wtorek, 30 kwietnia 2024

B. Van Loo, Burgundczycy


Książka Barta van Loo rozpoczyna się frapująco. W „Prologu” Autor opisuje swoją drogę do studiów nad historią Burgundii. Ciekawi mnie odpowiedź na pytanie, jak zostaje się historykiem, a niestety u polskich badaczy przeszłości na ogół brakuje takiej autorefleksji. Z tym większym zainteresowaniem zatem przystąpiłem do lektury. Co nam ona daje poza oryginalnym prologiem?


„Burgundczycy” to niemal sześćsetstronicowy opis świetnego burgundzkiego stulecia, trwającego od 1369 do 1482 r. W tym okresie Burgundia rozkwitła, a następnie, po śmierci Karola Śmiałego, rozpadła się i utraciła byt jako niezależne księstwo. Czytelnik otrzymuje potoczyście opowiedzianą historię jednego z najważniejszych księstw późnośredniowiecznej Europy, leżącego pomiędzy Francją a Niemcami i rozciągającego się od Morza Północnego aż do Sabaudii na południu, stworzonego w początku nowej epoki przez przybyły z Bornholmu lud Burgundów.


W zależności od punktu widzenia, język jest największą zaletą lub wadą tej książki. Historykom akademickim prawdopodobnie nie spodoba się zbyt swobodny styl autora, jednak dzięki niemu książka ma szansę zyskać popularność wśród szerszego grona odbiorców. Uczciwie trzeba przyznać, że styl Van Loo bywa nieznośnie pretensjonalny, na przykład: „Plusk świętej wody wywołał fale, które unosiły się przez wieki”; „Wiara rosła na glebie rozpaczy chłopów pańszczyźnianych i bogactwa arystokracji, tak jak pokrzywy i róże rosną na kupie gnoju”; „W tamtych czasach wielki żarłok nazywany historią ledwo zaspokajał swój głód”.


Autora zajmuje głównie historia polityczna, ale podaje też wiele wiadomości z zakresu historii kultury czy życia codziennego. Te fragmenty są według mnie najciekawsze, choć wydaje się, że mogłoby być ich więcej.


Czego natomiast w tej książce nie ma? Przede wszystkim pogłębionej analizy. Jest to esej w formie zbliżonej do literackiej, z afektowanymi niekiedy, manierycznymi formami stylistycznymi, przenośniami i parabolami. Rozważania jednak pozostają raczej na dość płytkim poziomie i nie zadowolą zawodowych historyków. Wbrew zapewnieniom Wydawcy, w czasie lektury nie przeżyłem momentów ekscytacji.


Pierwszą ofiarą tych egzaltowanych wywodów padł sam Autor (lub też polska tłumaczka dzieła). W książce zdarzają się bowiem fragmenty, które są po prostu niezrozumiałe. Na przykład: „Jakobina była wściekła, że jej trzeci mąż nie rzucił się odważnie do boju. Musiała teraz patrzeć, jak Filip z Saint-Pol spokojnie kontynuuje oblężenie ‘s-Gravenbrakel. Na szczęście dla niego nie mógł się przebić do miasta (…)” (s. 279). Na szczęście dla kogo nie mógł się przebić i dlaczego był to szczęśliwy zbieg okoliczności? Nie wiadomo. Wielokrotnie w toku opowieści czytelnik gubi się w korowodzie postaci książąt i hrabiów, obdarzanych różnymi przydomkami, które Autor miesza ze zręcznością ulicznego naciągacza grającego w trzy kubki, pozostawiając czytelnika w stanie silnej dystrakcji. Który to kubek? Który to książę?


Korekta na ogół jest staranna, choć zdarzają się też literówki czy zabawne lapsusy językowe, jak np. „Papież bez mrugnięcia płacił okiem za (…)” (s. 44) czy „biskup biskupstwa” (s. 427).


Książka jest pięknie wydana, jej wartość podnoszą dwie wkładki z barwnymi, dobrej jakości fotografiami. I jeśli chodzi o ocenę końcową, to jestem pewien, że pozycja ta będzie świetnie prezentować się na półce.


B. Van Loo, Burgundczycy. Książęta równi królom, Znak Horyzont, Kraków 2024


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz