Pisząc na temat tej książki mam poczucie, że w jakimś sensie popadam w konflikt interesów, niemniej zdecydowałem się wypowiedzieć kilka zdań na jej temat, ponieważ, jak sądzę, mam niejakie kompetencje w zakresie omawianej w niej problematyki.
Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy już od pierwszych akapitów tekstu, to fakt, że niestety – mówiąc eufemistycznie – wiele do życzenia pozostawia korekta tekstu. Do tego jednak Infort Editions zdążył już czytelników przyzwyczaić.
Mamy zatem papieża Kalikstusa III i „sojusz francusko-milański”. Francuski dyplomata i pamiętnikarz z czasów Ludwika XI i Karola VIII nazywał się Philippe de Commines (Commynes), a nie Comnmines. Dużym nieporozumieniem, dającym niezamierzony efekt komiczny, jest termin „polityka ‘błyskotliwej izolacji’” – niewątpliwie jest to źle przetłumaczone odniesienie do brytyjskiej polityki zagranicznej określanej jako „splendid isolation”. Na określenie stulecia, w którym rozgrywają się opisywane wypadki, w zasadzie dowolnie używa się rzymskich cyfr XIV, XV i XVI. A to tylko część przykładów tego rodzaju pochodzących z samego "Wstępu".
W całej książce takich pomyłek, błędów gramatycznych (zdania z niezgodnością liczb, czasów, przypadków i rodzajów, brak deklinacji imion i nazwisk – choć akurat imię Melchiorre według W. Biernackiego w celowniku ma formę „Melchiorze”: „gdy ktoś zaproponował Melchiorze Trevisanowi ucieczkę (…), s. 198), literówek, braku ujednolicenia zapisu nazwisk, niechlujnej korekty oraz zwykłego bałaganiarstwa jest bez liku i nie ma sensu wymieniać ich wszystkich. Nie wiem jak innych czytelników, ale mnie to niestety bardzo rozprasza, łapię się bowiem na tym, że zamiast śledzić tok narracji, szukam kolejnego babola.
Zawiniła nie tylko korektorka (Katarzyna Jezierska), lecz także tłumacz. Przede wszystkim wydawnictwa, które mają polskie edycje, sensowniej byłoby cytować według nich niż podawać je za dawnymi wydaniami radzieckimi (np. Machiavelli cytowany jest za moskiewskim wydaniem z 1982 r., choć mamy dobre przekłady polskie).
W książce zresztą w ogóle dominują opracowania stare i bardzo stare (to już zarzut pod adresem autora). Wydanych po 2000 r. jest zaledwie 30 na ogółem 117 pozycji bibliograficznych, wliczam w to jednak także rosyjskie przekłady książek dawniejszych, liczących sobie kilka dekad. Samo w sobie oczywiście nie musi to automatycznie źle świadczyć o książce, jednak powinno uruchomić jakiś sygnał alarmowy, że najnowsze ustalenia naukowe są tu nieobecne.
Dziwactwem tłumacza jest, że w całej książce w podawanych w przypisach dolnych opisach bibliograficznych cytowanych publikacji nie stosuje on ujednoliconego skrótu „s.” (pol. strona) na oznaczenie numeru strony, ale przy publikacjach zachodnich podaje „p.” (ang. page), przy rosyjskojęzycznych zaś – „c.” (ros. страница). Ale przynajmniej trzeba przyznać, iż jest to dziwactwo konsekwentne.
Radosna twórczość tłumacza nie odpuściła także nazwom włoskich miast i twierdz. Podam tylko kilka przykładów: Fividzano, Sartana, Savoy/Savoie, w Lukke (zamiast w Lukce), Poggoreale, rzeka Tarot.
Niestety błędy polskiego wydania sprawiają, że tekst jest trudny w odbiorze, a w pewnych fragmentach wręcz niezrozumiały. Przykładowo, zupełnie nonsensowny jest ten ustęp: „Tak więc Liga św. Marka nie trwała długo. Jego kluczowe ogniwo, papież, podstępnie zdradził sojuszników, zwracając się przeciwko dawnemu wspólnemu wrogowi” (s. 53). W kolejnym zdaniu amerykański historyk Kenneth Meyer Setton stał się C. Setonem. Na s. 55 wspomniana jest „koronacja Alfonsa II na legata papieskiego” (nie wiem nawet, co by to mogło znaczyć). Kardynał Giuliano della Rovere wzywał Karola VIII, by „zdymisjonował Aleksandra VI”, a „Alfons II (…) przyznał swemu synowi Juanowi Borgii księcia Gandii feudała z dochodem (…)” (s. 64). Co jest natomiast zadaniem papieża? Otóż „sprawowanie Stolicy Apostolskiej” (s. 96). Flota Karola VIII składała się z „okrętów genueńskich i prasłowiańskich” (s. 117).
Pomimo strategicznego sojuszu z Wielką Lechią nie wszystko udawało się królowi francuskiemu tak, jak by sobie tego życzył: „(…) nawet po śmierci sułtana Zadeha i zdobyciu Neapolu Karol VIII po raz pierwszy nie zrezygnował z tych planów”. „Sułtan Zadeh” to oczywiście Dżem (Cem, Zizimos), brat władcy osmańskiego pozostający w niewoli francuskiej, później papieskiej, a w czasie inwazji Karola oddany przez Aleksandra VI pod kuratelę Karola. Zagadkę stanowi, skąd tłumacz wytrzasnął imię Zadeh. Być może jest to jakaś zniekształcona forma tytułu şehzade, oznaczającego męskiego potomka rodu Osmanów, „księcia krwi”. Co do Karola zaś, to miejmy nadzieję, że do końca życia pozostawał konsekwentny i później jeszcze wiele razy nie rezygnował z tych (oraz innych) planów.
Lombardowie to nie poddani księcia Mediolanu, tylko lud germański zamieszkujący Italię we wczesnym średniowieczu. Ferdynand II, król Neapolu, nie był rodzicem hiszpańskich Królów Katolickich, Ferdynanda Aragońskiego i Izabeli Kastylijskiej (s. 237). Taki i podobny bełkot ciągnie się aż do ostatniej strony książki. Niczego aż tak złego nie miałem w rękach od czasu wydanej również przez Infort książki R. Gogosza.
Przechodząc do oceny merytorycznej: Zmicier Mazarczuk pisze o Italii jako „nauczycielce Europy” wspominając m.in. że to „tam właśnie narodziły się pierwsze stałe armie”. To stwierdzenie nie jest prawdą. Choć w wielu dziedzinach Włochy rzeczywiście miały pozycję wiodącą, to w zakresie wojskowości górowali nad nimi Francuzi, Hiszpanie i Niemcy. Sam Mazarczuk przyznaje to pod koniec książki, po opisie bitwy pod Fornovo, nie zauważa jednak tej niekonsekwencji własnych poglądów.
Białoruski autor podaje jednoznacznie pozytywną ocenę papieża Aleksandra VI, choć wiemy przecież, jak kontrowersyjna była to postać i jak skrajnie różne emocje wzbudzała i wzbudza w historykach do dziś. Pominięcie tego aspektu nie jest już tylko zwykłym uproszczeniem.
O Karolu VIII pisze, że „Głównym powodem jego krótkiego panowania był fakt, że młody król nie miał silnego charakteru i ulegał wpływom najbliższych mu osób”. Nie wiem, jak interpretować to zdanie, być może to znów niedoskonałość przekładu, jednak trzeba pamiętać, że Karol zmarł z powodu urazu głowy, a nie słabości charakteru.
Zmicier Mazarczuk w pierwszym rozdziale opisuje dość obszernie, skąd się wzięły francuskie pretensje do Królestwa Neapolu (kilkustronicowy wywód dynastyczny), natomiast bardzo pobieżnie wspomina o roli Ludovica Sforzy il Moro. W zasadzie nie wyjaśnia powodów, dla których il Moro sprowadził Francuzów do Włoch, nie wspomina też w ogóle o tym, że jako władca Mediolanu był on uzurpatorem. Rola, jaką odegrał Sforza, choć jego imię pojawia się na kartach tej książki wielokrotnie, pozostaje bardzo niejasna. A przecież jest to postać kluczowa i dla zrozumienia przyczyn wybuchu wojen włoskich należy poznać jego motywacje.
W rozdziale drugim, w którym omówiono przygotowania dyplomatyczne Karola VIII do wyprawy przeciwko Italii, sytuację polityczną państw włoskich, kombinacje sojuszów, jakie zawierano, enigmatycznie wspomina się także o anonimowym cesarzu (imię Maksymiliana pojawia się dopiero na s. 104) oraz jego nieznanym synu, który obiecywał Karolowi VIII pomoc w czasie inwazji. Z książki Mazarczuka niewiele dowiemy się na temat tego, kim był ów nieznany cesarz, jaka była jego rola w wojnach włoskich, nie dowiemy się też, dlaczego jego syn (nazwany w innym miejscu „Filipem Sprawiedliwym”) ratyfikował wspomniany tajny dokument.
Niejasno i nieprecyzyjnie omówione zostały działania Ludwika Orleańskiego w Asti i Novarze. Oblężeniu tej ostatniej oraz negocjacjom pokojowym poświęcono odrębny rozdział, Mazarczuk nie wspomina jednak o upokorzeniu, jakie spotkało wówczas Ludwika Orleańskiego ze strony Ludovika Sforzy, choć miało to kluczowe znaczenie dla późniejszych wydarzeń.
Bitwa pod Fornovo opisana została bardzo skrótowo, w zaledwie kilku akapitach (miłośnicy opisów starć zbrojnych będą bardzo rozczarowani). Zabrakło wzmianki o pewnym pikantnym szczególe, a mianowicie o należącej do Karola VIII „pewnej książeczce”, którą Włosi zdobyli wraz z francuskim taborem.
Ogólnie rzecz ujmując, w „Pierwszej wojnie włoskiej” znaleźć można pewne szczegóły, głównie dotyczące polityki i dyplomacji, które ja musiałem pominąć lub skrócić pisząc syntezę całego okresu. Niestety wielu ważnych elementów, koniecznych do tego, żeby obraz był pełny, brakuje. Nie omawiam tych braków dokładniej, ponieważ wszystko to znajduje się w mojej książce o wojnach włoskich. Obraz malowany przez Zmiciera Mazarczuka jest rozmyty, a w pewnych miejscach zupełnie nieczytelny.
Wiele istotnych kwestii pozostało w tej książce niezauważonych. Powiedziałbym zatem, że Mazarczuk zebrał wiele danych, jednak brakuje mu kluczowych detali, by stworzyć ze zgromadzonego materiału całościowy obraz opisywanych wydarzeń. W moim odczuciu książka ta nie poszerza naszej wiedzy na temat pierwszej wojny włoskiej. Nie ma tu żadnych nowych ustaleń, nowych hipotez, nowych pytań badawczych, autor nie odnalazł też żadnych nowych źródeł. Tekstowi Mazarczuka można więc niejedno zarzucić, nie mam jednak też wątpliwości, że największą krzywdę zrobili mu polscy wydawcy.
Jest to pozycja adresowana raczej do osób zainteresowanych historią polityczną niż militarną. Ze względu na niechlujstwo wydawców (#FaktNieOpinia) książkę tę mogę szczerze polecić jedynie miłośnikom kuriozów. Jako lektura uzupełniająca może ewentualnie stanąć też na półce zainteresowanych wojnami włoskimi lub jako gadżet u kolekcjonerów serii.
Z. Mazarczuk, Pierwsza wojna włoska z lat 1494-1495, przekł. W. Biernacki, Tarnowskie Góry 2023
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz