czwartek, 21 listopada 2013

L. Barszcz, Andrzej Krzycki : poeta dyplomata prymas


Andrzej Krzycki, biskup płocki, arcybiskup gnieźnieński, sekretarz królowej Bony, siostrzeniec podkanclerzego Piotra Tomickiego, to jedna z najważniejszych postaci w historii polskiej kultury i literatury wczesnego renesansu. Dotychczas brakowało monograficznego nowoczesnego opracowania jego biografii, dlatego też z ciekawością sięgnąłem po książkę Leszka Barszcza.

Autor, przewodniczący Stowarzyszenia im. Andrzeja Krzyckiego (powołanego do życia w kwietniu 2011), na podstawie tejże rozprawy doktoryzował się w dziedzinie filologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Niestety rozczarowanie jego książką przychodzi już po przeczytaniu czterech stron. Jest to bowiem dzieło historyka-amatora, lokalnego patrioty, który chce swoją pracą nadać rozgłos swojej miejscowości (Krzycku), budować dumę lokalnej społeczności z wybitnego krajana, swobodnie przy tym traktującego zasady rzetelnej pracy naukowej. Umiłowanie małej ojczyzny samo w sobie nie jest oczywiście niczym złym, niestety jednak Autor, popełniający błędy warsztatowe,  nie potrafił również zachować obiektywizmu. Na to, że książka pisana jest „z tezą”, wskazuje już wybór mott, którymi są cytaty z Klemensa Janickiego oraz Platona, mówiące o zawiści ludzkiej i potwarzach rzucanych na niewinnych. Taki właśnie wizerunek biskupa – uciśnionej niewinności, będzie prezentowany w toku wywodu.


Konstrukcja książki jest dość prosta: fakty z życia Krzyckiego przeplatane są interpretacją jego utworów poetyckich, powstałych w danym okresie. Faktografia w głównym swym nurcie przedstawiona jest poprawnie, niemniej Autor nie pogłębia analizy, nie próbuje nadać swojemu wywodowi żadnej głębi, niewiele ma do powiedzenia w kwestii interpretacji wydarzeń. Stąd też niewiele nowego się z tej książki dowiadujemy, zarówno o historii Polski, jak i na temat biografii jej bohatera. Jedynymi źródłami, do jakich sięga Barszcz, są analizowane utwory Krzyckiego oraz jego listy opublikowane w Acta Tomiciana. Wszystko to jest dobrze znane i dość wtórne. Nie znalazłem tu nic świeżego i odkrywczego.

Program badań zakreślony został przez Autora bardzo ambitnie: „Należało wejrzeć w głąb opisywanych zdarzeń i przeanalizował [tak w oryginale – PT] relacje rodzinne, koligacje, więzi towarzyskie, uczucia, emocje, psychologię jednostki twórczej, kulturę prawno-dyplomatyczną epoki”. Wszystko to wrzucone zostało do jednego worka, nie powiedziano jednak ani słowa na temat metodologii, którą Barszcz jako historyk literatury zamierza badać uczucia, emocje i psychologię jednostki. Wydaje się, że program ten zrealizowany został jedynie w niewielkim stopniu.

Natomiast zdecydowanie rażą sformułowania takie jak to użyte pod adresem belgijskiego slawisty, historyka literatury polskiej Claude’a Backvisa: „Badacz otwarcie demonstrował (…) nienawiść do Krzyckiego, manipulował faktami, niszczył wielkiego patriotę”, zaś jego szkic poświęcony poecie nazywa Barszcz „paszkwilem naukowym”. „Backvis (…) okazał się świetnym filologiem, ale zaskakująco słabym historykiem (…) Zdumiewała (…) arogancja badacza, któremu wydawało się, że wszystko wie, że przeniknął tajemnicę duszy poety, a sam jest od niego inteligentniejszy oraz bardziej moralny”. Obrywa się także Uniwersytetowi Jagiellońskiemu, który zamiast stanąć w obronie Tomickiego i jego siostrzeńca, niegodnie wyróżnił Belga doktoratem honoris causa. Dalej gromy sypią się jeszcze na głowy nieżyjącej już wybitnej historyk literatury polskiej Antoniny Jelicz oraz profesora UJ Janusza Gruchały, autora rozprawy Iucunda familia librorum. Humaniści renesansowi w świecie książki, a  także, w mniejszym już stopniu, innych badaczy. A jesteśmy dopiero na stronie 14 dzieła Barszcza. Doprawdy zdumiewająca jest agresja, z jaką Barszcz traktuje wszystkich historyków i literaturoznawców, którzy ośmielają się w inny sposób niż on sam oceniać dorobek Krzyckiego. Wydaje się również, jakby przeciwnicy polityczni Krzyckiego i Tomickiego stali się osobistymi wrogami Barszcza.

Pikanterii zarzutom pod adresem Backvisa dodaje fakt, że Leszek Barszcz sam okazuje się być wyjątkowo słabym historykiem. O niezrozumieniu, wręcz obcości myślenia historycznego u Autora świadczy już choćby sposób, w jaki ciska gromy na zdrajców otwierających bramy miast obcym wojskom i szkalującym Polaków na Zachodzie (z przypisu dowiadujemy się, że chodzi tu o J.A. Komeńskiego). Czym jednak były „zdrada”, „patriotyzm” czy „naród” we wczesnej nowożytności, to tłumaczy w swoich książkach choćby profesor Ludwik Stomma i do nich wypadnie odesłać Czytelnika, nie ma potrzeby rozwijać tego wątku w tym miejscu. Barszcz wykazuje się czystej wody anachronicznością, widoczną w całym tekście, która już sama w sobie dyskwalifikuje go naukowo na polu historii; także historii literatury, bo jakże można poprawnie rozumieć zjawiska zachodzące w dawnej literaturze bez rozumienia epoki? Zupełnie brakuje mu wyobraźni i wyczucia historycznego. I kiedy pisze, że nie da się zrozumieć pewnych dwuznaczności, janusowego oblicza kultury pierwszego trzydziestolecia XVI w., to bierze się to właśnie z myślenia poza historią, z tego, że próbuje dawne zjawiska mierzyć dzisiejszymi miarami.

Z tego niezrozumienia pojawiają się w książce Barszcza tezy, które może nieźle wpisywałyby się w nurt zideologizowanego pisarstwa historycznego okresu PRL, ale są zdumiewające, kiedy formułuje się je w XXI wieku: „ważną politycznie sprawą było napisanie bardzo dobrego epitalamium przez Polaka. Miało być ono zarówno wydarzeniem artystycznym, jak i politycznym, manifestacją awansu cywilizacyjnego Polski, która doczekała się poety piszącego równie pięknie po łacinie jak Niemcy i Włosi. Trudno uwierzyć badaczom, że dla polskiej elity (Łaski, Tomicki, Lubrański, Szydłowiecki) był bez znaczenia fakt, że do tej pory najwybitniejszymi poetami piszącymi w kraju po łacinie byli dwaj Niemcy: Paweł z Krosna oraz Jan Dantyszek” (s. 51). Przenoszenie współczesnych sobie pojęć na badaną epokę to jeden z największych grzechów, jakich dopuścić się może historyk. Tego typu przykłady można dalej mnożyć, podajmy tylko jeszcze jeden, dość kuriozalny: Barszcz wyobraża sobie, że Akademia Krakowska w początkach XVI w. posiadała już swój Senat, do którego decyzji można się było odwoływać w sporach cywilnoprawnych (s. 71). W tym kontekście już tylko humorystycznie brzmi powoływanie się przez Autora na „realia historyczne”.

Na stronie 21 Barszcz popełnia dwa, wcale niebłahe, błędy historyczne. Po pierwsze awansował Jana Szamotulskiego Starszego na nieistniejący urząd – „palację kaliską” (w rzeczywistości Szamotulski był wojewodą kaliskim, „palacja” wygląda na nieudolne spolszczenie łacińskiego palatinatus). Po drugie zaś przydomek m.in. Jana Starszego, Świdwa, zamienia na Sidawa, przypisując go Andrzejowi (por. Polski Słownik Biograficzny, t. 46). Ewidentnie więc coś gdzieś kiedyś obiło się Autorowi o uszy, ale nie zapamiętał dokładnie, o co chodziło. W kilku innych miejscach ma problem z nazwami urzędów (pisze np. podkanclerz, zamiast prawidłowo podkanclerzy, s. 57) oraz nazwiskami (Mikołaj Czepiel lub Czepel, nie Czepela, s. 72; nb. Barszcz nie zna opracowania A. Lewickiej-Kamińskiej Renesansowy księgozbiór Mikołaja Czepla w Bibliotece Jagiellońskiej, Wrocław 1956, będącego po dziś dzień podstawową monografią do biografii tej postaci); a wreszcie, wybitny historyk, autor m.in. znakomitych dzieł poświęconych zainteresowaniom bibliofilskim Piotra Tomickiego i Macieja z Miechowa, miał na imię Leszek, nie Lesław (Hajdukiewicz, s. 86).

Barszcz również kompletnie nie zrozumiał postaci kanclerza i prymasa Jana Łaskiego, który z kolei był bohaterem mojej rozprawy doktorskiej. M.in. błędnie zalicza go do „elity bibliofilskiej” w omawianym okresie. Jak przedstawiłem to w swojej książce, obecny stan źródeł nie pozwala na wysunięcie takiej tezy, choć była ona często powtarzana w dawniejszej historiografii, i z niej zaczerpnął ją Barszcz, wzięła się ona jednak z nieporozumienia, ponieważ często mylono prymasa z jego bratankiem, również o imieniu Jan, rzeczywiście bibliofilem, który m.in. zakupił bibliotekę Erazma z Rotterdamu.

Niestety recenzowana praca jest jedyną do tej pory biografią Andrzeja Krzyckiego dostępną na rynku. Nawet pomijając omówione powyżej błędy jej Autora stwierdzić trzeba, iż jest to praca o charakterze raczej popularyzatorskim niż naukowym. Jest to przy tym jedna z tych książek, które złoszczą mnie w negatywnym znaczeniu tego słowa. Nie jest to złość, która skłania do podjęcia sporu z autorem (jak w przypadku książek Ludwika Stommy), lecz przeciwnie, wzbudza jedynie niechęć.

Co dziwi najbardziej, to fakt, iż tak słaba, stronnicza, obciążona bagażem złych emocji oraz błędów warsztatowych rozprawa mogła stać się podstawą nadania stopnia naukowego na odsądzanym przez Barszcza od czci i wiary Uniwersytecie Jagiellońskim. Nawet jeśli w płaszczyźnie literaturoznawczej tekst jest poprawny (aczkolwiek niezbyt odkrywczy), fiasko spotkało go na polu historycznym. Nasuwa się tutaj nieodparcie pytanie: jak można zajmować się historią literatury, kiedy ma się tak bardzo mgliste pojęcie o historii? Opatrzenie tekstu przypisami i bibliografią nie sprawia, że automatycznie można go uznać za dzieło naukowe. A zaznaczyć trzeba, że w bibliografii zdarzają się rażące braki, o czym już wspomniałem, dodam jeszcze tylko, że Barszcz nie zna również fundamentalnej pracy Ferdynanda Bostela Zakaz Miechowity (Lwów 1884), choć problematyka ocenzurowania pierwszego wydania kroniki Macieja z Miechowa pojawia się w jego pracy, służąc mu za jeden z pretekstów do przeprowadzenia ataku na prymasa Jana Łaskiego. Z dziedziny bibliologii historycznej Barszcz cytuje podręcznik B. Bieńkowskiej i H. Chamerskiej, którego wartości nie zamierzam podważać, jednak pamiętać trzeba, że jest to liczący już ćwierć wieku podręcznik dla studentów bibliotekoznawstwa. Pisząc rozprawę naukową należałoby sięgnąć również do opracowań naukowych.

Andrzej Krzycki nadal czeka na swego biografa.

Leszek Barszcz, Andrzej Krzycki : poeta dyplomata prymas, Oficyna TUM, Gniezno 2005

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz