Kilka osób prosiło mnie, żeby przyjrzeć się pisarstwu Andrzeja Kozickiego. Przeczytałem więc „Cesarza Bolesława Chrobrego” (2022, dalej CBC) oraz „Dwu cesarzy zachodnich” (2023, dalej DCZ). Nie będzie z tego recenzji, ale kilkoma uwagami mogę się podzielić.
Obie książki wydane zostały przez tajemniczą „Fundację na rzecz Wspierania Analiz Socjologicznych”, która nie ma nawet własnej strony internetowej, ale za to poprzez osobę prezesa powiązana jest ze stowarzyszeniami piłkarskimi. Żadna z tych publikacji nie jest recenzowana.
Ponieważ formalnie nie są to zatem książki naukowe, sądzę, że nie ma sensu recenzowanie ich jako takich, natomiast nic nie stoi na przeszkodzie opiniowaniu ich przez czytelników. I to właśnie zrobimy.
Przede wszystkim należy podkreślić, iż nie sposób nie docenić akrybii, erudycji i oczytania autora. Jego znajomość źródeł oraz opracowań może imponować. Niestety na tym dobre widomości się kończą. Może najprościej będzie wypunktować wątpliwości (potraktuję obie książki łącznie, ponieważ chronologicznie druga, czyli DCZ, jest po prostu odpowiedzią na zarzuty pod adresem tej pierwszej):
I. Nieprzekonujące są język i forma obu książek. To nie tylko nie są teksty naukowe, ale nawet trudno byłoby je pod tym względem zaliczyć do form popularnonaukowych. Kolokwialny język, jakim posługuje się Kozicki, to język bulwarówek, a tekst podzielony jest na króciutkie, często 2-3 stronicowe rozdzialiki. Autor w DCZ tłumaczy, że to po prostu „mocno odmienna gramatyka”, ale może jednak lepiej byłoby, gdyby pozostał przy tej normalnej.
II. Może to być jedną z przyczyn tego, że wywód Kozickiego jest niejasny i niespójny. Nie potrafi on poprowadzić czytelnika prostą drogą od założeń przez dowody ku wnioskom, tylko swobodnie przeskakuje to tu, to tam, dezorientując czytelnika, który przestaje rozeznawać się, o co właściwie chodzi i dokąd zmierzamy. W rezultacie – i takie chyba było, przynajmniej po części, założenie Autora – otrzymujemy opowieść, która należy nie tyle do kultury pisma, ile do kultury oralnej. Jeśli wyobrazicie sobie wuja snującego przy stole gawędę historyczną, podczas gdy reszta rodziny trochę słucha, trochę podjada, trochę plotkuje z sąsiadami, czasem się wyłącza czy wstaje i wychodzi, złapiecie odpowiedni vibe.
III. Stanowiąca oś wywodu Kozickiego teza dotycząca podjętej przez Ottona III próby wskrzeszenia Dioklecjańskiej tetrarchii (czego wynikiem była koronacja Chrobrego na cesarza podczas zjazdu gnieźnieńskiego) jest na swój sposób interesująca. I sądzę, że byłaby możliwa do obrony, gdyby podejść do tematu na poważnie. Niestety nie została przekonująco uargumentowana, a zatem i obroniona.
Zdaję sobie sprawę z tego, że baza źródłowa dla badań nad tym okresem naszej historii jest niezadowalająca, ale w takiej sytuacji historyk po prostu formułuje ostrożne hipotezy i nie twierdzi, że wie coś na pewno („nie interesują mnie fakty, ale Chrobry na sto procent był cesarzem” – do tego jeszcze powrócimy). Nadzwyczajne twierdzenia wymagają nadzwyczajnych dowodów, po prostu. Tak działa nauka. Jeśli nadzwyczajnym twierdzeniom nie towarzyszą takie dowody, mamy do czynienia z szarlatanerią. Warto o tym pamiętać. Nb. tego właśnie dotyczą zarzuty J. Banaszkiewicza, P. Żmudzkiego i S. Suchodolskiego pod adresem Kozickiego i które ten uznaje za najbardziej godne rozważenia i odpowiedzi – brak jego wywodom podstawy źródłowej. Nie sposób się w tym nie zgodzić.
IV. Nawet jeśli przyjęlibyśmy konstrukcję proponowaną przez Kozickiego, w której jednym z filarów jest Panegiryk Mamertyński z 289 r., to należałoby zadać pytanie, czy nastolatek, nawet jeśli był Ottonem III, byłby w stanie opracować tak skomplikowaną koncepcję. Czy faktycznie był tak wyrobionym politycznie i oczytanym wizjonerem, by opracować taki plan? Czy może stał za tym ktoś jeszcze? I jeśli tak, to kto? Bo nawet jeśli przyjmiemy założenie, że Autor ma rację, to najwyżej poskrobał rzecz po wierzchu, nie próbując dotrzeć do jej jądra. Pytań kluczowych w kolejnym kroku nie zadał.
V. Wywód Kozickiego jest nie tylko niespójny i nieprzekonujący, ale momentami zwyczajnie dziurawy. Kolejny przykład: Sasi buntowali się przeciwko Ottonowi, ponieważ nie chcieli mieć nad sobą króla. Ten był w końcu tak tymi buntami zmęczony, że pewnego dnia im zapowiedział, że od dziś nie rządzi już nimi jako król, tylko jako cesarz. No a cesarz, ho ho, wiadomo, to nie w kij dmuchał. Bunty ustały jak ręką odjął, można się rozejść. Genialne w swojej prostocie. No tak było, uwierzcie Panu Andrzejowi na słowo.
VI. Jeszcze mniej przekonujące jest wyrażone całkowicie serio twierdzenie, że całe pokolenia mediewistów głowiły się nad tym, co miał na myśli Thietmar i nie mogły tego pojąć, ale teraz przyszedł politolog Andrzej Kozicki i wszystko pięknie i prosto im wyjaśnił. Pech, że ci niemądrzy profesorowie, ze Żmudzkim, Banaszkiewiczem i Suchodolskim na czele, nadal nie potrafią zrozumieć i zgłaszają jakieś wątpliwości.
VII. Autor niespecjalnie ukrywa swoją niechęć do historyków akademickich (szczególnie znienawidzony jest Andrzej Sikorski), a dwie ostatnie strony CBC to już zupełnie wprost wylewanie żalów pod ich adresem oraz prezentacja własnych kompleksów. Wszystko to jest zupełnie niepotrzebne.
IX. CBC kończy się „Notą metodologiczną”, z której dowiadujemy się, w jakich seminariach i na jakich uczelniach Autor uczestniczył, a dalej czegóż to nie czytał – i Derridę, i Kuhna, i Isaiah Berlina… Ciekawsze jednak wydają mi się deklaracje metodologiczne, które znalazły się w DCZ: „Tak naprawdę, to wisi mi i powiewa czy fakty istnieją, czy nie. Jestem politologiem, a nie historykiem. W wojnie semantycznej o fakty udziału brać nie muszę (…) Moja teza nie opiera się na faktach, bo nie są one mi potrzebne, ale opiera się na istnieniu Zaginionego żywotu świętego Wojciecha jako nośniku spisanej przez Galla ideologii” (interpunkcja i pisownia oryginalne; s. 19-20).
Pewnie tylko dlatego, że nie znam się na Derridzie wydaje mi się, że już choćby istnienie bądź nieistnienie źródła, na którym badacz opiera swoje hipotezy, jest faktem. Poza tym może szkoda, że Kozicki podczas swoich intensywnych lektur nie odkrył Durkheima, który wskazał na istnienie faktów społecznych, do których zalicza się także ideologie. A te nie muszą opierać się na faktach w znaczeniu prawdy materialnej. Stanowcze désintéressement wobec jakichkolwiek faktów sprawia, że teoria Kozickiego staje się jeszcze bardziej nonsensowna niż wydawało mi się po zakończeniu lektury CBC. Bo o ile nie tylko rozumiem, ale też z całym przekonaniem podzielam pogląd, że w źródłach powinniśmy szukać nie tylko (a w niektórych przypadkach: nie tyle) rzeczowych informacji odnoszących się do konkretnych wydarzeń dziejących się w rzeczywistości (prawdy materialnej, np. czynności prawnych), lecz także (a w niektórych przypadkach: przede wszystkim) interpretować je i odtwarzać na tej podstawie rzeczywistość kulturową, ideologiczną czy polityczną, jak w tym wypadku, to jednak deklarowana pogarda dla jakichkolwiek faktów W OGÓLE, czyli także wspomnianych faktów społecznych, jest absurdem. Absolutną wisienką na torcie jest wygibas, w którym politolog poucza mediewistów, że kompletnie nie mają pojęcia, co robią. I że mają złą gramatykę.
X. Niepotrzebny jest także flirt z turbolechityzmem. To niestety jeszcze bardziej obniża wiarygodność Autora i osłabia jego argumentację. Można pisać o ideach Ottońskich bez zawoalowanych prób wskrzeszania Imperium Lechickiego. W narracji Kozickiego Chrobry był najpotężniejszym europejskim graczem, rozdającym karty na obszarze od Bugu po Ren i od Bałtyku po Adriatyk. Jako posiadacz relikwii włóczni św. Maurycego oraz złotego tronu Karola Wielkiego, który dał mu Otton III, Chrobry miał też moc tworzenia cesarzy (niestety z książki trudno się dowiedzieć, czy z tej mocy skorzystał). Szkoda tylko, że Autor nie wyjaśnił, jak doszło do tego, że w ciągu zaledwie kilku lat po śmierci Chrobrego cała ta potęga zawaliła się i jakby przeszła w ręce niemieckiego augusta Konrada II, podczas gdy „Mieszko II padł plackiem, nogawki ściskał i łasił się jak pies, gdy na myśl o kości ogonem merda”. Sama zmiana na gnieźnieńskim tronie nie może być wyjaśnieniem tak diametralnej odmiany układu sił.
Warto jeszcze wrócić do owego złotego tronu, który pojawia się gdzieś w pierwszej połowie książki jako koronny dowód… właściwie nie do końca wiadomo na co, ale najpewniej na tę godność cesarką Chrobrego. I już więcej w tekście nie wraca. Chrobry go sobie zabrał, ale co z nim zrobił, dokąd zawiózł, jak wykorzystywał (przede wszystkim w zakresie ideologii politycznej i legitymizacji władzy), co się z nim wreszcie stało – tym wszystkim Kozicki już sobie głowy nie zawraca. Przecież fakty go nie interesują, więc who cares, czy to założenie (podarunek złotego tronu) w ogóle ma jakikolwiek sens. Tymczasem, jak pisał Artur Wójcik w „Fantazmacie Wielkiej Lechii”: „Gdyby Chrobry otrzymał złoty tron Karola Wielkiego, takie wydarzenie nie umknęłoby naszej tradycji dziejopisarskiej, stając się potężnym czynnikiem politycznym i ideologicznym w kreowaniu władzy królewskiej w Polsce”.
Jak na to odpowiada Kozicki? Ano bardzo prosto: wszystkie dokumenty potwierdzające ten – excusez le mot – fakt zostały „zniknięte” przez wrogów (CBC, s. 124)! Nie został ani karteluszek! Szast prast i mamy wszystko elegancko wytłumaczone. Spisek! Konstrukcja tak logiczna, że mucha nie siada. Ostatecznie zresztą okazuje się, że ten tron to tak naprawdę jest taki nieistotny fakt, który choć jest niezwykle ważnym argumentem w konstrukcji Kozickiego, to jednak jako fakt nie ma znaczenia. Wiecie, taki tron Schrödingera, który równocześnie istnieje i nieistnieje, w zależności od tego, jak Kozickiemu jest wygodniej.
No i wreszcie, co z tym tytułem cesarskim Chrobrego w kontekście owej deklaracji Autora, chciałoby się zapytać? Była faktem czy nie była? Jeśli była, a Kozickiemu fakty wiszą i powiewają, to po co napisał o niej całą książkę (a nawet dwie)? Sens to pisanie miałoby tylko wówczas, gdyby faktu koronacji nie było. Tylko po co i o czym wówczas pisać? Czy ktoś mi to potrafi rozrysować?
Wójcik zresztą, którego książka ukazała się w 2019 r., jest bardzo krytyczny w stosunku do koncepcji godności cesarskiej dla Chrobrego: „Dorobek naukowy dotyczący analizy, omówienia i charakterystyki zjazdu gnieźnieńskiego jest niezwykle bogaty. Nie zmienia to jednak faktu, że zwolennicy fantazmatu lechickiego bezrefleksyjnie forsują tezę o koronacji cesarskiej Bolesława Chrobrego w czasie tego wydarzenia” (s. 145). Na ile koncepcja Kozickiego jest sensowniejsza od tego, co pisze Bieszk, niech każdy rozstrzygnie sam.
Andrzej Kozicki jest najzupełniej przekonany o własnej wielkości. Taki z niego stupor mundi, że pierwszą książkę napisał „w mocno odmiennej gramatyce” (ciekawy eufemizm) tylko po to, „żeby zbadać wytrzymałość siatek poznawczych historyków. Nie wynika więc to z tego, że nie umiałbym tak pisać jak historycy: używać ich slangu, krążyć w ich założeniach metodologicznych, stosować się do ich paradygmatu (…) Umiem to, owszem, ale uważałem to za łatwiznę i uciekanie od problemów, które tkwią w źródłach pisanych z epoki”. Stosowanie specjalistycznej terminologii oraz metodologii, wypracowanej dla danej dziedziny celem rozwiązywania specyficznych problemów, jest uciekaniem od problemów tej dziedziny. Seems legit.
Ja przekonania o wspaniałości Kozickiego nie podzielam, dlatego odnośnie do lektur, zamiast CBC polecałbym jednak bardziej tradycyjnie Łowmiańskiego, Labudę, Gieysztora, Kürbisówną, Strzelczyka, Banaszkiewicza, Michałowskiego, Gawlasa, Paca itd., którzy nie testują wytrzymałości naszych siatek poznawczych stosując wydumaną gramatykę, tylko zwyczajnie chcą nam coś powiedzieć o przeszłości.
PS. Panie Andrzeju, proszę pamiętać o notarialnym zabezpieczaniu screenów :)