Z prawdziwym zainteresowaniem
sięgnąłem po kolejny tom z niezłej serii „Klio w Niemczech”, wydawanej przez
Niemiecki Instytut Historyczny (tym razem we współpracy z wydawnictwem Neriton).
Jest to zbiór siedmiu tekstów (w tym referaty z konferencji) poświęconych
zjawiskom, które powodowały, że Europa była ową tytułową „jednością i
różnorodnością”. A główną rolę odegrało tu zjawisko, które Autor nazywa
„konfesjonalizacją”, czyli – mówiąc w pewnym uproszeniu – ustalające się podziały
wyznaniowe. Dlatego też największy nacisk we wszystkich zamieszczonych tu
rozprawach położony został na „czynnik socjoreligijny”, którego kluczowa rola w
przemianach dokonujących się we wczesnonowożytnej Europie podkreślona została
szczególnie w tekście trzecim. Ta sama problematyka rozwijana jest również w
kolejnych szkicach. Religia pojawia się tu jako czynnik jednoczący, ale też
(może nawet przede wszystkim) rozbijający jedność Europy. Nie takie były
zamierzenia reformacji, ale bez wątpienia taki właśnie był skutek wystąpień jej
przywódców. Jak to sformułował H. Schilling: „Cechą charakterystyczną
europejskiej nowożytności było i jest nieusuwalne napięcie między
partykularyzmem a jednością, jednostką a społecznością, zróżnicowaniem a
jednolitością”.
Chronologicznie poruszamy się tu
w granicach XVI-XVII wieku, choć mówiąc o Rzeszy Niemieckiej Autor wybiega aż
do współczesności i XX-wiecznych Niemiec. Objętościowo teksty są bardzo
nierówne. Sześć z nich to szkice 20-, 30-stronicowe, natomiast pierwszy obejmuje
niemal połowę tomu (s. 7-98). Poświęcony jest on zasadniczo starciu ostatniego
ze średniowiecznych cesarzy – Karola V Habsburga (cesarz w latach 1519-1556), z
reformatorem, którego wystąpienie otworzyło nową kartę dziejów Europy –
Marcinem Lutrem.
Karol V był według Autora
wychowany w nurcie przywiązania do tradycji i Kościoła. „Na tym sejmie [pierwszym
sejmie Rzeszy w Wormacji w 1521 r. – PT] starły się dwie całkowicie różnie
ukształtowane osobistości, pochodzące z odmiennych światów. Równocześnie
zderzyły się dwa w swej istocie sprzeczne wzajemne oczekiwania”. Autor, choć
zaznacza, że w koncepcji Karola V cesarz nadal powinien stać ponad władcami
państw narodowych, co było przekonaniem iście średniowiecznym, to jednak chyba
przedstawia go nazbyt jako władcę nowoczesnego, dążącego do zbudowania „nowego
ładu” w Europie. Wydaje się oczywiste, iż de
facto ten „nowy ład” miał być powrotem do czasów średniowiecznych z
cesarską władzą uniwersalną. Możemy więc mówić tu raczej o starciu dwóch
różnych wizji świata, czy może dwóch różnych światów – średniowiecznego i
wczesnonowożytnego.
H. Schilling pisze tu o cesarzu
jako o czynniku jednoczącym, chociaż wydaje się, że słuszniej byłoby go nazwać
centralizującym. To określenie wydaje się być lepsze niż „jednoczący”,
zakładające jakąś zgodę, consens, przyjmowanie wypracowanych wspólnie ustaleń.
To zupełnie nie mieściło się w koncepcjach Karola. Drugim czynnikiem,
rozbijającym, był Luter ze swoim wystąpieniem przeciwko drugiej średniowiecznej
władzy uniwersalnej – papiestwu. Początkowo liczył on, że przekona cesarza do
współpracy przeciwko papiestwu, były to jednak rachuby nietrafione.
W średniowieczu i w okresie
nowożytności, teoretycznie do rewolucji XVIII wieku, ale w praktyce często jeszcze
po dziś dzień, polityka łączy się nierozerwalnie z religią. Dlatego też Autor
podejmuje się tu także niełatwego zadania omówienia osobistej religijności
cesarza. Zagadnienie duchowości Karola V jest jednak na tyle skomplikowane i
niejednoznaczne, że nie chcąc go spłycić i wypaczyć, w tej recenzji nie będę się
do niego odwoływał. Pozwolę sobie tu jedynie przytoczyć cytat, stanowiący swego
rodzaju podsumowanie tej kwestii: „Osobiste i subiektywne przywiązanie Karola V
do religii przodków odpowiadało politycznej i obiektywnej presji, aby
wszystkimi środkami przeciwstawić się podziałom duchowym i politycznym w
świecie chrześcijańskim. Z jednej strony owe polityczne i obiektywne
przywiązanie było następstwem posiadania rozległego kompleksu krajów
habsburskich, które rozciągały się w całej Europie i wymagały także duchowych
narzędzi, aby wielość tradycji prawnych i kulturowych oraz rozbieżnych sił
politycznych zespalać wspólną władzą. Z drugiej strony wynikały one z wcześniej
już ukształtowanego programu władzy cesarskiej, ukierunkowanego trwale na
zunifikowaną katolickość chrześcijaństwa, który był niemożliwy do osiągnięcia
bez utrzymania przez Habsburgów supremacji wśród państw we wczesnonowożytnej
Europie oraz zachowania ich uniwersalnego auctoritas
w świecie chrześcijańskim”.
Obszerne fragmenty rozprawy
poświęcone są kwestiom może nawet nie tyle religii, co mówiąc wprost – polityki
kościelnej. Jak wynika z cytowanego powyżej fragmentu, składowymi tej polityki
musiały być represje wobec protestantów w różnych krajach habsburskich oraz walki
religijne (wojna szmalkaldzka). Spory religijne były rzeczywiście czynnikiem,
który niezwykle skutecznie rozsadzał Europę. Musimy w związku z tym pamiętać,
że Karol V nie zwalczał protestantyzmu jako herezji, a celem jego polityki
religijnej było utrzymanie kościelnej jedności Zachodu. Pozostawało to
oczywiście w ścisłym związku z jego uniwersalistycznym pojmowaniem władzy
cesarskiej. Jednakże ta jego polityka nie mogła przynieść sukcesu, jej
wykonawcy popełnili wiele błędów, a wreszcie nie istniała możliwość prowadzenia
tej polityki w sposób jednolity na wszystkich terytoriach pozostających pod
bezpośrednią i pośrednią władzą Habsburga (w Rzeszy nie mógł prowadzić takiej autokratycznej
polityki, jaką mógł prowadzić w Hiszpanii czy Niderlandach, a austriacki
arcyksiążę Ferdynand nie spełniał cesarskich zachcianek). Pomimo usilnych dążeń
nie tylko nie udało się cesarzowi Europy zjednoczyć, ale chyba nawet swoją
polityką skutecznie utrwalał ujawniające się podziały, a także dostarczał
nowych powodów do zrywania wiekowych więzów. Pamiętajmy, że istotnym czynnikiem
rozrywającym kontynent były wojny włoskie, czyli rywalizacja królów francuskich
z Habsburgami, w znacznej mierze prowadzona ze względów ambicjonalnych (por. P.
Tafiłowski, Wojny włoskie 1494-1559,
Zabrze 2007).
Poważnym czynnikiem, który
zagrażał Europie Zachodniej i powinien w znacznym stopniu wpłynąć na utrzymanie
jej jedności, było niebezpieczeństwo ze strony muzułmańskiej Turcji osmańskiej
(w oczywisty sposób zagrożenie to wiązało się z omawianymi tu kwestiami
religijnymi, polityką religijną i konfesjonalizacją). Interesująco jest
obserwować, jak w sferze deklaratywnej państwa europejskie dążyły do
zjednoczenia wobec wspólnego wroga, co nigdy nie zdołało się przełożyć na
jakiekolwiek realne działania, ponieważ zawsze ważniejsze okazywały się
interesy partykularne, lokalne sojusze i nienawiści. Jest to oczywiście temat
na odrębną monografię, który przez H. Schillinga mógł jedynie zostać
zasygnalizowany.
Drugą wielką postacią epoki był
Erazm z Rotterdamu – czytywany, szanowany, podziwiany, wręcz uwielbiany, a
jednak nie wywierający na współczesnych zbyt wielkiego wpływu, zwłaszcza w
sferze polityki. Jego dzieła z tego zakresu, choć po dziś dzień chwalone za
ogromny ładunek dobrej woli, przechodziły bez większego echa – żaden z władców
nie wziął sobie do serca jego wskazówek na tyle poważnie, by rzeczywiście się
nimi kierować w swojej polityce. Czy też może ściślej rzecz ujmując: głoszony przez
Erazma ideał jedności świata chrześcijańskiego po prostu nie był możliwy do
zrealizowania.
Bez wątpienia książkę tę warto
przeczytać i przemyśleć. Ma ona sporą wartość merytoryczną, szczególnie
obecnie, kiedy nadal dyskutujemy nad jednością europejską, a jest przy tym dość
przystępna i ciekawie napisana (pomijając niedociągnięcia korekty polskiego
wydania; na minus książki zaliczyć można literówki, niezgodne formy gramatyczne zdań, błędy
stylistyczne („z własnego inicjatywy”, s. 110); niektóre zdania zachowały taką
konstrukcję, jak w roboczych notatkach tłumacza, pozostając kalką składni
niemieckiej). Z drugiej jednak strony nie wiem, czy np. używanie przez Tłumacza słowa
„oktrojować” zamiast legalizować, koncesjonować czy sankcjonować jest wystarczająco
uzasadnione, czy nie jest to zwykłe udziwnianie.
Z ciekawostek wspomnijmy, że Czytelnik dowie się tu, że formuły Veni, vidi, Deus vixit, tradycyjnie łączonej u nas z Janem III Sobieskim i odsieczą wiedeńską, użył Karol V po bitwie pod Mühlbergiem.
Z ciekawostek wspomnijmy, że Czytelnik dowie się tu, że formuły Veni, vidi, Deus vixit, tradycyjnie łączonej u nas z Janem III Sobieskim i odsieczą wiedeńską, użył Karol V po bitwie pod Mühlbergiem.
Heinz Schilling, Jedność i różnorodność Europy we wczesnej epoce nowożytnej:
religia-społeczeństwo-państwo, Neriton, Warszawa 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz