piątek, 21 listopada 2014

Śmierć króla Ludwika Jagiellończyka pod Mohácsem

Bertalan Székely, Discovery of the Body of King Louis the Second (1860).
http://www.hung-art.hu/frames.html?%2Fenglish%2Fs%2Fszekely%2F
29 sierpnia 1526 roku w pobliżu miejscowości Mohács na Węgrzech rozegrała się bitwa, w której armia węgierska pod wodzą młodego króla Ludwika Jagiellończyka rozgromiona została przez wojska osmańskie. W jej wyniku Królestwo przestało istnieć w dotychczasowej formie i zostało podzielone na trzy części. Natomiast ostatni jagielloński władca Węgier zginął w tajemniczych okolicznościach…

W ciągu kilku ostatnich dni przed bitwą w węgierskim sztabie prowadzono narady, w czasie których rozpatrywano różne problemy dotyczące zbliżającej się walki. Jednym z najistotniejszych była kwestia zapewnienia bezpieczeństwa osobie królewskiej. Proponowano odesłać Ludwika jak najdalej od pola bitwy lub też przebrać go za zwykłego rycerza, jednakże obie te propozycje uznane zostały za niemożliwe do zrealizowania, ponieważ wojsko musi posiadać wodza. Zgodzono się więc ostatecznie, że wystarczające będzie, jeśli król pozostanie pod opieką swych sług, którzy wywiozą go z obozu w razie bezpośredniego zagrożenia. Obowiązek ten powierzony został Kasparowi Raskai, Walentemu Törek i Janowi Kalai. „Wyznaczono także do tego najściglejsze konie, których król, jeśli nastąpiłaby taka konieczność, miał użyć w ucieczce”.



Większą część dnia, w którym rozegrała się fatalna bitwa, wojska węgierskie spędziły na oczekiwaniu tureckiego uderzenia. Cały czas toczyły się potyczki harcowników, jednak Węgrzy nie mieli pewności, czy do starcia ostatecznie dojdzie. Osmanowie prawdopodobnie chcieli w ten sposób zmęczyć przeciwnika lub przeczekać do zmierzchu, by otoczyć i rozbić wojska węgierskie pod osłoną nocy. Jakiekolwiek byłyby zamierzenia sułtańskie, to właśnie jego armia wygrała wojnę nerwów. Po kilku godzinach jeźdźcy węgierscy zsiadali z koni i dla wytchnienia zdejmowali hełmy. Po południu część dostojników, zmęczona, była już gotowa wracać do obozu na wypoczynek. Późnym popołudniem wykryto pierwszy ruch nieprzyjaciela. Oddział akindżych przechodził z prawej strony armii węgierskiej, wykonując manewr oskrzydlający. Uznano to za sygnał do rozpoczęcia bitwy.

I tu właśnie zaczyna się zagadka. Nie wiadomo, dlaczego do rozbicia tureckiego manewru oskrzydlającego wysłano na czele pięciusetosobowego oddziału jazdy tych samych trzech dworzan, którzy wcześniej wyznaczeni zostali do ochrony króla. Pierwotnie ich zadaniem miało być uwiezienie Ludwika z pola bitwy, gdyby ta przybrała niepomyślny obrót. Nie było ich jednak przy nim, gdy walka się rozpoczęła, dzięki czemu ocaleli z pogromu. Jak relacjonował kanclerz Stefan Broderyk, Ludwika Jagiellończyka utracono z oczu, gdy szala zwycięstwa zdawała się przechylać na stronę węgierską. Pozostawiony bez straży przybocznej młody władca, niepomny na nic ruszył do walki.

Od tej pory nie wiemy, co działo się z młodym królem. Po początkowych sukcesach wojska węgierskie poszły w rozsypkę i doznały druzgocącej klęski. Jeszcze przez kilka tygodni ci, którzy przeżyli, nie mogli doliczyć się strat. W listach pisanych we wrześniu 1526 r. pojawia się wiele nazwisk dostojników wraz z dopiskiem, że wciąż nie wiadomo, czy żyją i co się z nimi stało. Długo nawet na samych Węgrzech nie wiedziano, co stało się z królem Ludwikiem. 6 września kanclerz Stefan Broderyk nie miał co do tego żadnych wiadomości. Biskup egerski Paweł w liście z 13 września pisał, że wysłał także list do młodego Jagiellona, „który, jak powiadają, żyje i przebywa w Bratysławie, chociaż ciężko ranny”. Dopiero w dwa miesiące po bitwie udało się ustalić, że król, gdy zauważył, że wojsko rzuciło się do ucieczki, nie chcąc osamotniony wpaść w ręce wroga, usiłował również zbiec. Niestety jednak jego wierzchowiec został ciężko raniony w bitwie i nie udało mu się sforsować parowu nad Dunajem, wobec czego utonął wraz z jeźdźcem.

O odnalezieniu i pochówku ciała królewskiego mówi list Franciszka Sarffy, komendanta zamku w Györ (kopia listu do nieznanego odbiorcy):

„Najpokorniej polecam swoje usługi. Najczcigodniejszy i najłaskawszy panie. W tych dniach Najjaśniejsza Królowa przysłała do mnie z listem Ulryka Cietrzicza i kilku innych oddanych sobie ludzi, bym temuż Cietrziczowi oddał do dyspozycji 12 żołnierzy i udzielił pomocy celem odnalezienia ciała Jego Królewskiej Mości. Choć dostojnicy Królestwa Węgierskiego czynią tak gorzkie rzeczy, ja jednak zgodnie z moim poczuciem lojalności nie chciałem żądać od Królowej żadnych środków [na ten cel], lecz wyznaczyłem własnych domowników i sługi, a także we własnej osobie dołączyłem do Cietrzicza, by spełnić ten obowiązek. Niechaj wie Wasza Dostojność, że wszystko to, o czym będzie mówił Cietrzicz, jest prawdą. Kiedy więc zbliżaliśmy się do właściwego miejsca, Cietrzicz wskazał mi je z oddali. Kiedy spiesznie tam podjechaliśmy, znaleźliśmy w błocie martwego konia.

Zadaniem Cietrzicza było rozpoznanie ciała Jego Królewskiej Mości, wśród ciał rzuconych bez szacunku w błoto. Pod koniem, wśród ciał innych dostojników, nie odnaleźliśmy ciała króla, odnaleźliśmy jednak jego tarczę. Tuż obok w jednym z martwych ciał, rozpoznano ciało Trepki, ochmistrza dworu królewskiego.

Odsunęliśmy jeszcze wiele innych ciał, nie odnajdując wśród nich ciała królewskiego, wkrótce jednak w innym miejscu dostrzegliśmy kolejny grób i jakby wiedzieni znakiem danym od Boga odnaleźliśmy w nim pochowane ciało króla. Pospieszyliśmy tam wszyscy, a jako pierwszy Cietrzicz, który własnymi rękoma począł odrzucać ziemię. My także, poczynając od tej strony, gdzie były nogi. Po odkopaniu grobu Cietrzicz chwycił prawą nogę pochowanej osoby i delikatnie obmył ją wodą podaną mu w dwu hełmach. Dzięki temu odnalazł znamię, które Jego Królewska Mość miał na prawej nodze i zakrzyknął wielkim głosem: „To jest bez najmniejszej wątpliwości ciało Jego Królewskiej Mości, mego najłaskawszego pana!”. Wydobyliśmy także głowę i pięknie ją obmyliśmy, by uzyskać potwierdzenie szukając znaków, jakie król miał na zębach. Przyniesiono nam plecionkę, którą rozłożyliśmy i złożyliśmy na niej ciało króla, obmywając je czystą wodą. Nie prawię czczych pochlebstw, ale raczy mi Wasza Dostojność wierzyć, że nigdy jeszcze nie widziałem martwego ciała ludzkiego zachowanego w tak dobrym stanie, nie odrażającego i niestrasznego. Ciało króla nie nosiło żadnych znamion zepsucia czy rozkładu, ani też żadnej rany oprócz jednej wielkości złotej monety. Następnie owinęliśmy ciało całunem, który specjalnie przywiozłem z Györ i złożyliśmy je do skrzyni, również specjalnie przywiezionej. Wyruszyliśmy w drogę, w czasie której Bóg opiekował się nami. Kiedy zbliżyliśmy się do Székesfehérváru, wyprzedził nas Cietrzicz i obwieścił wynik naszej wyprawy mieszczanom i wszystkim innym. Wyruszył z miasta z całym klerem i wielkim tłumem ludzi, albowiem wszyscy chcieli spotkać orszak pogrzebowy króla. Wreszcie ciało królewskie wprowadzilismy do jego miasta i umieściliśmy z honorami pod specjalnym baldachimem w otwartej trumnie w miejscowym probostwie. Pozostawiliśmy je tak, by mieszczanie sami mogli osądzić, że patrzą na ciało króla. Wkrótce jednak została ona zamknieta, zaś na straży pozostał Marcin Horwath. O wszystkim innym opowie Waszej Dostojności sam Cietrzicz, oddawca tego listu. Z zamku Györ, 24 października”.

Miłośnikom zagadek historycznych pozostawiam odpowiedź na następujące pytania: czy Ludwik II padł ofiarą wyrafinowanej formy królobójstwa, czy też jedynie nonszalancji i braku doświadczenia głównodowodzącego? Nie wiemy, czy przyczyną śmierci króla było utonięcie w błocie, czy może ta niewielka rana, co do której nie wiemy też, w której części ciała się znajdowała. A może po prostu był to efekt „krótkiej ławki”; nie było lepszych ludzi do poprowadzenia uderzenia na oskrzydlających Turków niż ci trzej, mający stanowić przyboczną straż królewską, dlatego Jagiellończyk pozostał bez ochrony osobistej?

Opracowano na podstawie książki: P. Tafiłowski, Mohács 29 VIII 1526, InfortEditions, Zabrze 2010

1 komentarz: