„Rosyjski nacjonalizm państwowy zawsze marzył o partenogenezie.
Zawsze poszukiwał mitu odrębnego pochodzenia, w którym to micie rodziłby się
geniusz narodu rosyjskiego, tak jak z nasienia rozwija się łodyga, liście i
owoce. Interpretacja „warangiańska”, podkreślająca historyczny fakt, że
pierwsze rosyjsko-słowiańskie państwo zostało założone w okolicach Kijowa nad
Dniestrem przez Wikingów, nie miała łatwego życia za ostatnich carów oraz
stalinowskiej policji intelektualnej. Wersja „bizantyńska”, interpretująca
wczesną kulturę i instytucje rosyjskie jako sprowadzone z Konstantynopola wraz
z prawosławnym chrześcijaństwem, również nie cieszyła się uznaniem wśród
biurokratów, którzy tworzą „patriotyczne” lub „postępowe” programy nauczania i
decydują, którego uczonego należy zdymisjonować za podejrzane poglądy.
Za Stalina mit partenogenezy (bądź „autochtonii”) sięgnął
wyżyn absurdu. Z archeologii radzieckiej usunięto samo pojęcie migracji. Zmiany
kulturowe – zadekretowali partyjni biurokraci od archeologii – były pochodną
rozwoju w obrębie trwałych zbiorowości, nie zaś przybycia nowej ludności ze
wschodu lub zachodu. Wyrażenie „wędrówka ludów” (Völkerwanderungen) , określające
ruchy ludnościowe po upadku Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego, zostało zakazane.
Uznano na przykład, że Goci krymscy nie byli germańskimi najeźdźcami, lecz „wyłonili
się autochtonicznie i etapami z wcześniejszych plemion”. Chazarowie przestali być
tureckimi koczownikami ze wschodu, przeradzając się w lud z dawien dawna
zamieszkujący kraj doński i północny Kaukaz: „owoc autochtonicznej etnogenii
[sic!] zrodzony z małżeństw mieszanych pomiędzy miejscowymi plemionami”. Tatarów
odkryto na nowo jako rdzenny lud nadwołżański. Co groźniejsze, skandynawskich
Warangów, którzy stworzyli pierwsze państwo ruskie wokół Kijowa, przerobiono na
Słowian.
Od początku lat trzydziestych do końca lat pięćdziesiątych
urzędnicy partyjni zawiadujący radziecką archeologią zaprojektowali i zbudowali
strzelisty gmach szowinistycznego imbecylizmu. Chodzi o tezę, że cały obszar
współczesnej Rosji, Ukrainy, Europy Wschodniej, a nawet Środkowej był
zamieszkany przez ludność prasłowiańską od połowy epoki żelaza, czyli od około
900 roku p.n.e. Stalin wystrzelił z rewolweru w powietrze i cała przeszłość
czarnomorskich stepów, złożona z nieustannych migracji i mieszania się plemion,
zastygła w miejscu z przerażenia i zamieniła się w historię statycznego rozwoju
społecznego.
Strzały nie były wyłącznie metaforyczne. Michaił Miller,
archeolog rosyjski, który po drugiej wojnie światowej schronił się na Zachodzie,
w swojej książce Archeology in the USSR
opisał los, jaki spotkał jego kolegów, kiedy w latach 193-1934 wytyczano nową
linię. Jakieś 85 procent członków tego zawodu padło ofiarą czystki. Większość z
nich wywieziono do syberyjskich lub środkowoazjatyckich obozów pracy lub
skazano na wygnanie. Niektórych rozstrzelano lub popełnili samobójstwo, gdy
NKWD przyszło ich aresztować. Większość – łącznie z wybitnie uzdolnionym bratem
Millera, Aleksandrem – przepadła w gułagu.
Dopiero wiele lat po śmierci Stalina przeszłość południowego
stepu odważyła się znowu poruszyć, zrazu bardzo ostrożnie. A.L. Mongait był
partyjnym lojalistą, któremu zlecono napisanie przeznaczonej dla zachodniego
czytelnika książki częściowo
naprawiającej szkody wyrządzone przez Millera. Opublikowana w wersji
angielskiej w 1961 roku, również pod tytułem Archeology in the USSR, niesmiało podnosiła „problem scytyjski”,
jak to nazwał autor, czyli niezaprzeczalny fakt, że Scytowie przybyli na step nad
Dnieprem i Donem z innych obszarów. Pozwolił Scytom migrować – ale tylko
trochę. „Parli na zachód znad dolnej Wołgi”, gdzie, twierdził Mongait, przyszli
na świat w którymś okresie epoki brązu. Prawda znana nauce od niemal pięćdziesięciu
lat – że Scytowie byli związkiem plemion mówiących językiem indoirańskim i
przybyłych z Azji Środkowej – była dla niego nie do strawienia”.
N. Ascherson, Morze
Czarne, Poznań 2002, s. 55-56
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz