Powiedzmy to sobie wprost: biografia Sokratesa autorstwa Krzysztofa Łapińskiego jest przydatnym opracowaniem popularnym, jednakże z fragmentami na poziomie wiedzy z podręcznika szkolnego, co już na wstępie może zniechęcać specjalistów. Warto zwrócić uwagę, iż książka anonsowana jest przez wydawcę – Agora – jak produkt marketingowy opiniami zamówionymi u osób o znanych nazwiskach, niebędących jednak specjalistami (dr Katarzyna Kasia oraz prof. Magdalena Środa – obie filozofki specjalizują się w etyce oraz publicystyce, nie są natomiast znane z prac na temat historii filozofii).
Czy rzeczywiście mamy do czynienia z „dziełem monumentalnym”, jak chce ta druga? Czy tekst popularny, zaprojektowany na sukces rynkowy i tak prezentowany, można rozpatrywać w kategoriach monumentalizmu? Sprawdźmy.
Krzysztof Łapiński próbuje osadzić swój tekst w kulturze oralnej (choć to określenie w jego książce się nie pojawia), kulturze pamięci. Powołuje się przy tym na prowadzone w początkach XX w. badania nad funkcjonowaniem ludzkiej pamięci. Tymczasem badania takie, obejmujące ludzi zanurzonych w późno nowożytnej multimedialnej kulturze zachodniej, nic nie mówią o tym, jak funkcjonowała pamięć ludzi żyjących około 2500 lat temu. Zmiany społeczne, kulturowe czy technologiczne spowodowały, że nasze umysły działają zupełnie inaczej. Zwracał na to uwagę choćby Marshall McLuhan, ale przecież zmiany, jakie w umyśle i pamięci powodować miało pismo, krytykował już sam Sokrates w platońskim Fajdrosie. Łapiński nie zdaje sobie sprawy, jak wielki anachronizm popełnia. Stawia to jego warsztat naukowy oraz metodologię pod dużym znakiem zapytania.
Jest to jeden z najpoważniejszych błędów w tej książce, jednak ponieważ został popełniony na samym początku, rzutuje na całą dalszą lekturę.
W książce znajdziemy ponadto odwołania do różnych badań psychologicznych, społecznych, etnologicznych, a także do kultury współczesnej, Internetu i mediów społecznościowych oraz osobistych obserwacji i wspomnień Autora. Padają takie określenia jak „antyczny hejter”, które w moim odczuciu są rażące. Wszystko to na uproszczonym poziomie i niestety nie zawsze sensownie (jak choćby w przypadku przywołania zasady nieoznaczoności Heisenberga, które ostatecznie nie jest ani uzasadnione naukowo, ani dowcipne; kłania się Alan Sokal i jego „Modne bzdury”).
Uproszczenia są niezbędnym narzędziem w warsztacie popularyzatora, jednak stosowane nieumiejętnie, bez wyczucia, stają się obosiecznym mieczem. Starając się umieścić życie Sokratesa w odpowiednim kontekście, K. Łapiński pisze już to o wojnach perskich, już to o Atenach V w. p.n.e., już to demokracji ateńskiej, już to o filozofii presokratejskiej czy sofistach, a o wszystkim tym oczywiście w znacznych uproszczeniach. Oczywiście wszystkie te uproszczenia są niezbędne, czy jednak – odwracając pytanie – rzeczywiście niezbędne było opisywanie wszystkich tych kwestii? Czy w tych uproszczeniach nie zanadto rozmywa się zasadniczy temat książki? Tym bardziej, iż ze względu na brak źródeł Autor wielokrotnie musi odwoływać się do analogii, uogólnień czy wręcz spekulacji. A wszystkie te zagadnienia kontekstowe zostały już wielokrotnie opisane w innych opracowaniach, nierzadko znacznie lepiej. Może więc wystarczyłoby odesłanie czytelnika do odpowiedniej literatury? Tym bardziej, że w efekcie otrzymaliśmy opasły, pięciuset stronicowy tom, a dobra popularyzacja powinna cechować się m.in. zwięzłą formą. Takie pytania Autor powinien był sobie zadać pracując nad tą książką, bowiem również jej konstrukcja budzi wątpliwości.
Co do meritum, to nie ma niespodzianek. K. Łapiński streszcza i interpretuje przede wszystkim dialogi Platona, będące głównym źródłem do biografii „najmędrszego człowieka” w historii. Merytorycznie trudno stawiać uzasadnione zarzuty, biografia Sokratesa zrekonstruowana została dość sprawnie i wyczerpująco. Z drugiej strony jednak nie dowiadujemy się w tym zakresie w zasadzie niczego ponad to, co napisał już przed niemalże stuleciem w swoich komentarzach Władysław Witwicki. Brak tu jakichkolwiek nowych interpretacji, hipotez, pytań, ustaleń czy źródeł. Szkoda, gdyż nie ma zasady mówiącej, iż popularyzacja nie może być błyskotliwa.
Zastrzeżenia budzi podawanie niekiedy niekanonicznych – tak to nazwijmy – form tytułów dialogów Platona czy wręcz cytowanie wydań nieistniejących, co niespecjalistom, do których książka jest adresowana, bardzo utrudni ewentualne dotarcie do tekstu źródłowego. Przykładowo cytowany kilkukrotnie „Alkibiades Większy” nie jest dziełem Platona, a polski czytelnik takiego tekstu w ogóle nie odnajdzie. Chodzi bowiem o „Alkibiadesa I” Pseudo-Platona. Jednak ani Pseudo-Platona, ani tym bardziej żadnego Platońskiego „Alkibiadesa Większego” nie znajdujemy w zestawieniu bibliograficznym. Jest to kolejny powód, by bardziej krytycznie przyjrzeć się warsztatowi naukowemu K. Łapińskiego.
Tu dygresja: K. Łapiński zarzucił mi generalną nierzetelność w zasadzie w odniesieniu do każdego akapitu tej opinii. Jest to rozczarowujące, ale całkowicie psychologicznie zrozumiałe. Nikt nie lubi czytać krytycznych opinii o swoich dziełach. Jednym z przykładów mojej nierzetelności ma być powyższe wskazanie błędu, jakim jest powoływanie się na nieistniejące teksty, których opisy nie pojawiają się ani w bibliografii, ani w przypisach. W tym przypadku zresztą Łapiński zarzuca mi nie tylko nierzetelność, lecz także nieuctwo („błagam… tu jest dopuszczalna oboczność, a co do autorstwa - trwałją spory” – pisownia oryginalna). Tymczasem istnieje polski przekład tego tekstu: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4957792/alkibiades-i-i-inne-pisma i w przypadku opracowania popularnego to rozstrzyga sprawę. Dywagacje na temat dopuszczalnej oboczności mogą pojawić się w filologicznym tekście specjalistycznym, natomiast laikowi nie są do niczego potrzebne, a jedynie utrudniają odbiór i uniemożliwiają ewentualne odnalezienie tekstu oryginalnego. No i jak już wspomniałem, w każdej sytuacji czytelnikowi należy podać opis bibliograficzny dzieła, na które się powołujemy. A skoro już o przypisach bibliograficznych mowa, to one także są przez Łapińskiego źle konstruowane. Początkowo o tym nie wspominałem, ponieważ to akurat jest najmniejszy mankament tej książki, którego czytelnicy niespecjalistyczni prawdopodobnie nawet nie zauważą, no ale skoro już temat wypłynął...
Czy więc jest to „dzieło monumentalne”, jak chce M. Środa? Z akademickiego punktu widzenia – nie i owo pochlebne stwierdzenie uznać należy w najlepszym wypadku za nieporozumienie. Prezentowana biografia Sokratesa służyć może jako lektura uzupełniająca dla licealistów planujących studia humanistyczne, z tym wszakże zastrzeżeniem, iż wspomniane powyżej błędy, jakimi jest obarczona, mogą spowodować, że powoływanie się na wiedzę zaczerpniętą z tej książki w czasie egzaminu może skutkować jego oblaniem. Jest to przykład niezbyt udanej popularyzacji, co stwierdzam z niekłamaną przykrością. Przykrością tym większą, że nie mam wątpliwości, iż gdyby całość przeredagować, przebudować w sposób bardziej przemyślany strukturę książki, całość skrócić i poprawić błędy, efekt byłby godny pochwały. W obecnym kształcie ta książka jest nie tyle zła, co po prostu źle pomyślana i zaprojektowana, choć tkwi w niej niewykorzystany potencjał, który mógłby zostać uwolniony przez kompetentnego redaktora.