piątek, 15 listopada 2013

L. Stomma, A jeśli było inaczej


Książka, o której dziś piszę, powinna być pozycją obowiązkową w bibliotece każdego humanisty, nie tylko historyka czy antropologa. Jest to publikacja ważna, choć momentami irytująca, ale też bez wątpienia zmuszająca do ciągłego wysiłku intelektualnego, ponieważ czytanie jej jest ciągłym sporem z Autorem. Nieznośna jest przejawiana niekiedy maniera Profesora Ludwika Stommy, który zdaje się twierdzić, że wszyscy dotychczas się mylili, i dopiero teraz on podaje całą prawdę, tylko on wie, jak to istotnie było (a było inaczej, niż się wszystkim wydaje).

Dobrze widać to w rozdziale „Kuchnia”, w którym podaje m.in. swoje (oczywiście jedynie słuszne) wytłumaczenie religijnych zakazów spożywania wieprzowiny. Niestety, wydaje się, że jest ono obarczone tymi samymi słabościami jak koncepcje, które Stomma odrzuca. Ciekawsze i warte głębszego zastanowienia wydają mi się hipotezy Marvina Harrisa, autora książki Krowy, świnie, wojny i czarownice: zagadki kultury (Katowice 2007), tutaj właśnie przez Stommę skrytykowanej. A jak on sam wyjaśnia ten zakaz? Otóż „świnia jest zwierzęciem parzystokopytnym, a więc powinna być z natury przeżuwaczem. Tymczasem świnia, jako jedyny gatunek parzystokopytnych (w rzeczywistości dotyczy to też hipopotamów, ale ich ani Żydzi, ani Arabowie nie znali, kiedy zaś poznali, objęły je te same zakazy, co świnie), jest nie przeżuwająca i mięsożerna, a więc wyrodzona, pośrednia, medialna (vide: Aneks 1). Gdzie jest mediacja, szukajcie tabu – nawoływał Edmund Leach. I mamy tabu” (mediacja jest zjawiskiem zakłócającym porządek kultury, któremu w związku z tym odmawia się prawa istnienia, obejmując je tabu). Mam wrażenie, że jest to wyjaśnienie, które niczego w istocie nie wyjaśnia, a raczej gmatwa kwestię jeszcze bardziej.


Nie twierdzę oczywiście, że jest to koncepcja nieprawdziwa. Znamy przecież z wielu kultur przykłady tabuizacji, które z naszego (Europa, kultura łacińska, przełom XX i XXI wieku według naszej rachuby czasu) punktu widzenia wydają się całkowicie nieracjonalne i które trudno nam zrozumieć i wyjaśnić naszym racjonalnym umysłem. Jednak ten akurat przypadek ciąży nad naszym kręgiem kulturowym, a co więcej odgrywa też istotną rolę w kręgu drugiej wielkiej cywilizacji najbliższej nam geograficznie (islam), wobec czego warto byłoby to zjawisko zrozumieć lepiej. Czy więc istotnie to owa parzystokopytność świni, idąca w parze z tym, że nie jest ona przeżuwaczem, co zakłóca porządek naturalny, jest jedynym słusznym i wystarczającym wyjaśnieniem odrzucenia jej jako zwierzęcia nieczystego? Czy rzeczywiście tabu to nie ma również innych źródeł, np. ekonomicznego czy gospodarczego? Sądzę, że Harrisa nie można tak łatwo zlekceważyć i zbyć machnięciem ręki. 

Profesor Stomma często wpada w ton, którym poucza, nie uczy. Poucza Kapuścińskiego, gdy ten wypowiada się w kwestii poczucia czasu u Europejczyków, ale tylko tych żyjących w XX wieku. No a jakże inaczej miałoby być? Kapuściński co prawda z wykształcenia był historykiem, ale nie pisał dzieł historycznych. Był reporterem, obserwatorem współczesnej sobie rzeczywistości, a nie przeszłości. Nie tworzył historiografii. Wydaje się, że Stomma niepotrzebnie od każdego (autora wspomnień, publicysty, dziennikarza) domaga się komentarza historycznego, przy czym wobec samego siebie nie jest już tak pryncypialny. W książce Polskie złudzenia narodowe. Księgi wtóre (Poznań 2007) pisząc o korupcji w Polsce, sięgającej czasów Rzeczpospolitej szlacheckiej, nie odnosi się w żaden sposób do publikacji Profesora Antoniego Mączaka, opisującego system korupcji we wczesnonowożytnej Europie. A szkoda, bowiem mógłby w ten sposób wskazać, skąd zjawisko to się wzięło. Tyle, że przy okazji musiałby zauważyć, ze korupcja nie jest fenomenem specyficznie polskim. Czasem bowiem, mam wrażenie, Ludwik Stomma ignoruje fakty, jeśli podważają one tok jego wywodu.

Z właściwym sobie przekąsem pisze o przeskoku, jakiego dokonała Polska od II do III Rzeczpospolitej, z ziejącą pomiędzy nimi pięćdziesięcioletnią raną  wojny i okresu PRL. Czy jednak „wizji czasu skawałkowanego”, dominującej nad „uznawaną za obiektywną zasadą ciągłości” nie pokazuje lepiej przykład Francji (podaję ten casus, ponieważ tam właśnie Autor wyemigrował przed ponad trzydziestu laty)? Tej Francji, która w ciągu 160 lat dorobiła się już pięciu Republik (Republika Francuska 1792, V Republika – 1958), bynajmniej nie przechodzących zawsze płynnie jedna w drugą?

Na stronie szóstej znajdziemy następujący passus: „Wzruszamy się, czytając staroegipskie inskrypcje miłosne – o proszę, ludzie zawsze kochali się tak samo. Nieprawda. Inne były relacje społeczne między kobietą i mężczyzną, inny wiek kochanków, inny stosunek do potomstwa czy instytucji rodziny, inne nawet sposoby zaspokajania miłości”. Owszem, cała ta siatka socjologiczna była inna. Ale czy rzeczywiście uprawniony jest wniosek, że to, co indywidualne, że ludzkie namiętności też były inne? Niewątpliwie inne były sposoby i środki ich wyrażania, ale wydaje mi się, że to akurat jest czymś, co w dziejach uległo najmniejszym zmianom.

Ogromną zaletą książki jest to, że obala ona mity, obiegowe acz błędne pojęcia, odrzuca klisze i stereotypy. Wiele z nich powstaje, ponieważ ludzie mają tendencję do spoglądania na przeszłość przez pryzmat swoich czasów i rzutowania na nią teraźniejszości. A przecież wówczas było inaczej. Niestety Stomma, przestrzegając przed tym błędem, sam również czasem nie potrafił się go ustrzec. Cóż to bowiem znaczy, że „aż po koniec XVIII wieku (cezura ta jest oczywiście umowna) [człowiek] miał po prostu dwa razy mniej czasu, niż my mamy go dzisiaj. Żeby więc zrealizować swoją role społeczną, musiał ów ‘deficyt’ czasowy jakoś zrównoważyć. Odnaleźć ‘brakujący czas’” (chodzi oczywiście o długość życia, która była wówczas 2-3 krotnie niższa niż obecnie). Skąd ów Europejczyk przed końcem XVIII wieku wiedział, że ma dwa razy mniej czasu niż jego potomek z przełomu XX i XXI wieku, i że musi odnajdywać jakiś „brakujący czas”?

Podobnie kiedy mowa o tym, że dzieci już w wieku zaledwie kilku lat piły, tak jak dorośli, wino i piwo. Nie wspomina jednak przy tym, że napoje te były wówczas inne niż dziś, piwo zawierało niewiele alkoholu, a wino pito zazwyczaj zmieszane z wodą.

A skoro już o dzieciach i „brakującym czasie” mowa, spójrzmy na zagadnienia związane z demografią historyczną. Moją nieufność budzą zawsze dane uśrednione, szczególnie te dotyczące średniej długości życia, która znacząco spada, jeśli w statystyce uwzględnia się śmiertelność noworodków. Według Autora czas życia w dawnych czasach był bardzo krótki, systematycznie wydłuża się jednak od XIX wieku. A przecież znamy ze źródeł historycznych wiele osób dożywających nawet późnej starości w naszym pojęciu, żyjących w starożytności i w epokach następnych. I to wcale nie tylko władców, bo i potomkowie rodów królewskich często umierali w młodym wieku. Sądzę, że rozsądniej będzie przyjąć, iż wykres przedstawiający średnią długość życia na przestrzeni dziejów nie będzie miał formy funkcji liniowej, prostej wznoszącej się wraz z upływem czasu, jak chce tego Stomma, lecz wznoszącej się i opadającej w różnych okresach. Długość życia jest bowiem funkcją różnych czynników, takich jak wojny, zarazy, klęski żywiołowe, zmiany klimatyczne, okresy urodzajów czy susz lub powodzi itd. Nie jest to wartość równomiernie wzrastająca wraz z upływem czasu. (Nb. warto tu polecić Czytelnikowi znakomite opracowanie profesora Cezarego Kuklo Demografia Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, Warszawa 2009).

Podobnie trudno przyjąć za wiążące w tej kwestii ustalenia archeologiczne, zgodnie z którymi większość poległych w bitwie pod Azincourt miała od 14 do 18 lat. W czasie drugiej wojny światowej średnia wieku żołnierzy amerykańskich wynosiła 26 lat, w wojnie w Wietnamie – już tylko 19. Wyciąganie z tych danych ogólniejszych wniosków na temat długości życia w połowie XX wieku w USA byłoby jednak zawodne.

Ludwik Stomma pisze też o tym, jak wielka jest potęga tradycyjnego myślenia oraz mitu. Nawet w tych dziedzinach, które, zdawać by się mogło, powinny być do głębi pragmatyczne, jak wojskowość. A może zwłaszcza w nich? Pokazuje to przykład tego, jak długo utrzymywała się tradycja szarży kawaleryjskiej na wprost, w której w ciągu wieków, poczynając od pierwszych lat XIV stulecia (bitwa pod Courtrai w 1302 r.) wielokrotnie rycerstwo nie tyle nawet ponosiło klęskę, co było wyrzynane w pień. Nawet nauka, w której dziś pokładamy tyle ufności jako w ostoi racjonalizmu i motorze postępu, nawet ona „istotnie przezwyciężała wielokrotnie mroki, ale równie często mroki owe uzasadniała i legitymizowała, oddając się na usługi ideologiom, religiom, czy wręcz broniąc przesądów społecznych”. I niestety trzeba zauważyć, że możemy to zauważyć również i dziś, kiedy przedstawiciele nauki, osoby z tytułami profesorskimi, wykorzystują autorytet nauki w służbie ideologii, angażując się w przepychanki polityczne.

Świat, w którym wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich odszedł w niebyt. Nowoczesność to świat NNNW – nikt nie wie niczego o nikim. Rozerwaniu uległa przestrzeń – zarówno społeczna, jak i geograficzna. Według Stommy świat dąży do homogenizacji – ludzie podróżują samolotami pomiędzy takimi samymi lotniskami, wsiadają i wysiadają z pociągów na takich samych dworcach kolejowych, jeżdżą takimi samymi autostradami zaczynając i kończąc podróż na takich samych parkingach, lub wręcz koleją podziemną, co szatkuje przestrzeń miejską w znacznie większym stopniu – pasażerowie nie mają pojęcia, co znajduje się na powierzchni ziemi pomiędzy dwiema stacjami. Podróżowanie w XX wieku jest oczywiście bez porównania wygodniejsze niż było to w dziejach do czasu wynalezienia kolei i auta, ale płacimy za to pewną cenę. Dawna, niewygodna, pełna niebezpieczeństw i uciążliwości podróż integrowała podróżnego z przestrzenią, z mijanymi miejscami, krajobrazami, innymi ludźmi, mieszkańcami mijanych miast i wsi. A czy podróżowanie dziś jest bezpieczniejsze? Cóż, z pewnością dzisiejsze niebezpieczeństwa są inne. W pewnym sensie śmierć świata tradycyjnego jest smutna. Za wygodę przychodzi płacić cenę, której być może na razie nie jesteśmy jeszcze w stanie obliczyć. I którą, być może sądzimy, że warto zapłacić, ale prawdziwych kosztów tej przemiany chyba jeszcze nie jesteśmy w stanie oszacować.

Poszatkowanie postnowoczesnego świata, nie tylko jego przestrzeni, ale też głównie czasu (o czym już powyżej wspomniałem, ponieważ tej kwestii Stomma również poświęca nieco uwagi) jest dostrzegane przez wielu badaczy. Powodem tego zjawiska jest, mówiąc w skrócie, wzrastająca prędkość życia. Przykład z książki Stommy jest charakterystyczny: im szybciej poruszamy się z jednego miejsca do drugiego, tym bardziej przestrzeń staje się dla nas nieciągła. Sam omawiałem te zagadnienia w tekście Szybkość informacji, dostępnym online pod adresem http://arch.historiaimedia.org/2010/09/02/szybkosc-informacji-refleksje-bibliotekoznawcy/.

Co ciekawe, uwagi Ludwika Stommy, uczonego akademickiego, stoją w pewnej sprzeczności z tym, co obserwował w czasie swoich licznych podróży po świecie Ryszard Kapuściński. Otóż w krajach „Trzeciego Świata”, w dawnych koloniach europejskich imperiów, w odzyskujących niepodległość państwach Afryki czy Ameryki Południowej zauważył on tendencję odwrotną, dążenie do podkreślania swojej odrębności. Tamtejsze lotniska, kilkadziesiąt lat temu podobne do tych europejskich, dziś nabierają kolorytu lokalnego. Tam, gdzie kiedyś można było kupić te same gazety, co w Paryżu, Berlinie czy Londynie, dziś nikt o nich nawet nie wspomina. Nie chodzi mi tu o wykazywanie, że Profesor się myli, tylko o zaznaczenie, że opisuje on jedynie pewien fragment rzeczywistości, który nie powinien być uogólniany, bowiem w realnym świecie, próbując opisać jakieś zjawiska, bardzo często mamy do czynienia z prądami przeciwnymi. To, co jest prawdziwe w jednym rejonie świata, będzie nieprawdą w innym. Z jego książki warto zatem zedrzeć etykietkę uniwersalizmu, którą sam na niej nakleił.

Zaciekawienie czytelnika może wzbudzić rozdział „Wstyd”, poświęcony erotyce oraz higienie (czy raczej jej braku) naszych przodków jeszcze w nie tak odległych czasach, bo w XVIII wieku. Więcej informacji na ten drugi temat można znaleźć w książkach Georges’a Vigarello - Czystość i brud : higiena ciała od średniowiecza do XX wieku (Warszawa 1996) oraz Historia czystości i brudu : higiena ciała od czasów średniowiecza (Warszawa 2012). Dość powiedzieć, że w nawet pałacu wersalskim goście załatwiali się w na podłogę w komnatach, na schodach itp., dlatego też „po każdym większym przyjęciu, nie mówiąc już o całonocnych balach, francuskie pałace i dwory cuchnęły okropnie”. 

Dlaczego więc „jeśli”? Z pewnością było inaczej. Inaczej, niż jest dziś i inaczej, niż to jesteśmy skłonni sobie zazwyczaj wyobrażać. Na tym polega wielkość tej niewielkiej objętościowo, erudycyjnej, w znacznej części składającej się z bardzo dobrze wybranych, nieprzypadkowych cytatów, ciekawie skonstruowanej książeczki, że potrafi to czytelnikowi uzmysłowić. Prezentuje zupełnie inny punkt widzenia na pewne zjawiska czy konkretne wydarzenia z przeszłości, które przyzwyczailiśmy się już postrzegać w pewien sztampowy sposób. Pokazuje, jak bardzo się tym samym mylimy. Że tradycje narodowe, które uznajemy za niepodważalne świętości, rodzą się z nieporozumień, przeinaczeń, wyrywania postaci i zdarzeń z kontekstu, jeśli nie z celowych przekłamań i fałszowania przeszłości.

Jedno jest pewne: zawsze było inaczej. A jeśli było inaczej, niż przekonuje Stomma…? Po lekturze trudno uwolnić się od takiego podejrzenia, ta książka więc stanowić może doskonały punkt wyjścia dla dalszych studiów, by samemu przekonać się, w jaki sposób „inaczej” było.

Ludwik Stomma, A jeśli było inaczej… Antropologia historii, Wydawnictwo Sens, Poznań 2008

1 komentarz:

  1. Odnośnie do długości życia ludzi w antyku zob. A. Krawczuk, "Makrobiotyka" [w:] tegoż, "Stąd do starożytności", Warszawa 1985, s. 65-72.

    OdpowiedzUsuń