowymi. Jak podkreśla sam Catlos, „dużo częściej wybuchały [one – PT] wewnątrz tych wspólnot niż między nimi”.

Catlos zapewnia, iż spisuje „nową historię” muzułmańskiej Hiszpanii: „postanowiłem stworzyć od podstaw świeżą fabułę  i starałem się na tyle, na ile pozwalała mi na to ekonomika publikacji, zajrzeć za kulisy i zbadać dynamikę wydarzeń, które są często przysłonięte przez inne, ale odgrywają ważną rolę w tworzeniu historii: dziejów kobiet, niewolników, renegatów i funkcjonariuszy”. Tej obiecanej perspektywy w książce jednak brakuje: to opowieść snuta z punktu widzenia męskiej elity – politycznej, wojskowej i intelektualnej, w której kobiety czy niewolnicy pojawiają się rzadko i jedynie marginalnie, innych zaś grup wykluczonych nie ma w ogóle.

Henry Kamen dyskredytuje wyobrażenie przedstawione przez M.R. Menocal w jej „Ozdobie świata” (polskie wydanie: Kraków 2006) jako zbyt romantyczne i oderwane od rzeczywistości. Czy Catlos również maluje taki odrealniony, irenistyczny obraz? Nie, przede wszystkim dlatego, iż jego książka napisana została z perspektywy władz i społeczności muzułmańskiej i nie uwzględnia w takim samym stopniu całej mozaiki społecznej Półwyspu. Ta była o wiele bardziej skomplikowana. 

Catlos pisze z jednej strony o początkowym zacieraniu granic międzywyznaniowych w życiu prywatnym (rodziny mieszane), z drugiej zaś o religijnych konfliktach i aktach przemocy. W późniejszym średniowieczu (od początku XIII w.) społeczności różnych wyznań stawały się w coraz większym stopniu zamknięte na siebie, nie mieszały się, izolowały się coraz bardziej, a wzajemna wrogość narastała. I tak właśnie współcześnie tę kwestię postrzegamy. Jest to jednak tylko część prawdy. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, sięgnijcie po tę książkę.


piątek, 6 czerwca 2025

H. Kamen, Inkwizycja hiszpańska


Bardzo potrzebne i oczekiwane nowe, poprawione i uzupełnione wydanie klasycznego dzieła Henry’ego Kamena.

Nigdy zbyt wiele obalania stereotypów. I Henry Kamen właśnie to robi. Przedstawia społeczeństwo hiszpańskie późnego średniowiecza nie jako sfanatyzowany tłum, którego emanacją była bezlitośnie krwiożercza maszyna – inkwizycja. Brytyjski historyk pisze o społeczeństwie heterogenicznym, w którym na ogół współistniały obok siebie pokojowo trzy religie – chrześcijańska, żydowska oraz muzułmańska (na ten temat zob. też M.R. Menocal, „Ozdoba świata. Jak muzułmanie, żydzi i chrześcijanie tworzyli kulturę tolerancji w średniowiecznej Hiszpanii”, Kraków 2006). Sama inkwizycja zaś nie była tak demoniczna i nie wywarła tak wielkiego negatywnego wpływu na hiszpańskie społeczeństwo, jak to się zazwyczaj przedstawia. Jej legendarne już okrucieństwo jest czarną legendą stworzoną w XIX wieku (temu mitowi poświęcony jest ostatni rozdział).
 
Jest to zatem książka nie tylko o instytucji, ale też o społeczeństwie hiszpańskim wczesnej nowożytności (od drugiej połowy XV w.), w którym ta instytucja była zakorzeniona i z którego wyrosła. To swego rodzaju społeczna historia Hiszpanii ze szczególnym uwzględnieniem kwestii wyznaniowych.

piątek, 28 lutego 2025

C. Petratu, B. Roidinger, Kamienie z Ica

„A całe to zamieszanie zaczęło się w 1961 roku, kiedy po dziesięcioleciach posuchy spadły na Andy i tereny przyległe długotrwałe i obfite deszcze, wypełniając wreszcie suche koryta wielu rzek [zdecydowanie w tej sprawie napełnianie koryta odgrywa decydującą rolę – PT]. Rzeka Ica wystąpiła z brzegów, zalewając okoliczne pustynie. Jej bystre [w przeciwieństwie do tych, którzy wierzą w te bzdury – PT] wody porywały luźne pustynne piaski i niosły je do morza. W ten sposób wypłukane zostały liczne kamienie nawet z głębszych pokładów ziemi. Wśród tych kamieni znajdowały się egzemplarze pokryte tajemniczymi rytami.
 
Najbardziej zdumiewał fakt, że wyobrażenia na kamieniach nie pasowały do żadnej zbadanej kultury. Przedstawiały bowiem florę i faunę raczej nieznane w Ameryce Południowej. A odczytane nich elementy zdają się być typowe dla okresów sięgających daleko w głąb, poza przyjęte granice historii ludzkości.
 
Obok motywów roślinnych i zwierzęcych znaleźć można wśród owych kamiennych rytów:
 
• Mapy nieznanych terenów i dziwne astronomiczne konfiguracje;
• Wyobrażenia instrumentów optycznych (teleskopów, lup);
• Obszerny katalog wymarłych prehistorycznych zwierząt z ich biologicznymi cyklami rozwojowymi;
• Wyobrażenia skomplikowanych operacji chirurgicznych, jak np. transplantacji serca, nerek, wątroby i mózgu;
• Rysunki mechanicznych urządzeń transportowych;
• Rysunki różnych instrumentów muzycznych;
• Sceny obrzędów religijnych, zawodów sportowych, zachowań seksualnych i działalności społecznej;
• Sceny bitew, wojen i różnych zagadkowych oraz niezrozumiałych wydarzeń.
 
Dziwne kamienie pojawiły się niespodziewanie i rozproszone są zupełnie przypadkowo. Najczęściej spotyka się je częściowo zagłębione w piasku wypłukanym z brzegów rzeki Ica i tu znajdują je wieśniacy [czyli nie ma żadnego stanowiska archeologicznego, które pozwoliłoby zbadać znaleziska metodami naukowymi, umieścić je w kontekście archeologicznym itd. Liczące 65 milionów lat kamienie z rysunkami leżą sobie po prostu w piasku – PT]. (…) Korzystnie sprzedawane znaleziska trafiają najczęściej w nieodpowiednie ręce, rzadko zaś do naukowców”.
 
„Czy musimy stworzyć nową teorię powstania ludzkości?”, pyta dramatycznie wydawca. „Odkrycie nieznanej cywilizacji zamieszkującej Ziemię przed 65 milionami [sic!] lat to rewolucja w nauce”.
 
Rzeczywiście, byłaby to rewolucja, gdyby nie pewien drobny szczegół: wszystko to jest mistyfikacją i oszustwem spreparowanym przez miejscowego rolnika, który produkował te prehistoryczne kamienie przy pomocy dłutka i wiertarki stomatologicznej.

niedziela, 22 grudnia 2024

J. Naumowicz, Narodziny Bożego Narodzenia


Prac o historii religii napisano już całą bibliotekę. Jedne z nich są lepsze, inne gorsze. „Narodziny Bożego Narodzenia” Józefa Naumowicza to jedna z tych pozycji, po które nie warto sięgać, jeśli interesuje Was prawda historyczna, a nie religijny dogmat.
 
Celem Autora jest udowodnienie, że ustanowienie święta Bożego Narodzenia i umieszczenie go w kalendarzu w dniu 25 grudnia jest oryginalnym wynalazkiem chrześcijańskim, na który nie miały wpływu żadne inne, wcześniejsze religie i kultury. Teza taka jest kontrowersyjna z różnych względów.
 
Przede wszystkim Naumowicz traktuje z jednej strony kultury przedchrześcijańskie (egipską, grecką, rzymską, perską), z drugiej zaś judaistyczną i chrześcijańską (które stworzyły Stary i Nowy Testament) jako kultury zupełnie nie stykające się, nieprzenikające, odrębne, choć w jakiejś mierze równoległe. Według niego Biblia nie zaczerpnęła nic z tych kultur, jest dziełem całkowicie autonomicznym. Niewyrażone wprost, jednak wyraźnie czytelne jest założenie, iż została ona natchniona przez Boga, a zatem jest w całości prawdziwa, zaś boskie natchnienie jest jej jedynym kontekstem. Wszelkie ewentualne podobieństwa motywów znanych z innych kultur są przypadkowe bądź też świadczą o prawdziwości autarkicznego przekazu biblijnego. 
 
Z tej tezy wynika dla Autora kolejna: skoro bardzo wielu ludzi w coś wierzyło, to znaczy, że to coś musi być prawdziwe, a jedynym źródłem prawdy jest wyłącznie chrześcijański Bóg. W ten sposób wszystko samo się udowadnia bez żadnego wysiłku ze strony tego, kto przedstawia taką koncepcję.
 
Z powyższych założeń wypływa wniosek, iż symbolika biblijna jest kulturowo niezależna oraz najprawdziwsza, czy też jak byśmy dziś powiedzieli – ma najwyższy priorytet. Czyli, na przykład, chrześcijańskie porównania Chrystusa do Słońca wywodzą się jedynie ze Starego Testamentu, nie mają natomiast nic wspólnego z jakimikolwiek pogańskimi kultami słońca czy rzymskim Sol Invictus.
 
Drugi powód, dla którego nie można przyjąć głównej tezy książki jest taki, iż wywód Naumowicza nie daje się pogodzić ze znanymi faktami historycznymi. Mam na myśli choćby proces przejmowania przez chrześcijan świątyń pogańskich i zamieniania ich na chrześcijańskie kościoły czy też włączania do roku liturgicznego innych świąt przedchrześcijańskich. Tego rodzaju zjawisk nie bierze on zupełnie pod uwagę.
 
Autor pomija także inne elementy religii chrześcijańskiej, które zostały przejęte (a przynajmniej mają swoje odpowiedniki) z religii dawniejszych, takie jak choćby narodziny z dziewicy czy zmartwychwstanie bóstwa. Tych zbieżności jest zbyt wiele, by poważny badacz mógł je ignorować, tak jak to robi Naumowicz. Różne znane paralele w ogóle nie dają mu do myślenia. Według niego święta chrześcijańskie i pogańskie rozwijały się równolegle i całkowicie niezależnie od siebie, gdyż chrześcijanie w żaden sposób nie czerpali z dorobku kultur wcześniejszych.
 
Naumowicz podkreśla kilkakrotnie, iż autorzy kazań bożonarodzeniowych z IV w. nie nawiązywali do solarnych wierzeń pogańskich. W istocie nic nam nie mówi o genezie chrześcijańskiego Bożego Narodzenia, jednak dla Naumowicza jest to niezbity dowód na to, że wierzenia chrześcijańskie nie miały absolutnie nic wspólnego z kultami solarnymi i w żaden sposób nawet do nich nie nawiązywały.
 
Dodajmy, że w wielu miejscach Autor bezkrytycznie cytuje autorów wczesnochrześcijańskich, uznając ich opinie za dowody ostatecznie rozstrzygające (skoro o jakimś zjawisku nie pisali, to znaczy, że to zjawisko nie istniało). Jest to argumentacja słaba jak społeczny kandydat na prezydenta.
 
Najważniejsza kwestia, której Naumowicz nie wyartykułował wprost, jest taka, że datowanie dzienne wydarzeń z życia Chrystusa to nic więcej niż czyste spekulacje późnoantycznych czy wczesnośredniowiecznych teologów. Nie ma to żadnej podstawy w materiale źródłowym (Ewangeliach). Ponieważ są to kwestie umowne, warto zastanowić się, dlaczego teologowie wybrali akurat tę datę. Istnienie zjawiska astronomicznego, jakim jest przesilenie zimowe, to tylko część odpowiedzi. Teolodzy późnej starożytności powiązali z nim datę narodzin Chrystusa, Naumowicz zaś przyznaje, że chrześcijański rok liturgiczny wpisuje się w cykle astronomiczne. Ale na jakiej podstawie odrzuca wszelkie sugestie dotyczące możliwości czerpania przez wczesnych chrześcijan inspiracji z obrządków przedchrześcijańskich? Nie wiadomo. Całkowicie brakuje merytorycznego uzasadnienia. Jest to negacja zupełnie arbitralna, bez jakiejkolwiek rzeczowej argumentacji.
 
Naumowicz tworzy sobie chochoła z rzymskich ceremonii z okazji narodzin Niezwyciężonego Słońca i z tym chochołem na kilkudziesięciu stronach z zapałem walczy. Dlaczego nie sięga głębiej w poszukiwaniu kultów solarnych mogących mieć wpływ na święto chrześcijańskie, dlaczego bierze pod uwagę wyłącznie rzymskie obrządki początków naszej ery? Oto tajemnica wiary.
 
Krótko mówiąc, według Naumowicza tezy o tym, że Boże Narodzenie zastąpiło wcześniejsze kulty przedchrześcijańskie obchodzone w dniu przesilenia zimowego, są niczym więcej niż atakami na Kościół wyprowadzanymi przez jego wrogów.
 
Mały plus przyznać można omawianej książce za to, iż Autor podaje nieco wiadomości o wczesnym chrześcijaństwie, niemniej trudno je uznać za jakiś spójny wywód, który miałby większą wartość. Odnośnie do tego tematu również istnieje obfita literatura i łatwo można znaleźć znacznie lepsze opracowania. 
 
Można też ewentualnie potraktować tę lekturę jako ćwiczenie z chronologii w zakresie ustalania dat narodzin Jezusa. Warto jednak pamiętać, że Naumowicz pomija milczeniem dobrze znane rozbieżności chronologiczne wydarzeń historycznych i ewangelicznych, których nie sposób pogodzić. Po prostu wybiera z nich to, co mu pasuje do tezy. Problemy, z którymi historycy na różne sposoby zmagają się już od kilkunastu stuleci, dla niego w ogóle nie istnieją. Dzieło metodologicznie absolutnie się nie broni, a cała argumentacja podporządkowana została przyjętej z góry tezie.
 
Nie jest to tekst, który przyswoiłby każdy dziesięciolatek, jednak odnoszę wrażenie, że książka została zaprojektowana – także typograficznie – w taki sposób, by mogła stać się prezentem na pierwszą komunię. Wartość tego woluminu nie wykracza raczej poza ten zakres.
 
PS. Nie twierdzę, że hipoteza zastępstwa jest stuprocentowym pewnikiem. Twierdzę jednak, że podjęta przez Naumowicza próba jej obalenia jest stuprocentową porażką.
 
J. Naumowicz, Narodziny Bożego Narodzenia, Kraków 2016

środa, 20 listopada 2024

Y.N. Harari, Nexus. Krótka historia informacji

 


Ponieważ historia informacji, komunikacji i mediów to moja specjalność naukowa, nie mogłem nie sięgnąć po nową książkę Yuvala Noaha Harariego, której podtytuł brzmi: „Krótka historia informacji”. I powiedzmy od razu, iż krótki podtytuł recenzji tej książki mógłby brzmieć: Rozczarowanie.

Całość rozpoczyna się od wyważania otwartych drzwi. Autor nie znając żadnej (matematycznej bądź informatologicznej) definicji informacji, a przynajmniej się do żadnej nie odwołując, próbuje stworzyć własną definicję informacji historycznej (?). Nie znając jednak klasycznego modelu dane-informacja-wiedza miesza ze sobą wszystkie trzy elementy, otrzymując absurdalne rezultaty, które następnie krytykuje. Czy zauważa, że krytykuje własną ignorancję? Nie. Zresztą w dalszych częściach książki Harari nadal miesza ze sobą różne zjawiska (np. pole działania biurokracji z pracą inżyniera), co jeszcze obniża wartość dzieła.
 
Stwierdzenie, że chodzi o stworzenie historycznej definicji informacji, różnej od tych już funkcjonujących, zupełnie mnie nie przekonuje. Autor ani nie zajmuje się w istocie informacją (choć sobie tego nie uświadamia), nie potrzebuje więc takiej definicji, ani też nie ma kompetencji, żeby taką definicję stworzyć. Cały pierwszy rozdział jest nie tylko niepotrzebny, ale wręcz dyskredytujący autora.
 
Pierwsze wrażenie jest zatem niekorzystne. Czy jest to więc książka przełomowa, jak górnolotnie zachwala wydawca? Nie.
 
Czy jest w jakikolwiek sposób nowatorska, czy oferuje nowe spojrzenie na omawianą problematykę? Nie. A przynajmniej nie całkiem. Nie ma tu niczego, czego byśmy już nie wiedzieli, zostało to jednak opisane przy użyciu kilkakrotnie większej liczby słów („Nexus” to przegadane, pięciusetstronicowe tomiszcze) i okraszone dykteryjkami z szerokiego spektrum zagadnień od historii literatury, przez politykę aż do biologii ewolucyjnej (choć to odniesienia polityczne są dla autora najważniejsze).
 
Czy jest to książka historyczna, jak sugeruje autor? Nie.
 
Harari opisuje zjawiska historyczne nakładając na nie współczesną siatkę pojęciową. W pracy stricte historycznej byłby to błąd anachronizmu, w popularyzatorskiej może być uznane za ciekawy chwyt, dzięki któremu objaśnia te zjawiska laikom nie mającym o nich pojęcia. Innym zabiegiem stosowanym przez Harariego jest ilustrowanie własnych tez przykładami z przeszłości. Ale to nie znaczy jeszcze, że to książka historyczna.
 
Jak sam Harari rozumie badania historyczne? Według niego „historia nie jest badaniem przeszłości – to nauka o zmianie”. Jednak czy jeśli nie będziemy badali przeszłości jako takiej, czyli nie będziemy znali stanu początkowego, będziemy mogli powiedzieć cokolwiek o zachodzących zmianach, ich przedmiocie i kierunkach? Nie. Jest to bon mot tyleż chwytliwy, co fałszywy.
 
W istocie Harari próbuje pisać społeczną historię informacji, jednak to, czy jego opracowanie może konkurować ze „Społeczną historią mediów” Asy Briggsa i Petera Burke’a, wydaje mi się kwestią mocno problematyczną. Dwa rozdziały poświęcone tradycyjnym technologiom informacyjnym: opowieściom (czyli mowie i kulturze oralnej) oraz dokumentom pisanym (czyli pismu) to zdecydowanie zbyt mało.
 
Pierwsza część książki poświęcona jest, z grubsza rzecz biorąc, historii technologii i sieci informacyjnych, druga zaś – niebezpieczeństwom, jakie one ze sobą niosą, w tym zagrożeniom ze strony algorytmów SI. SI zestawiana i porównywana jest z tradycyjnymi sieciami informacyjnymi, takimi jak Kościół czy NKWD (obie te instytucje w ujęciu Harraiego są przykładami sieci informacyjnych). Nowe, potężniejsze technologie niosą ze sobą nowe, poważniejsze zagrożenia. Czy jednak przeczytamy tu coś, czego nie mielibyśmy szansy przeczytać gdzie indziej? Raczej nie.
 
Rozważania Harariego skupiają się nie tyle na samej SI (jej inżynierii), co na możliwych negatywnych skutkach społecznych wdrażania SI. Owszem, obecnie nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jakie zagrożenia będą wiązać się z jej rozwojem, choć warto ten problem rozważać i już dziś szukać rozwiązań dla wyzwań, które będzie stawiać przed nami przyszłość. Czy w tej książce znajdziemy jakieś nowatorskie, oryginalne rozważania na ten temat? Nie.
 
Redakcja i korekta tekstu na ogół jest dobra, anegdotycznie tylko wspomnę o powtarzającym się kilkukrotnie sformułowaniu „Europa doby” – niestety nie dowiadujemy się, jakiej. Domyślać się tylko można, iż chodzi o Europę doby nowożytnej.
 
Zaletą „Nexusa” jest przeprowadzona przez autora krytyka religii oraz populizmu, a także apologia nauki, jednak potwierdzanie moich prywatnych opinii to trochę zbyt mało, żebym mógł uznać książkę za dobrą. Ostatecznie odnoszę wrażenie, że jest ona produktem głównie marketingowym. 
 
Y.N. Harari, Nexus. Krótka historia informacji. Od epoki kamienia do sztucznej inteligencji, Kraków 2024

poniedziałek, 27 maja 2024

Konstantynopol - Nowy Rzym


Pewnym zaskoczeniem jest dla mnie szerokie zainteresowanie dziejami Bizancjum wśród polskich miłośników historii. Na Facebookowych grupach historycznych regularnie pojawiają się pytania o opracowania na ten temat. W związku z tym chciałbym polecić książkę, o której nieczęsto się wspomina, a która warta jest lektury. Chodzi o tom „Konstantynopol - Nowy Rzym: Miasto i ludzie w okresie wczesnobizantyńskim” pod red. M.J. Leszki i T. Wolińskiej (Warszawa 2018). Jest to bardzo obszerna (751 s.) monografia poświęcona stolicy cesarstwa wschodniego w okresie IV-VI w., napisana bardzo ładnym, momentami wręcz literackim językiem, dzięki czemu czyta się ją o wiele łatwiej i przyjemniej niż np. jedno z klasycznych opracowań autorstwa Georgija Ostrogorskiego. I o ile to ostatnie skupia się w zasadzie wyłącznie na dziejach politycznych Bizancjum, to autorzy tomu o Konstantynopolu wiele miejsca poświęcają znacznie dla mnie ciekawszym kwestiom społeczno-kulturalnym. Bardzo polecam.

wtorek, 30 kwietnia 2024

B. Van Loo, Burgundczycy


Książka Barta van Loo rozpoczyna się frapująco. W „Prologu” Autor opisuje swoją drogę do studiów nad historią Burgundii. Ciekawi mnie odpowiedź na pytanie, jak zostaje się historykiem, a niestety u polskich badaczy przeszłości na ogół brakuje takiej autorefleksji. Z tym większym zainteresowaniem zatem przystąpiłem do lektury. Co nam ona daje poza oryginalnym prologiem?


„Burgundczycy” to niemal sześćsetstronicowy opis świetnego burgundzkiego stulecia, trwającego od 1369 do 1482 r. W tym okresie Burgundia rozkwitła, a następnie, po śmierci Karola Śmiałego, rozpadła się i utraciła byt jako niezależne księstwo. Czytelnik otrzymuje potoczyście opowiedzianą historię jednego z najważniejszych księstw późnośredniowiecznej Europy, leżącego pomiędzy Francją a Niemcami i rozciągającego się od Morza Północnego aż do Sabaudii na południu, stworzonego w początku nowej epoki przez przybyły z Bornholmu lud Burgundów.


W zależności od punktu widzenia, język jest największą zaletą lub wadą tej książki. Historykom akademickim prawdopodobnie nie spodoba się zbyt swobodny styl autora, jednak dzięki niemu książka ma szansę zyskać popularność wśród szerszego grona odbiorców. Uczciwie trzeba przyznać, że styl Van Loo bywa nieznośnie pretensjonalny, na przykład: „Plusk świętej wody wywołał fale, które unosiły się przez wieki”; „Wiara rosła na glebie rozpaczy chłopów pańszczyźnianych i bogactwa arystokracji, tak jak pokrzywy i róże rosną na kupie gnoju”; „W tamtych czasach wielki żarłok nazywany historią ledwo zaspokajał swój głód”.


Autora zajmuje głównie historia polityczna, ale podaje też wiele wiadomości z zakresu historii kultury czy życia codziennego. Te fragmenty są według mnie najciekawsze, choć wydaje się, że mogłoby być ich więcej.


Czego natomiast w tej książce nie ma? Przede wszystkim pogłębionej analizy. Jest to esej w formie zbliżonej do literackiej, z afektowanymi niekiedy, manierycznymi formami stylistycznymi, przenośniami i parabolami. Rozważania jednak pozostają raczej na dość płytkim poziomie i nie zadowolą zawodowych historyków. Wbrew zapewnieniom Wydawcy, w czasie lektury nie przeżyłem momentów ekscytacji.


Pierwszą ofiarą tych egzaltowanych wywodów padł sam Autor (lub też polska tłumaczka dzieła). W książce zdarzają się bowiem fragmenty, które są po prostu niezrozumiałe. Na przykład: „Jakobina była wściekła, że jej trzeci mąż nie rzucił się odważnie do boju. Musiała teraz patrzeć, jak Filip z Saint-Pol spokojnie kontynuuje oblężenie ‘s-Gravenbrakel. Na szczęście dla niego nie mógł się przebić do miasta (…)” (s. 279). Na szczęście dla kogo nie mógł się przebić i dlaczego był to szczęśliwy zbieg okoliczności? Nie wiadomo. Wielokrotnie w toku opowieści czytelnik gubi się w korowodzie postaci książąt i hrabiów, obdarzanych różnymi przydomkami, które Autor miesza ze zręcznością ulicznego naciągacza grającego w trzy kubki, pozostawiając czytelnika w stanie silnej dystrakcji. Który to kubek? Który to książę?


Korekta na ogół jest staranna, choć zdarzają się też literówki czy zabawne lapsusy językowe, jak np. „Papież bez mrugnięcia płacił okiem za (…)” (s. 44) czy „biskup biskupstwa” (s. 427).


Książka jest pięknie wydana, jej wartość podnoszą dwie wkładki z barwnymi, dobrej jakości fotografiami. I jeśli chodzi o ocenę końcową, to jestem pewien, że pozycja ta będzie świetnie prezentować się na półce.


B. Van Loo, Burgundczycy. Książęta równi królom, Znak Horyzont, Kraków 2024


sobota, 10 lutego 2024

M. Garzaniti, Słowianie. Historia, kultury i języki

Na polskim rynku księgarskim pojawiło się już wiele opracowań poświęconych Słowianom, znaczna ich część jednak to publikacje o problematycznej wartości merytorycznej. Serwis Lubimy Czytać rejestruje około 800 książek w ten czy inny sposób odnoszących się do Słowian, w tym wiele takich, które można byłoby zaliczyć do działu historii, ale też równie wiele takich, po które w ogóle nie warto sięgać.

Co ciekawe, o Słowianach piszą także autorzy zachodnioeuropejscy (zob. np. E. Mühle, Słowianie. Rzeczywistość i fikcja wspólnoty VI-XV wiek, Warszawa 2020; jest to bardzo solenny tekst naukowy, jednak przetłumaczony i zredagowany w sposób niedoskonały), a to przecież wcale nie jest takie oczywiste. Do niedawna historiografia zachodnia nie zaliczała do Europy krajów słowiańskich, tego obszaru, który dziś znamy jako Europę Środkową i Wschodnią. Upominać się o nią zaczęto dopiero pod koniec XX wieku [por. Krzysztof Pomian, Europa i jej narody, Gdańsk 2009; podobny problem mają mieszkańcy Zachodu z Bałkanami, por. B. Jezernik, Dzika Europa. Bałkany w oczach zachodnich podróżników, Kraków 2013]. Cieszy fakt, że Europa nie jest już tylko Europą śródziemnomorską, a w „starej Europie” rozwijane są studia słowianoznawcze. Z tej perspektywy bowiem nasza część kontynentu nie była nawet peryferią, ona po prostu nie istniała. Tak to zostało przedstawione m.in. w podręczniku Luciena Febvre i Henri-Jean Martina, Narodziny książki (Warszawa 2014). Zachodnia opinia publiczna nadal jednak o Europie Wschodniej wie niewiele i traktuje ją z podejrzliwością. Może więc przełamywanie negatywnego stereotypu jest pierwszą istotną wartością opublikowanej właśnie w języku polskim książki Marcello Garzanitiego.

Pisanie obszernych opracowań poświęconych regionom rozległym geograficznie obarczone jest pewnym ryzykiem. Z problemem tym zetknęliśmy się już m.in. w odniesieniu do świata tureckiego (Od Anatolii po Syberię. Świat turecki w oczach badaczy, red. E. Siemieniec-Gołaś, J. Georgiewa-Okoń, Kraków 2010). Jak piszą na wstępie Redaktorki tego tomu, „świat turecki to metaforyczny termin, pod którym kryje się zarówno rozległy obszar geograficzny zamieszkały przez turkojęzyczne narody, jak i wieloaspektowo rozumiana ich wspólnota etniczna”. Mutatis mutandis, podobnie będzie ze światem słowiańskim.

Marcello Garzaniti, profesor na Uniwersytecie Florenckim, mierząc się z tym problemem podjął się niezwykle trudnego zadania przedstawienia „w jednym, niezwykle obszernym tomie historii, kultury, piśmiennictwa i języków wszystkich Słowian (zarówno Zachodnich, jak i Południowych oraz Wschodnich) poczynając od ich tonących w mrokach dziejów prapoczątków, przez rozlegle zarysowane średniowiecze, po epokę nowożytną i czasy współczesne”. Opracowanie to obejmuje „aż 1500 lat historii – od chwili pojawienia się pierwszych grup Słowian u granic cesarstwa rzymskiego aż po ich znaczący wkład w kształtowanie się kultury Europy i Śródziemnomorza w epoce najnowszej. Szczególny akcent został położony na procesy akulturacji w średniowiecznym i nowożytnym świecie słowiańskim oraz współczesne ruchy odśrodkowe”. Zauważyć jednak trzeba od razu, iż poszczególne okresy (epoki) potraktowane zostały nierówno, a zakres chronologiczny dzieła obejmuje w przeważającej mierze tylko średniowiecze (ok. 350 z 480 stron tekstu). Kolejne 40 stron to wiek XVI, natomiast dalszemu okresowi nowożytności aż po współczesność (XVII-XXI w.) poświęcono zaledwie około 80 stron.

W przypadku każdej książki, po którą sięgamy, przystępując do lektury należy zadać sobie pytanie, kto jest jej adresatem. Ogrom materiału sprawia, że w „Słowianach” kolejne zagadnienia omawiane są nieco pobieżnie. Jak zastrzegają sami wydawcy, książka ta „z oczywistych względów nie może (…) być u nas wykorzystywana w charakterze podręcznika akademickiego na studiach historycznych, slawistycznych, a tym bardziej polonistycznych”. To prawda, wydaje się jednak, że może ona sprawdzić się jako podręcznik uzupełniający, o czym napiszę poniżej. Być może więc wydawcy, bardzo ostrożnie i z dystansem traktując własną pracę, nie doszacowują potencjału dzieła.

W dalszym ciągu tegoż wstępu czytamy: „Dla rodzimego odbiorcy ma ona jednak inną wartość – jest prezentacją świeżego, oryginalnego, a jednocześnie holistycznego spojrzenia z zewnątrz, opracowanego przez Autora nie-Słowianina z myślą o równie niesłowiańskich Czytelnikach”. „W zamierzeniu Autora miało być pierwszym podręcznikiem akademickim zbierającym w jednym tomie najważniejsze zagadnienia z zakresu historii i kultury Słowian, adresowanym do studentów slawistyki we Włoszech”.

Reasumując, opracowanie to może być dla nas nie tyle źródłem wiedzy o samych Słowianach, ile o tym, co o Słowianach wiedzą słowianoznawcy zachodnioeuropejscy. Dzięki ogromnemu wysiłkowi wydawniczemu (z wielkim szacunkiem przyjmuję pracę tłumaczy i redaktorów) otrzymujemy tom przeznaczony dla niespecjalistów, który ewentualnie także może być wykorzystywany jako podręcznik uzupełniający dla studentów historii, kulturoznawstwa czy językoznawstwa. Bardzo ciekawie systematyzuje on wiedzę z zakresu historii politycznej i kultury Słowian oraz językoznawstwa słowiańskiego. Dobrym rozwiązaniem jest też to, że do każdego zagadnienia, w kapsułkach, prezentujących „w syntetyczny sposób wybrane zagadnienia oraz wybór poświęconej im literatury przedmiotu” lub też w przypisach dolnych, podawana jest literatura, więc czytelnik zainteresowany danym zagadnieniem szczegółowym od razu może sięgnąć po odpowiednie opracowania. Ja przeczytałem tę książkę z dużą przyjemnością i pożytkiem, nie mam też wątpliwości, że jest ona godna polecenia wszystkim zainteresowanym dziejami świata słowiańskiego.

Last but not least podkreślić muszę, iż – jak wszystkie książki Wydawnicta Uniwersytetu Łódzkiego, które dotychczas miałem w rękach – jest to wolumin bardzo starannie opracowany typograficznie. Przyznam się, iż chciałbym, aby to WUŁ wydało moją kolejną książkę.

M. Garzaniti, Słowianie. Historia, kultury i języki, tłum. J. Groblińska, K. Kowalik, A. Makowska-Ferenc, red. nauk. Z.A. Brzozowska, P. Kręzel, J.M. Wolski, Łódź 2023


piątek, 9 lutego 2024

Manuel Rosa ponownie

Nie wiadomo czemu po latach do mainstreamu wrócił temat bredni wygłaszanych przez Manuela Rosę. Ponad 10 lat temu jego książka została już wydania po polsku, nie powodując jednak przewrotu w naszej historiografii. 6 lat temu poświęciłem jej dłuższy wpis na moim blogu i wydawało mi się wówczas, że na tym sprawa się kończy. Tymczasem podobno spotkanie z portugalskim bajkopisarzem zorganizował polski konsulat w Nowym Jorku, udostępniając mu forum do plecenia andronów. Ciekawe, kiedy feta na cześć Janusza Bieszka i Pawła Szydłowskiego?

Na mityng z Rosą do polskiego konsulatu udało się liczne grono ekspertów. Jak donosi Onet: "Jednym z uczestników spotkania był Adam Pietruszewski, uczeń polskiej sobotniej szkoły przy Parafii Św. Cyryla i Metodego. Przybył do konsulatu z kolegami."

Manuel Rosa ma liczne grono fanów, którzy poinformowali go o mojej krytycznej opinii na temat jego książki i z tego powodu zaszczycił mnie on pisząc do mnie e-mail. Kolejnym dowodem na potwierdzenie tezy, jakoby Krzysztof Kolumb był synem króla Władysława, który wcale nie zginął pod Warną, ma być drzewo genealogiczne Radziwiłłów z 1666 r., na którym jest narysowane, że Władysław III był potomkiem rzymskiego rodu Colonna. Rozumiecie? Władysław III pochodził od Colonnów, dlatego gdy uciekł spod Warny i założył rodzinę na Maderze, jego syn przyjął nazwisko Kolumb. Logiczne, prawda?

czwartek, 2 listopada 2023

R.T. Tomczak, Powstanie i rozwój Konfederacji Szwajcarskiej w średniowieczu

Książka, jakiej brakowało. I żałuję, że nie ukazała się wcześniej, kiedy pracowałem nad swoją książką o wojnach włoskich.
 
Robert Tomczak opisał proces formowania się państwa, które dziś znamy jako Szwajcarię. Procesy te nie były wcale proste ani oczywiste, gdyż chodziło o „(…) powstanie pewnego bytu politycznego, który nie był do końca zdefiniowany, choć prowadził własną politykę zagraniczną. (…) Nie było (…) żadnych podstaw do tego, aby sądzić, że z tego bytu wyłoni się państwo” (s. 113). Oprócz omówienia procesów społeczno-politycznych prowadzących do zjednoczenia alpejskich kantonów i miast, Autor przedstawił także legendy założycielskie Szwajcarii, które odgrywały (i odgrywają nadal) bardzo ważną rolę w tworzeniu skonfederowanej szwajcarskiej tożsamości.
 
Dysponujemy zaledwie jedną monografią w języku polskim poświęconą historii Szwajcarii, napisaną przez Jerzego Wojtowicza przed kilkoma dekadami. Tym ważniejsze jest opracowanie przygotowane przez Roberta Tomczaka. Podkreślić wszakże trzeba, że nie jest to pełnowymiarowa historia tego państwa, a „jedynie” bardzo umiejętnie wykonana synteza jego powstania i uformowania się, poprowadzona od czasów antycznych do pokoju westfalskiego (1648). Przeczytałem ją z zaciekawieniem i dużym pożytkiem dla siebie.

czwartek, 24 sierpnia 2023

Od Fornovo do Cateau-Cambresis. Dzieje wojen włoskich (1494-1559)

Przyszły egzemplarze autorskie. Jest książka, jest i pierwsza czytelniczka. Jest i satysfakcja, że koniec zwieńczył dzieło.

Książka jest dostępna w księgarniach, na Allegro oraz na stronie wydawcy.

sobota, 24 września 2022

Elżbieta II Windsor (1926-2022)

"Możemy zatem mówić o dwóch inkarnacjach monarszych: ciele fizycznym (król) i ciele symbolicznym, mistycznym (Król). Jedno jest ułomne i śmiertelne, drugie zaś nie podlega zwykłym ograniczeniom fizycznym, nie zna śmierci, choroby, jest wieczne i nieomylne. Król żyje w dwóch wymiarach: doczesnym i nadprzyrodzonym. Wieczność Króla wiąże się z jego Ciałem niematerialnym i nieśmiertelnym; materialne i śmiertelne jest tylko ciało naturalne. Król zatem nie umiera nigdy, zapewniając swojemu państwu ciągłość władzy".

Niezależnie od tego, jaki światopogląd jest nam najbliższy i co sądzimy o monarchii angielskiej, śmierć "pierwszego ciała" Elżbiety II kończy pewną epokę. W ciągu siedemdziesięciu lat swego panowania stała się ona postacią ikoniczną, personifikacją idei monarchii. Jeśli Ernst Kantorowicz się nie mylił (a sądzę, że nie), jej "drugie ciało" pozostanie z nami na zawsze.

Czekoladowa przyszłość

Jeden z niemieckich producentów czekolady w 1900 r. opublikował wizualizacje przewidujące, jak będzie wyglądało życie po upływie stulecia. Sprawdźcie, czy coś się spełniło 😉

O przyszłości z całą pewnością możemy wiedzieć tylko jedno: będzie ona zupełnie inna niż to sobie możemy wyobrazić. A jak powiedział Niels Bohr, "
Przewidywanie jest bardzo trudne, szczególnie jeśli idzie o przyszłość".

sobota, 20 sierpnia 2022

"Linia historyczna" win


"Linia historyczna" win z etykietami przedstawiającymi m.in. Hitlera i Mussoliniego, zapoczątkowana w 1995 r., w przyszłym roku ma zniknąć z rynku. Friulańscy winiarze mają już dość kontrowersji, które nieprzerwanie towarzyszą ich produkcji. Zastrzegają przy tym, że całkowicie dystansują się od ideologii faszystowskiej i nazistowskiej i wyjaśniają, że wygrali już trzy procesy sądowe związane z takimi oskarżeniami. Na stronie internetowej firmy, w widocznym miejscu, znajduje się zastrzeżenie, że prowadzi ona działalność wyłącznie komercyjną i odcina się od wszelkiego rodzaju propagandy politycznej.

W tle pojawiają się dyskusje dotyczące odniesień do faszyzmu w działalności współczesnych włoskich partii politycznych.

Mimo tych uników, opieranie działalności komercyjnej na wizerunkach tego rodzaju postaci historycznych budzi mój niesmak. Cosa ne pensate?, chciałoby się zapytać.

https://www.repubblica.it/il-gusto/2022/08/18/news/stop_alla_produzione_del_vino_con_le_etichette_del_duce_e_di_hitler-362141494

piątek, 18 marca 2022

C. Fletcher, Piękno i terror. Alternatywna historia włoskiego renesansu


Będę szczery: obawiałem się, że ta książka jest kolejną stereotypową historią szesnastowiecznej Italii, jakich powstały już całe kopy i że – poza pewnymi szczegółami – nie dowiemy się z niej niczego nowego, jeśli wcześniej przeczytaliśmy choćby tuzin opracowań na ten temat. Szczęśliwie, tak jednak nie jest. To barwna opowieść o Italii głównie pierwszej połowy XVI stulecia, bardzo sprawnie skonstruowana, o niezaprzeczalnej wartości informacyjnej. Mogę tę książkę polecić z czystym sumieniem.


Natomiast zgodnie z oczekiwaniami, sam tytuł jest zwykłym chwytem marketingowym. Deklarowana „alternatywność” spojrzenia dotyczy bodaj jedynie tego, że włoski renesans opisywany jest jako zjawisko uwikłane w wojnę. To jednak trudno uznać za podejście rzeczywiście nowatorskie.

Co do usterek tego wydania, to trzeba zwrócić uwagę na otwierającą książkę mapę, przedstawiającą Europę w 1527 r. Grafik wydawnictwa mapę tę przerabiał, jednak swego dzieła nie ukończył. Dzięki temu między „państwami niemieckimi” a Francją mamy krainę pod nazwą „Low Countries”, a na południe od niej „Savoy” wciśnięte między Francję, Mediolan i Konfederację Szwajcarską.

C. Fletcher, Piękno i terror. Alternatywna historia włoskiego renesansu, Warszawa 2022


niedziela, 6 marca 2022

Drukowanie Wikipedii

 

Nie wiem, czy zauważyliście Państwo pewien trend w tworzeniu książek popularnonaukowych, polegający na składaniu ich z haseł z Wikipedii. W związku z prowadzonymi obecnie badaniami natknąłem się na dwie takie perełki. Obie wydano w 2011 r. i są dziełem niejakiego S.B. Jeffreya. Pierwsza z nich to “The Italian Renaissance and the Italian Wars from 1494 to 1559”, druga natomiast: „A Brief Military History of France: The Italian Wars and the French Wars of Religion”. Okładki obu tych dzieł ostrzegają: „Edited (…) from high quality Wikipedia articles”. W ich opisie natomiast czytamy: „Project Webster represents a new publishing paradigm, allowing disparate content sources to be curated into cohesive, relevant, and informative books. To date, this content has been curated from Wikipedia articles and images under Creative Commons licensing, although as Project Webster continues to increase in scope and dimension, more licensed and public domain content is being added. We believe books such as this represent a new and exciting lexicon in the sharing of human knowledge”. Obie dostępne są w postaci papierowej i u polskiego dystrybutora można je nabyć za jedyne 115,75 zł za sztukę.
 
Tego rodzaju wyroby książkopodobne produkuje (produkowała?) firma nazywająca się Webster’s Digital Services. Jak podliczył w 2012 r. na swoim blogu Lawrence Person, firma ta wydała nie mniej niż 907 (tyle było wówczas dostępnych na Amazonie!) książek podpisanych nazwiskiem Elizabeth Dummel (https://www.lawrenceperson.com/?p=8502) (chciałbym zobaczyć jej indeks H). 
 
WDS nie był ani pierwszy, ani jedyny. Proceder ten rozwijali także inni pseudo-wydawcy. Może jednak to jest jakiś sposób na punktozę i parametryzację?

sobota, 5 marca 2022

F. Kubiaczyk, Cesarz Karol V

Uzależnienie emocjonalne? Toksyczny związek? Jakie wzajemne więzi istniały pomiędzy cesarzem Karolem V a królem Francji Franciszkiem I?

Ten ciekawy problem z pogranicza historii i psychologii historycy rozważali już od XVII wieku. Biorąc pod uwagę opracowania dostępne w języku polskim, najobszerniej zagadnienie to opisywał Manuel Fernández Álvarez w książce Cesarz Karol V (Warszawa 2003). Podobna analiza znajduje się także w książce Filipa Kubiaczyka (Cesarz Karol V. Klęska polityki, triumf idei, Oświęcim 2017, s. 146-154). W mojej ocenie jednak podsumowanie to z różnych względów jest niezbyt trafne.

Wyraźnie dostrzegalne jest, że sympatia historyka zdecydowanie ulokowana jest po stronie bohatera jego monografii, co widać np. w cytacie: „Karol V uosabia klasyczne myślenie o polityce jako realizacji dobra wspólnego. W takim ujęciu polityka ma wymiar jednoznacznie pozytywny etycznie. Franciszek I natomiast wyraża nowożytny sposób uprawiania polityki, która nie jest już wyłącznie domeną dobra, lecz staje się areną walki o zdobycie i utrzymanie władzy. Teraz najważniejsza staje się skuteczność, a zapewnić ma ą zasada «cel uświęca środki»”. Subiektywizm, na który nie powinni pozwalać sobie autorzy rozpraw naukowych, niekorzystnie odbija się na prezentowanych interpretacjach.

Filip Kubiaczyk nie rozumie należycie roli politycznej, jaką w XVI-wiecznej Europie odgrywała osmańska Turcja. Pisze on, iż sojusz króla Francji z Imperium Osmańskim łamał „tradycje chrześcijańskiej Europy”. Nie jest to ocena uzasadniona, co wyjaśniam w swojej książce o wojnach włoskich. Niecelna wydaje się również ocena panowania Franciszka I, którego, według tegoż autora, „aspiracje do hegemonii wynikały z myślenia o Francji jako imperium, które nie musi uznawać żadnej najwyższej władzy świeckiej”. Sądzę, że konflikt walezyjsko-habsburski lepiej można zrozumieć i opisać spoglądając nań w kontekście „pułapki Tukidydesa” niż przykładając do niego wybierane arbitralnie miary etyczne.

W sumie jest to dość interesująca książka, ale nie pozbawiona poważnych mankamentów.
 
F. Kubiaczyk, Cesarz Karol V. Klęska polityki, triumf idei, Oświęcim 2017

K. Brandi, Cesarz Karol V

Z praktyk wydawniczych polskich wydawców komercyjnych.


W 2016 r. oświęcimskie Wydawnictwo Napoleon V opublikowało polski przekład biografii cesarza Karola V pióra niemieckiego historyka Karla Brandiego. Jest to jedno z podstawowych opracowań tematu, ale nie do tego chciałbym się odnieść w tym wpisie. Chodzi bowiem o dwie kwestie edytorskie. Po pierwsze, czytelnik tej książki nie dowie się, jaka edycja stanowiła podstawę przekładu. Dzieło powstało oryginalnie w języku niemieckim, zaś jego polski tłumacz, Miłosz Młynarz, na swoim profilu w serwisie LinkedIn pisze o sobie tak: „Biegle znam rosyjski i angielski, podstawowo na razie francuski, szwedzki, czeski, słowacki, norweski i włoski”. Ani słowa o niemieckim. Mamy więc podstawy obawiać się, że otrzymaliśmy przekład przekładu (prawdopodobnie angielskiego). Po drugie zaś, pierwsze wydanie dzieła Brandiego ukazało się osiemdziesiąt lat temu (Kaiser Karl V. Werden und Schicksal einer Persönlichkeit und eines Weltreiches. 2 Bände, Bruckmann, München 1937-1941). Tej informacji jednak wydawca niestety również nie podaje. Jestem przekonany, że dobrą praktyką jest informowanie czytelnika, czy opracowanie, które bierze do ręki, reprezentuje aktualny stan badań, czy też jest to książka przynajmniej częściowo zdezaktualizowana. Napoleonie, nie bądź Pietruszczakiem!

Zdaję sobie sprawę, że podobny zarzut można postawić wydaniu mojego przekładu „Księcia Witolda” Karla Heinla, niemniej ze swej strony starałem się informować czytelnika, kim był autor tej książki i kiedy ona powstała. Tym goręcej jednak apeluję do wydawców o wdrażanie dobrych praktyk.
 
K. Brandi, Cesarz Karol V. Powstanie światowego imperium, Oświęcim 2016