Uniwersytecki Pudelek – tak chyba najkrócej można byłoby scharakteryzować książeczkę Z. Zaporowskiego. Jest to zbiór plotkarskich wspomnień o różnych nieżyjących już osobach, znanych Autorowi, najczęściej związanych z jego macierzystym Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Całość pisana jest językiem potocznym, kolokwialnym, co nie dodaje tekstowi waloru autentyczności, lecz wręcz przeciwnie, zdaje się świadczyć o braku ogłady i klasy Autora. Wystarczy zestawić „Mistrzów, kolegów i przechodniów” z „Dziennikiem” W. Czaplińskiego, o którym pisałem niedawno. Tam również znajdują się rzeczy kontrowersyjne, różnica klas jednak jest homeryczna.
Inna różnica polega na tym, że tekst Zaporowskiego jest kastrowany. W wielu fragmentach nazwiska pojawiających się w nich postaci zostały wykropkowane. Niezrozumiałe jest, w jakim celu dokonano takiego zabiegu. Jeśli Autor nie chciał pisać o tych osobach wprost, mógł po prostu pominąć odnośne fragmenty. Ocenzurowane zdania na ogół nie mają żadnego znaczenia dla merytoryki całości. Odnośne akapity byłyby bez nich całkowicie zrozumiałe, nie drażniłyby jednak czytelnika znakiem wielokropka w nawiasie kwadratowym.
Żeby poznać charakter tej książki, wystarczy przeczytać dwa cytaty. Pierwszy dotyczy Aleksandra Gieysztora: „Prof. Gieysztor to zadziwiająca postać w naszej nauce, zwłaszcza historycznej: człowiek napisał jedną książkę naukową, poza tym wstępy, przedmowy, a był uważany za wybitnego oraz wpływowego historyka” (s. 87). I drugi o Józefie Szymańskim, który po śmierci dbającej o niego żony „Zaczął nosić brudne koszule, bo nie miał pewnie mu kto wyprać. Także miał „cudowne”, nigdy nieprasowane spodnie, z licznymi otworami w okolicach kieszeni i nie tylko tam, co wyglądało, jakby Profesor kiepował pety na ubraniu (…) W Instytucie zaczęto nawet lansować jego nową ksywkę Brudny Harry” (pisownia oryginalna, s. 97-98). I tak przez całe 230 stron.
Co znamienne, Zaporowski pisze tyleż o ludziach, których wspomina, ile o samym sobie. Konstrukcja tych nekrologów, jak sam je we wstępie nazywa, wygląda mniej więcej tak: „Kiedy spotkałem X, robiłem to i to. Odegrał on taką a taką rolę w moim życiu” (zamiast po prostu: „X był tym a tym”).
Jeśli lubiliście skecze Ewy Szumańskiej z cyklu „Będąc młodą lekarką”, to bez wahania możecie sięgać po tę książeczkę, ponieważ jest ona utrzymana w podobnym duchu. Ja nawet potrafię sobie wyobrazić słuchowisko rozpoczynające się od słów: „Będąc młodym adiunktem przyszedł do mnię Zygmunt Mańkowski…”. Niestety, owe komeraże Zaporowskiego po prostu trudno jest omawiać na poważnie.
Pracowałem na Wydziale Humanistycznym UMCS przez 9 lat, dzięki czemu poznałem wiele osób pojawiających się na kartach tej książki, a także jej Autora. Odchodziłem stamtąd bez żalu, bo i mnie wyrządzono tam wiele świństw. Nie mam do tej uczelni żadnego sentymentu. No ale żeby pisać o tym książkę…? A mam nieprzeparte wrażenie, że głównym celem tej pisaniny było opowiedzenie wszem wobec o podłościach, które spotkały Autora ze strony uniwersyteckich kolegów.
Z. Zaporowski, Mistrzowie, koledzy i przechodnie, Brzezia Łąka 2024
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz