Książka, o której dziś piszę,
powinna być pozycją obowiązkową w bibliotece każdego humanisty, nie tylko
historyka czy antropologa. Jest to publikacja ważna, choć momentami irytująca,
ale też bez wątpienia zmuszająca do ciągłego wysiłku intelektualnego, ponieważ czytanie
jej jest ciągłym sporem z Autorem. Nieznośna jest przejawiana niekiedy maniera Profesora
Ludwika Stommy, który zdaje się twierdzić, że wszyscy dotychczas się mylili, i
dopiero teraz on podaje całą prawdę, tylko on wie, jak to istotnie było (a było
inaczej, niż się wszystkim wydaje).
Dobrze widać to w rozdziale
„Kuchnia”, w którym podaje m.in. swoje (oczywiście jedynie słuszne)
wytłumaczenie religijnych zakazów spożywania wieprzowiny. Niestety, wydaje się,
że jest ono obarczone tymi samymi słabościami jak koncepcje, które Stomma odrzuca.
Ciekawsze i warte głębszego zastanowienia wydają mi się hipotezy Marvina Harrisa, autora książki Krowy, świnie, wojny i czarownice: zagadki kultury (Katowice 2007), tutaj
właśnie przez Stommę skrytykowanej. A jak on sam wyjaśnia ten zakaz? Otóż
„świnia jest zwierzęciem parzystokopytnym, a więc powinna być z natury
przeżuwaczem. Tymczasem świnia, jako jedyny gatunek parzystokopytnych (w
rzeczywistości dotyczy to też hipopotamów, ale ich ani Żydzi, ani Arabowie nie
znali, kiedy zaś poznali, objęły je te same zakazy, co świnie), jest nie
przeżuwająca i mięsożerna, a więc wyrodzona, pośrednia, medialna (vide: Aneks 1). Gdzie jest mediacja,
szukajcie tabu – nawoływał Edmund Leach. I mamy tabu” (mediacja jest zjawiskiem
zakłócającym porządek kultury, któremu w związku z tym odmawia się prawa
istnienia, obejmując je tabu). Mam wrażenie, że jest to wyjaśnienie, które
niczego w istocie nie wyjaśnia, a raczej gmatwa kwestię jeszcze bardziej.
Nie twierdzę
oczywiście, że jest to koncepcja nieprawdziwa. Znamy przecież z wielu kultur
przykłady tabuizacji, które z naszego (Europa, kultura łacińska, przełom XX i
XXI wieku według naszej rachuby czasu) punktu widzenia wydają się całkowicie
nieracjonalne i które trudno nam zrozumieć i wyjaśnić naszym racjonalnym
umysłem. Jednak ten akurat przypadek ciąży nad naszym kręgiem kulturowym, a co
więcej odgrywa też istotną rolę w kręgu drugiej wielkiej cywilizacji
najbliższej nam geograficznie (islam), wobec czego warto byłoby to zjawisko zrozumieć
lepiej. Czy więc istotnie to owa parzystokopytność świni, idąca w parze z tym,
że nie jest ona przeżuwaczem, co zakłóca porządek naturalny, jest jedynym
słusznym i wystarczającym wyjaśnieniem odrzucenia jej jako zwierzęcia
nieczystego? Czy rzeczywiście tabu to nie ma również innych źródeł, np.
ekonomicznego czy gospodarczego? Sądzę, że Harrisa nie można tak łatwo
zlekceważyć i zbyć machnięciem ręki.
Profesor Stomma często wpada w
ton, którym poucza, nie uczy. Poucza Kapuścińskiego, gdy ten wypowiada się w
kwestii poczucia czasu u Europejczyków, ale tylko tych żyjących w XX wieku. No
a jakże inaczej miałoby być? Kapuściński co prawda z wykształcenia był
historykiem, ale nie pisał dzieł historycznych. Był reporterem, obserwatorem
współczesnej sobie rzeczywistości, a nie przeszłości. Nie tworzył
historiografii. Wydaje się, że Stomma niepotrzebnie od każdego (autora
wspomnień, publicysty, dziennikarza) domaga się komentarza historycznego, przy
czym wobec samego siebie nie jest już tak pryncypialny. W książce Polskie złudzenia narodowe. Księgi wtóre
(Poznań 2007) pisząc o korupcji w Polsce, sięgającej czasów Rzeczpospolitej
szlacheckiej, nie odnosi się w żaden sposób do publikacji Profesora Antoniego
Mączaka, opisującego system korupcji we wczesnonowożytnej Europie. A szkoda,
bowiem mógłby w ten sposób wskazać, skąd zjawisko to się wzięło. Tyle, że przy
okazji musiałby zauważyć, ze korupcja nie jest fenomenem specyficznie polskim. Czasem
bowiem, mam wrażenie, Ludwik Stomma ignoruje fakty, jeśli podważają one tok
jego wywodu.
Z właściwym sobie przekąsem pisze
o przeskoku, jakiego dokonała Polska od II do III Rzeczpospolitej, z ziejącą
pomiędzy nimi pięćdziesięcioletnią raną
wojny i okresu PRL. Czy jednak „wizji czasu skawałkowanego”, dominującej
nad „uznawaną za obiektywną zasadą ciągłości” nie pokazuje lepiej przykład
Francji (podaję ten casus, ponieważ
tam właśnie Autor wyemigrował przed ponad trzydziestu laty)? Tej Francji, która
w ciągu 160 lat dorobiła się już pięciu Republik (Republika Francuska 1792, V
Republika – 1958), bynajmniej nie przechodzących zawsze płynnie jedna w drugą?
Na stronie szóstej znajdziemy
następujący passus: „Wzruszamy się, czytając staroegipskie inskrypcje miłosne –
o proszę, ludzie zawsze kochali się tak samo. Nieprawda. Inne były relacje
społeczne między kobietą i mężczyzną, inny wiek kochanków, inny stosunek do
potomstwa czy instytucji rodziny, inne nawet sposoby zaspokajania miłości”.
Owszem, cała ta siatka socjologiczna była inna. Ale czy rzeczywiście uprawniony
jest wniosek, że to, co indywidualne, że ludzkie namiętności też były inne?
Niewątpliwie inne były sposoby i środki ich wyrażania, ale wydaje mi się, że to
akurat jest czymś, co w dziejach uległo najmniejszym zmianom.
Ogromną zaletą książki jest to,
że obala ona mity, obiegowe acz błędne pojęcia, odrzuca klisze i stereotypy.
Wiele z nich powstaje, ponieważ ludzie mają tendencję do spoglądania na
przeszłość przez pryzmat swoich czasów i rzutowania na nią teraźniejszości. A
przecież wówczas było inaczej. Niestety Stomma, przestrzegając przed tym
błędem, sam również czasem nie potrafił się go ustrzec. Cóż to bowiem znaczy,
że „aż po koniec XVIII wieku (cezura ta jest oczywiście umowna) [człowiek] miał
po prostu dwa razy mniej czasu, niż my mamy go dzisiaj. Żeby więc zrealizować
swoją role społeczną, musiał ów ‘deficyt’ czasowy jakoś zrównoważyć. Odnaleźć
‘brakujący czas’” (chodzi oczywiście o długość życia, która była wówczas 2-3
krotnie niższa niż obecnie). Skąd ów Europejczyk przed końcem XVIII wieku
wiedział, że ma dwa razy mniej czasu niż jego potomek z przełomu XX i XXI
wieku, i że musi odnajdywać jakiś „brakujący czas”?
Podobnie kiedy mowa o tym, że
dzieci już w wieku zaledwie kilku lat piły, tak jak dorośli, wino i piwo. Nie
wspomina jednak przy tym, że napoje te były wówczas inne niż dziś, piwo
zawierało niewiele alkoholu, a wino pito zazwyczaj zmieszane z wodą.
A skoro już o dzieciach i
„brakującym czasie” mowa, spójrzmy na zagadnienia związane z demografią historyczną.
Moją nieufność budzą zawsze dane uśrednione, szczególnie te dotyczące średniej
długości życia, która znacząco spada, jeśli w statystyce uwzględnia się
śmiertelność noworodków. Według Autora czas życia w dawnych czasach był bardzo
krótki, systematycznie wydłuża się jednak od XIX wieku. A przecież znamy ze
źródeł historycznych wiele osób dożywających nawet późnej starości w naszym
pojęciu, żyjących w starożytności i w epokach następnych. I to wcale nie tylko
władców, bo i potomkowie rodów królewskich często umierali w młodym wieku.
Sądzę, że rozsądniej będzie przyjąć, iż wykres przedstawiający średnią długość
życia na przestrzeni dziejów nie będzie miał formy funkcji liniowej, prostej
wznoszącej się wraz z upływem czasu, jak chce tego Stomma, lecz wznoszącej się
i opadającej w różnych okresach. Długość życia jest bowiem funkcją różnych
czynników, takich jak wojny, zarazy, klęski żywiołowe, zmiany klimatyczne,
okresy urodzajów czy susz lub powodzi itd. Nie jest to wartość równomiernie wzrastająca
wraz z upływem czasu. (Nb. warto tu polecić Czytelnikowi znakomite opracowanie
profesora Cezarego Kuklo Demografia
Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, Warszawa 2009).
Podobnie trudno przyjąć za
wiążące w tej kwestii ustalenia archeologiczne, zgodnie z którymi większość
poległych w bitwie pod Azincourt miała od 14 do 18 lat. W czasie drugiej wojny
światowej średnia wieku żołnierzy amerykańskich wynosiła 26 lat, w wojnie w
Wietnamie – już tylko 19. Wyciąganie z tych danych ogólniejszych wniosków na
temat długości życia w połowie XX wieku w USA byłoby jednak zawodne.
Ludwik Stomma pisze też o tym,
jak wielka jest potęga tradycyjnego myślenia oraz mitu. Nawet w tych
dziedzinach, które, zdawać by się mogło, powinny być do głębi pragmatyczne, jak
wojskowość. A może zwłaszcza w nich? Pokazuje to przykład tego, jak długo
utrzymywała się tradycja szarży kawaleryjskiej na wprost, w której w ciągu
wieków, poczynając od pierwszych lat XIV stulecia (bitwa pod Courtrai w 1302
r.) wielokrotnie rycerstwo nie tyle nawet ponosiło klęskę, co było wyrzynane w
pień. Nawet nauka, w której dziś pokładamy tyle ufności jako w ostoi
racjonalizmu i motorze postępu, nawet ona „istotnie przezwyciężała wielokrotnie
mroki, ale równie często mroki owe uzasadniała i legitymizowała,
oddając się na usługi ideologiom, religiom, czy wręcz broniąc przesądów
społecznych”. I niestety trzeba zauważyć, że możemy to zauważyć również i dziś,
kiedy przedstawiciele nauki, osoby z tytułami profesorskimi, wykorzystują
autorytet nauki w służbie ideologii, angażując się w przepychanki polityczne.
Świat, w którym wszyscy wiedzieli
wszystko o wszystkich odszedł w niebyt. Nowoczesność to świat NNNW – nikt nie
wie niczego o nikim. Rozerwaniu uległa przestrzeń – zarówno społeczna, jak i
geograficzna. Według Stommy świat dąży do homogenizacji – ludzie podróżują samolotami
pomiędzy takimi samymi lotniskami, wsiadają i wysiadają z pociągów na takich
samych dworcach kolejowych, jeżdżą takimi samymi autostradami zaczynając i
kończąc podróż na takich samych parkingach, lub wręcz koleją podziemną, co
szatkuje przestrzeń miejską w znacznie większym stopniu – pasażerowie nie mają
pojęcia, co znajduje się na powierzchni ziemi pomiędzy dwiema stacjami.
Podróżowanie w XX wieku jest oczywiście bez porównania wygodniejsze niż było to
w dziejach do czasu wynalezienia kolei i auta, ale płacimy za to pewną cenę.
Dawna, niewygodna, pełna niebezpieczeństw i uciążliwości podróż integrowała
podróżnego z przestrzenią, z mijanymi miejscami, krajobrazami, innymi ludźmi,
mieszkańcami mijanych miast i wsi. A czy podróżowanie dziś jest bezpieczniejsze?
Cóż, z pewnością dzisiejsze niebezpieczeństwa są inne. W pewnym sensie śmierć
świata tradycyjnego jest smutna. Za wygodę przychodzi płacić cenę, której być
może na razie nie jesteśmy jeszcze w stanie obliczyć. I którą, być może
sądzimy, że warto zapłacić, ale prawdziwych kosztów tej przemiany chyba jeszcze
nie jesteśmy w stanie oszacować.
Poszatkowanie postnowoczesnego
świata, nie tylko jego przestrzeni, ale też głównie czasu (o czym już powyżej
wspomniałem, ponieważ tej kwestii Stomma również poświęca nieco uwagi) jest
dostrzegane przez wielu badaczy. Powodem tego zjawiska jest, mówiąc w skrócie,
wzrastająca prędkość życia. Przykład z książki Stommy jest charakterystyczny:
im szybciej poruszamy się z jednego miejsca do drugiego, tym bardziej przestrzeń
staje się dla nas nieciągła. Sam omawiałem te zagadnienia w tekście Szybkość informacji, dostępnym online
pod adresem http://arch.historiaimedia.org/2010/09/02/szybkosc-informacji-refleksje-bibliotekoznawcy/.
Co ciekawe, uwagi Ludwika Stommy,
uczonego akademickiego, stoją w pewnej sprzeczności z tym, co obserwował w
czasie swoich licznych podróży po świecie Ryszard Kapuściński. Otóż w krajach
„Trzeciego Świata”, w dawnych koloniach europejskich imperiów, w odzyskujących
niepodległość państwach Afryki czy Ameryki Południowej zauważył on tendencję
odwrotną, dążenie do podkreślania swojej odrębności. Tamtejsze lotniska,
kilkadziesiąt lat temu podobne do tych europejskich, dziś nabierają kolorytu
lokalnego. Tam, gdzie kiedyś można było kupić te same gazety, co w Paryżu,
Berlinie czy Londynie, dziś nikt o nich nawet nie wspomina. Nie chodzi mi tu o
wykazywanie, że Profesor się myli, tylko o zaznaczenie, że opisuje on jedynie
pewien fragment rzeczywistości, który nie powinien być uogólniany, bowiem w
realnym świecie, próbując opisać jakieś zjawiska, bardzo często mamy do
czynienia z prądami przeciwnymi. To, co jest prawdziwe w jednym rejonie świata,
będzie nieprawdą w innym. Z jego książki warto zatem zedrzeć etykietkę
uniwersalizmu, którą sam na niej nakleił.
Zaciekawienie czytelnika może
wzbudzić rozdział „Wstyd”, poświęcony erotyce oraz higienie (czy raczej jej
braku) naszych przodków jeszcze w nie tak odległych czasach, bo w XVIII wieku.
Więcej informacji na ten drugi temat można znaleźć w książkach Georges’a
Vigarello - Czystość i brud : higiena
ciała od średniowiecza do XX wieku (Warszawa 1996) oraz Historia czystości i brudu : higiena ciała
od czasów średniowiecza (Warszawa 2012). Dość powiedzieć, że w nawet pałacu
wersalskim goście załatwiali się w na podłogę w komnatach, na schodach itp.,
dlatego też „po każdym większym przyjęciu, nie mówiąc już o całonocnych balach,
francuskie pałace i dwory cuchnęły okropnie”.
Dlaczego więc „jeśli”? Z
pewnością było inaczej. Inaczej, niż jest dziś i inaczej, niż to jesteśmy
skłonni sobie zazwyczaj wyobrażać. Na tym polega wielkość tej niewielkiej
objętościowo, erudycyjnej, w znacznej części składającej się z bardzo dobrze
wybranych, nieprzypadkowych cytatów, ciekawie skonstruowanej książeczki, że
potrafi to czytelnikowi uzmysłowić. Prezentuje zupełnie inny punkt widzenia na
pewne zjawiska czy konkretne wydarzenia z przeszłości, które przyzwyczailiśmy
się już postrzegać w pewien sztampowy sposób. Pokazuje, jak bardzo się tym
samym mylimy. Że tradycje narodowe, które uznajemy za niepodważalne świętości,
rodzą się z nieporozumień, przeinaczeń, wyrywania postaci i zdarzeń z
kontekstu, jeśli nie z celowych przekłamań i fałszowania przeszłości.
Jedno jest pewne: zawsze było
inaczej. A jeśli było inaczej, niż przekonuje Stomma…? Po lekturze trudno
uwolnić się od takiego podejrzenia, ta książka więc stanowić może doskonały
punkt wyjścia dla dalszych studiów, by samemu przekonać się, w jaki sposób
„inaczej” było.
Ludwik Stomma, A jeśli było inaczej… Antropologia historii,
Wydawnictwo Sens, Poznań 2008
Odnośnie do długości życia ludzi w antyku zob. A. Krawczuk, "Makrobiotyka" [w:] tegoż, "Stąd do starożytności", Warszawa 1985, s. 65-72.
OdpowiedzUsuń