wtorek, 27 lutego 2018

Ł. Czeszumski, Książę

Dotychczas na  blogu nie pisałem o powieściach historycznych, ale zawsze w końcu musi nadejść ten pierwszy raz... Trudno zawodowym historykom ignorować to zjawisko.

Historia jest moją pasją, dlatego też z niezwykłą przyjemnością odnotowuję fakt, że polska powieść historyczna ma się dobrze, a literaci uprawiający ten gatunek wciąż mają dla nas wiele ciekawych opowieści. Dzięki wielu zdolnym pisarzom, do których grona dołączył także podróżnik i reporter Łukasz Czeszumski, ten rodzaj literatury rozwija się i przyciąga nowych czytelników.

„Książę” to wciągająca powieść przygodowa spod znaku płaszcza i szpady. Jest oczywiste, że historyk czytający beletrystykę historyczną zawsze będzie ją oceniał przez pryzmat swojej wiedzy, co zazwyczaj nie jest korzystne ani dla powieści, ani dla samej lektury. Jasne, że także Łukaszowi Czeszumskiemu zdarzają się pewne potknięcia i anachronizmy. W moim przekonaniu jednak nie odbierają one przyjemności z czytania jego dzieła. 

Ogólnie ramy faktograficzne, w jakich umieszczona została akcja powieści, są zgodne z rzeczywistością historyczną, niemniej sam jej kontekst historyczny jest mało wyraźny i pozostaje rozmyty. Stanowi tylko pobieżnie naszkicowane tło dla przygód bohaterów opowieści i czytając ją nie dowiemy się, co właściwie działo się w Italii około 1520 r. i o co toczyły się trwające tam walki, w których zmagali się Hiszpanie i Francuzi, Niemcy i Szwajcarzy. Nie jest to jednak kwestia pierwszorzędnej wagi, „Książę” bowiem nie jest podręcznikiem akademickim, a potencjał książki oparty jest na jej wartościach literackich.

Odnosząc się do faktografii: zagadnieniem wartym skądinąd odrębnego omówienia naukowego  są mikrohistorie – biografie postaci takich jak fikcyjny główny bohater „Księcia”, Jarosław Burzyński, czyli polskich „błędnych rycerzy” epoki nowożytnej. Nie było ich zbyt wielu, Polacy raczej niezbyt często puszczali się w daleki świat w poszukiwaniu przygód wojennych. Bywało wszakże i tak, lecz o tych, którzy wybrali taki żywot, nie wiemy zbyt wiele. Ale kto wie, może w trzeciej części „Krwi wojowników” Burzyński spotka się ze Stanisławem Łaskim, pochodzącym z sieradzkiego szlachcicem pozostającym przez kilka lat w służbie francuskiego króla Franciszka I…?

Warto zaznaczyć, że postaci pojawiające się na kartach powieści, zarówno historyczne, jak i fikcyjne, zostały bardzo ciekawie naszkicowane. Interesująco prezentuje się choćby szwajcarski najemnik i malarz Urs Graf (postać historyczna). Łukasz Czeszumski z wielkim talentem opowiada o sprawach wojskowych, m.in. pisząc o hiszpańskich tercios. Znakomity jest barwny opis bitwy pod Bicoccą. Wybornie czyta się fragmenty powieści poświęcone roli propagandy politycznej i legitymizacji władzy, w służbę których zaprzęgano sztukę (zjawisko jak najbardziej prawdziwe!) – tutaj konkretnie pióro Pietra Aretino i pędzel pewnego fikcyjnego weneckiego malarza-batalisty. A wreszcie doskonale poprowadzony został opis intrygi dyplomatycznej, zmontowanej przez protagonistę powieści, kalabryjskiego księcia Damiano Dimarco, której celem była zmiana sojuszów polityczno-militarnych Wenecji. Wszystko to daje nam bardzo plastyczny literacki obraz początku lat 20. XVI w. w rozrywanej konfliktami, ale też pełnej przepychu i bawiącej się (czy też: grzeszącej) do upadłego Italii.

Jeśli lubicie literaturę przygodową w historycznym sztafażu i zastanawiacie się, czy warto sięgnąć po książkę Czeszumskiego, odpowiadam: warto! Ja z niecierpliwością czekam już na kolejny tom „Krwi wojowników”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz