Dzieje
komunikacji społecznej są niezwykle frapującym zagadnieniem, które jednak
dotychczas badane jest raczej wyrywkowo i przyczynkowo; odnosi się to do okresu
końca średniowiecza i wczesnej nowożytności (XV-XVIII wiek), ponieważ media XX i
XXI wieku badane są dość intensywnie przez medioznawców. Dla tego pierwszego
okresu istnieje w polskiej literaturze szereg opracowań szczegółowych, z
których kilka najważniejszych to: J. A. Drob, Obieg informacji w Europie w połowie XVII wieku w świetle drukowanych i
rękopiśmiennych gazet w zbiorach watykańskich, Lublin 1993; J. Pirożyński, Z dziejów obiegu
informacji w Europie XVI wieku : nowiny z Polski w kolekcji Jana Jakuba Wicka w
Zurychu z lat 1560-1587, Kraków 1995; S. Cynarski, Avvisi z Polski z lat 1554-1590,
„Odrodzenie i Reformacja w Polsce”, 33 (1988); Komunikacja i komunikowanie w dawnej Polsce, pod red. K. Stępniaka
i M. Rajewskiego, Lublin 2008; K. Maliszewski, Komunikacja społeczna w kulturze staropolskiej : studia z dziejów
kształtowania się form i treści społecznego przekazu w Rzeczypospolitej
szlacheckiej, Toruń 2001. Trudno byłoby jednak wskazać syntetyczną
monografię przedmiotu. Dopiero wydana w 2010 roku Społeczna historia mediów jest w stanie częściowo przynajmniej
wypełnić tę lukę.
Jak
wyjaśniają Asa Briggs i Peter Burke, „celem tej książki, poświęconej tak
rozległej i ciągle poszerzającej się tematyce, jest ukazanie związków między
przeszłością i teraźniejszością przez włączenie perspektywy historycznej do
badań nad mediami oraz wyników badań nad mediami w studia historyczne (…) Podczas
omawiania historii mediów należy uwzględnić historię kultury, historię
społeczną, historię gospodarczą i historię polityczną, przede wszystkim zaś
historię techniki”.
Autorzy
podkreślają przenikanie się różnych mediów czy też kanałów komunikacyjnych –
oralności, piśmienności, przedstawień plastycznych – i ich wzajemną zależność.
Żadne medium nigdy nie było wyizolowane, w żadnej epoce historycznej nie mogło
funkcjonować w oderwaniu od innych kanałów, a co za tym idzie – współcześnie żaden
z dawnych środków komunikacji nie może być badany bez uwzględnienia innych,
gdyż powstałby w ten sposób fałszywy jego obraz. Co więcej, przenikanie takie,
wpływ starszych mediów na nowsze występuje także pomiędzy epokami. Nawet jeśli
nie zawsze jesteśmy tego świadomi, do dziś wykorzystujemy pewne rozwiązania,
które powstały w starożytności, średniowieczu czy renesansie. Najoczywistszym
tego przykładem jest samo pismo. I choć jedne media z czasem zwyciężały nad
innymi (jak pismo nad przekazem ustnym w literaturze, kulturze, polityce,
nauce, edukacji itd.; książka kodeksowa wyparła zwój, choć telewizji nie udało
się uśmiercić radia ani kina, być może jednak wszystkie te trzy media ulegną
Internetowi), to jednak nie można zapominać o roli, jaką odgrywały w ewolucji
komunikacji społecznej. Nie można też z całą pewnością stwierdzić, że
zwycięstwa takie są ostateczne, a „pokonane” medium odchodzi w niebyt. Dzisiejsza
komunikacja za pośrednictwem mediów cyfrowych („cyfrowa piśmienność” – SMS,
komunikatory, a także e-mail) bliższa jest w swej istocie komunikacji oralnej
niż piśmiennej. Wiadomości wysyłane tą drogą nie mają nic wspólnego ze sztuką
epistolografii.
Początkowe
partie Społecznej historii mediów
omawiają to, co, wydawałoby się, znamy też z wydanego przed kilkoma miesiącami dzieła Lucien Febvre’a i Henri-Jean Martina,
jednak pojawiają się tu całkiem nowe fakty i interesujące interpretacje
dotyczące historii drukarstwa. Brytyjczycy szerzej niż Francuzi traktują
zagadnienie, mówiąc o książce jako o jednym z elementów całego systemu
medialnego, do którego zaliczają także szlaki komunikacyjne i drogi.
Brytyjscy Autorzy, siłą rzeczy,
odnieść się mogą do nowszych publikacji i ustaleń dokonanych w drugiej połowie XX
wieku. Podejmują m.in. polemikę z amerykańską historyczką Elisabeth Eisenstein (autorką
książek The
printing press as an agent of change : communications and cultural transformations
in early-modern Europe, Cambridge 1979 oraz The printing revolution in early modern
Europe, Cambridge 1993 (II wyd. 2012); polskiemu czytelnikowi ta druga
praca udostępniona została w przekładzie Henryka Hollendra jako Rewolucja Gutenberga, Warszawa 2004) wskazując,
że jej stwierdzenia „na temat rewolucyjnych przemian, które nastąpiły w wyniku
pojawienia się druku, wydają się nieco przesadzone. (…) Bardziej realistycznym
sposobem patrzenia na druk jest postrzeganie go, podobnie jak innych nowych
mediów w czasach późniejszych (na przykład telewizji), jako katalizatora, który
towarzyszy zmianom, ale ich nie wywołuje”. Taki sposób ujęcia problemu wydaje
się słuszny. Rozwój mediów traktować należy jako proces trwający tysiąclecia,
„długą rewolucję”, w czasie której nowe odkrycia, udoskonalenia techniczne
wypływają z rosnących potrzeb ludzkości i nowych możliwości doskonalonej
techniki.
We wstępie Briggs
i Burke przywołują
ustalenia innych badaczy wskazując, że pewne rewolucje medialne miały miejsce
już w starożytności. Przy czym przymiotnik „rewolucyjne”, którym chciałoby się
opisać te zmiany, należy wiązać nie z gwałtownością, lecz z doniosłością
zachodzących zmian w dłuższym horyzoncie czasowym. Wynajdywanie, upowszechnianie
i doskonalenie kolejnych mediów są fundamentalnymi zmianami społecznymi i cywilizacyjnymi.
Briggs i Burke zwracają także uwagę
na pewne zjawiska negatywne związane z pojawieniem się nowego, masowego medium –
książki drukowanej. Jako zagrożenie traktowały ten wynalazek Kościół i państwo,
ponieważ publikowane teksty mogły podważać autorytet władzy publicznej oraz
uniezależniały wiernych od pośrednictwa duchowieństwa w studiowaniu tekstów
religijnych. Słusznie podkreślają oni fakt, że każda akcja wywołuje reakcję.
Skutkiem wprowadzenia cenzury jest rozwój nielegalnego, podziemnego obiegu
literatury i kultury, opracowywanie szyfrów zrozumiałych tylko przez dane
środowisko itd. Znamienna jest także swego rodzaju obosieczność mediów: „Z
jednej strony, druk ułatwiał gromadzenie wiedzy, przyczyniając się do
rozpowszechniania informacji zmniejszając ryzyko utraty zebranych wiadomości. Z
drugiej strony (…) wpływał on na destabilizację wiedzy albo tego, co uważano za
wiedzę, przez uświadomienie czytelnikom istnienia sprzecznych opracowań i
interpretacji”.
Co
ciekawe, Profesor Jan Białostocki w swoim dziele Sztuka XV wieku : od Parlerów do
Dürera (Warszawa 2010) problematyce sztuki jako środka masowej komunikacji
społecznej poświęcił jeden z rozdziałów, zatytułowany Grafika jako „mass media”. Mowa jest w nim o grafice książkowej. Ciekawie
jest czytać to dzieło w kontekście nie tylko historii sztuki, ale też historii
komunikacji.
Już w XVI wieku odczuto problem,
z którym w całej pełni zmagamy się dziś: zalew informacji, których ilość
przerasta ludzkie możliwości przyswajania i przetwarzania (pisałem już o tym w portalu Historia i Media).
Czym więcej było książek, tym potrzebniejsza stawała się metainformacja
(bibliografie, katalogi), której formę należało dopiero wypracować. Uwagi
poświęcone narodzinom książki drukowanej stają się pretekstem do szerszych
rozważań na temat kultury piśmiennej wczesnej nowożytności, a także komunikacji
oralnej czy wizualnej, przenikanie się i interakcja pomiędzy różnymi mediami.
Jednak książka jako medium bardzo
szybko znika z pola widzenia Autorów, tuż po omówieniu narodzin książki
drukowanej. Jeszcze w rozważaniach nad XVI stuleciem odgrywa ważną rolę,
natomiast dla zjawisk komunikacji w okresie od XVII-XVIII wieku nie jest już w
zasadzie brana pod uwagę. Jej miejsce zajmują prasa, następnie telegraf,
telefon, fotografia, film, a wreszcie komputery.
Szczególnie
podkreślić należy wyjątkową erudycję Autorów, co uwypuklone zostało dodatkowo
obszernością zestawienia bibliograficznego. Dzięki temu otrzymaliśmy pasjonującą
książkę, napisaną z dużym rozmachem. Briggs i Burke w całej opowieści podróżują
pomiędzy historią a współczesnością, przy omawianiu wielu zjawisk z przeszłości
dorzucając współczesne analogie. Takie ujęcie problematyki jest dość interesujące.
Ponieważ
tekst obejmuje szerokie spektrum zjawisk komunikacji społecznej, mniej jest w nim
informacji szczegółowych, ograniczają się one raczej do przykładów, w zamian
jednak otrzymujemy barwną, frapującą panoramę historii mediów, kanałów
przepływu informacji, technik komunikacji społecznej i ich przemian na
przestrzeni dziejów. Na tyle, na ile to możliwe, Autorzy starają się także opisać,
w jaki sposób w kolejnych epokach konsumowano media, włączając w zakres swoich
zainteresowań m.in. badania nad historią czytelnictwa.
Przy
tym brytyjscy badacze nie starają się zbytnio upraszczać zagadnień, choć z
pewnością nie udało im się przekazać pełnego obrazu systemów medialnych na
przestrzeni sześciu stuleci, gdyż jest to niemożliwe. A mimo to, pomimo dużej
gęstości narracji, książkę czyta się dobrze. Nie jest trudna w odbiorze.
W
ostatecznym rozrachunku jest to książka tak wielowątkowa, że mówiąc o niej nie
sposób na raz wymienić wszystkich poruszanych w niej zagadnień. Autorzy omawiają
m.in. wpływ wydarzeń historycznych i politycznych na rozwój mediów (rewolucja
angielska z połowy XVII wieku); mechanizmy społeczne, które doprowadziły do
umasowienia mediów – np. samo pojawienie się gazet nie miałoby tak wielkiego
znaczenia, gdyby nie egalitarne, umożliwiające szerszym grupom odbiorców dostęp
do informacji kawiarnie, w których czytywano na głos i dyskutowano doniesienia
prasowe (przełom XVII i XVIII wieku); wskazują, jak głębokie zmiany społeczne
spowodował rozwój mediów różnego rodzaju. Także czas i przestrzeń uległy w XIX
i XX wieku redefinicji pod wpływem rozwoju technik komunikacji oraz przekazywania
informacji. By to zrozumieć, poznajemy historię nie tylko przedsiębiorstw telekomunikacyjnych,
ale także linii kolejowych i żeglugowych oraz historię techniki, wynalazków i
wynalazców. To z tych (oraz wielu innych) zjawisk wykształciły się media, czy też
raczej należałoby powiedzieć: cały system medialny, jaki znamy dziś.
Prawdopodobnie
też udałoby się ułożyć drugą, niemal równie długą listę zagadnień, które nie
zostały omówione czy choćby wspomniane, jak choćby komunikacja rytualna i
symboliczna, ideogramy czy piktogramy lub wpływ, jaki medium wywiera na sam
komunikat.
Niedogodnością
przyjętej przez Autorów metodologii jest to, że im bardziej narracja się
zagęszcza, tym bardziej staje się chaotyczna. W niektórych miejscach
nagromadzenie nieistotnych szczegółów i wtrętów staje się tak duże, że tekst
staje się niespójny. Mankament ten zakrada się do tekstu wraz z początkiem
omawiania dokonań i osiągnięć rewolucji przemysłowej i wieku pary, czyli
wówczas, gdy Autorzy przechodzą do epoki, w której pojawiają się nowe, coraz
bardziej zaawansowane rozwiązania techniczne, a ilość wynalazków gwałtownie wzrasta.
Zbiega się to ze wspomnianym powyżej porzuceniem refleksji na temat roli
książki jako medium.
Społeczna
historia mediów
jest dość niezwykłym podręcznikiem, z którego korzystać powinni studenci zarówno
kierunków technicznych, jak i społecznych oraz humanistycznych. By użyć
wyświechtanej formułki: to książka, którą powinni znać wszyscy. Bo wszyscy
przecież korzystamy, na różne sposoby, z wielu mediów, czy znów, ściśle rzecz
biorąc: z całego współczesnego systemu medialnego, często jednak czyniąc to zupełnie
nieświadomie, nieco jak pan
Jourdain, który nie wiedział o tym, że mówi prozą.
Asa Briggs, Peter Burke, Społeczna historia mediów : od Gutenberga do Internetu, Wydawnictwo
Naukowe PWN, Warszawa 2010
W dawnych czasach, choć nie aż tak bardzo odległych, gdy rynek mediów był mniej rozwinięty, gdy mieliśmy do wyboru mniej środków przekazu, pomiędzy którymi mogliśmy się przełączać i z których mogliśmy wybierać, kultura i społeczeństwo były bardziej homogeniczne. Wszyscy oglądaliśmy te same wiadomości, słuchaliśmy tych samych stacji radiowych, czytaliśmy te same książki i gazety, zdobywaliśmy podobne wykształcenie i wiedzę. Nie odnoszę jednak wrażenia, że byliśmy przez to ubożsi. Przeciwnie, wydaje mi się, że w latach 80. XX wieku „statystyczny Kowalski” czy wykwalifikowany robotnik miał większą i bardziej spójną wiedzę o świecie niż dziś niejeden absolwent wyższej uczelni. Dzięki temu łatwiej było znaleźć wspólny temat do rozmowy, łatwiej było się porozumieć nie tylko we własnym środowisku, ale także z przedstawicielami innych środowisk. Istniały pewne symbole, toposy, loci communes zrozumiałe dla wszystkich. Mieliśmy do czego się odwoływać w komunikacji interpersonalnej. Czy współcześnie jest możliwy dialog pomiędzy robotnikami a inteligencją? Czy byłoby możliwe powstanie organizacji takiej jak Komitet Obrony Robotników?
OdpowiedzUsuńTa homogeniczność kultury z pewnością dziś będzie krytykowana i uznawana za zjawisko zubażające, jednoznacznie negatywne, niekorzystne, siermiężne, nie do przyjęcia. Kojarzyć się będzie z szarą rzeczywistością PRL z jej koncesjonowanymi mediami pozostającymi na usługach systemu monopartyjnego. Być może tak było. Sądzę jednak, że zjawisko to miało również swoje zalety. Ta homogeniczność bowiem pozwalała nam na budowanie społeczności, którą dzisiejsze media dezintegrują. Coraz mniej jest idei, powiedzeń, cytatów, dzieł kultury, które byłyby znane wszystkim lub prawie wszystkim. Coraz trudniej jest odwoływać się do takich wspólnych, jednoczących pojęć. Czy istnieje dziś mieszkaniec masowej wyobraźni na miarę Hansa Klossa czy czterech pancernych? Żarty, które bawią czytelników jednego portalu internetowego, są nieśmieszne lub niezrozumiałe dla tych, którzy tam akurat nie zaglądają.
Zbudowaliśmy sobie istną wieżę Babel. Dzielimy się na coraz więcej coraz drobniejszych grup mówiących różnymi językami, z coraz bardziej różniącymi się systemami wartości, z różnymi ideami, własnymi, hermetycznymi toposami, zamkniętą kulturą, a grupki te tylko z coraz większą trudnością są w stanie się ze sobą porozumieć.
Zbyt wielka różnorodność mediów i kultur, dostępnych jak w supermarkecie (pisał o tym G. Mathews http://ohistorii.blogspot.com/2013/01/normal-0-21-false-false-false-pl-x-none_19.html), wcale nie otwiera społeczeństwa, nie czyni nas bogatszymi, jak tego chcieliby rzecznicy nowych technologii. Pokawałkowana, pokiereszowana kultura zamyka się i zanika wraz z kurczeniem się grupy ludzi zdolnych do tworzenia i rozumienia kulturowych uniwersaliów.
W tym, co mówię, bynajmniej nie chodzi o chęć powrotu do systemu, w którym do wyboru mieliśmy dwa kanały telewizji i trzy programy radiowe. Media są tylko narzędziem, z którego możemy zrobić dobry lub zły użytek. Kiedy więc uczymy dzieci korzystania z nich, uczmy ich przynależności do kultury, a nie „kultury remiksu”, nie tego, że cokolwiek zrobią z cudzymi utworami, jest dziełem. Socjalizujmy, a nie uczmy osobności. Podkreślajmy przy tym wagę oryginalności w samodzielnym myśleniu i tworzeniu, a także rolę mistrzów i autorytetów.
Profesor Andrzej Kajetan Wróblewski w eseju Co zrobić z wieżą Babel? („Rocznik Towarzystwa Naukowego Warszawskiego” 72 (2009), druk 2010, s. 5-21) pisze o wytworzeniu się w nauce dwóch kultur, czy może dwóch obozów, które nie potrafią się porozumiewać: humanistów i przyrodników. Wskazuje także na „groźne pomieszanie języków między nauką i społeczeństwem, a także między nauką i władzą”. Analizy Profesora Wróblewskiego są celne, jednak na to, o czym pisze, nakładają się kwestie, o których tutaj jest mowa, potęgując negatywne efekty. Naukowcy nie biorą się przecież znikąd, są oni tacy, jakie jest społeczeństwo, z którego się wywodzą, w którym dorastali, kształcili się. Skoro nie potrafimy już budować społeczności w życiu codziennym, to jak, z czego i na jakim fundamencie miałyby być budowane społeczności naukowe?
OdpowiedzUsuń