„Bóg
urojony” to książka, która kilka lat temu narobiła sporo szumu. I słusznie, Richard
Dawkins bowiem nie tylko wkłada w mrowisko kij, ale jeszcze nim obraca. Do dziś
kurz bitewny już nieco opadł, niemniej owe 500 stron nadal warto uważnie przeczytać,
niezależnie od tego, jaki światopogląd się wyznaje. Przede wszystkim książka ta
podsuwa osobom niewierzącym instrumentarium intelektualne niezbędne do obrony
swojego ateizmu, a naukę dla siebie wyciągną z niej także teiści. Dawkins przekonująco
dyskutuje wysuwane zazwyczaj w obronie wiary i Pisma argumenty (mimochodem je
przy tym druzgocąc), pisząc z humorem, pasją, dowcipną i błyskotliwą inteligencją,
zdecydowaniem i stanowczością. Bardzo klarownie, krok po kroku prezentuje swoje
poglądy i argumenty, za pomocą których ich broni. Posiada przy tym łatwość
obalania hipotez przeciwników – co zresztą, trzeba przyznać, nie jest zbyt
trudnym zadaniem. Dzięki tym walorom tekst czyta się znakomicie. Warto zwrócić
uwagę, że dzieło Dawkinsa opiera się nie tylko na spekulacjach intelektualnych,
lecz jest także mocno osadzone w naukach przyrodniczych i w przystępny sposób
prezentuje wybrane mechanizmy biologiczne.