Ludzkie zwłoki zawsze budziły
odrazę i strach, rzadziej fascynację. Ekspozycja preparowanych ciał, którą
kilka lat temu mogliśmy oglądać również w Warszawie, Plastynarium Gunthera von Hagens
i wykonywane tam preparaty nie pozostawiają nikogo obojętnym, wywołując skrajne
emocje. Rysunki anatomiczne Leonarda da Vinci, który swoje badania anatomiczne
przeprowadzać musiał w sekrecie, do dziś posiadają wartość jako wybitne dzieła
sztuki. Już tylko te dwa przykłady wskazują, jak bardzo zmienił się w ciągu pięciu wieków stosunek naszej kultury do ludzkiego ciała.
Tej problematyce, stosunkowi
cywilizacji i nauki europejskiej do ciała w XVIII i XIX wieku, poświęcona jest
książka Grégoire’a Chamayou. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że jest to rozprawa
poświęcona głównie historii anatomii. Owszem, kwestia ta pojawia się na
początku dzieła, jednak zajmuje w nim niezbyt wiele miejsca. Dalej ustępuje
pola zagadnieniom historii medycyny, fizjologii, etyki (moralności), filozofii,
historii i sprawiedliwości społecznej, historii mentalności. To książka mówiąca
o tym, jak pewne grupy ludzi uznawane były za pozbawione wartości, godności
ludzkiej, na których można było eksperymentować niebezpieczne leki czy zabiegi
i o stosunku społeczeństwa do takiego traktowania jednostek uznanych za gorsze.
Jest to książka wielowymiarowa, wielopłaszczyznowa, którą każdy odczyta na swój
sposób w zależności od wykształcenia, przygotowania, predyspozycji i
indywidualnych zainteresowań.
Jeszcze inaczej mówi o niej sam
autor: „Próbowałem napisać historię pewnej władzy
– władzy eksperymentowania – przyjmując za główny wątek formy, które
przybierają dyspozycje prawne dotyczące pozyskiwania podmiotów doświadczalnych”.
A wcześniej: „Specyfika mojej pracy polega na czytaniu historii nauki w
perspektywie filozofii moralności i polityki. Tworząc polityczną historię
nauki, badam upodlenie niektórych kategorii podmiotów, a także zmieniające się
warunki nabywania ich ciał w celu przeprowadzenia na nich eksperymentów
badawczych”.
Opowieść Chamayou rozpoczyna się
jednak od anatomii i sekcji zwłok, których przeprowadzanie aż do XVII w. było
zakazane. Wcześniejsi anatomowie musieli zdobywać ciała potajemnie, a ich
badania wiązały się ze znacznym ryzykiem. Dopiero w tym stuleciu sekcje zaczęto
przeprowadzać legalnie, choć nadal nie bez istotnych przeszkód. Często miały
one charakter publicznego show czy spektaklu teatralnego – przeprowadzano je w
obecności widzów (np. pierwszą publiczną sekcję zwłok w Pradze przeprowadził dr
Jan Jesenius w 1600 r.; opis walki o uznanie anatomii oraz trwającej kilka
kolejnych dni sekcji znajduje się w interesującej powieści biograficznej Ludo
Zubeka, Doktor Jesenius, Katowice 1976). Miało to na celu „oswojenie”
sekcji, publiczne pokazy mogły wywrzeć wpływ na decydentów świeckich i
duchownych, aby zgodzili się uznać anatomię za dyscyplinę naukową. Powszechne
odium, które należało przełamać dla dobra nauki, niosło ze sobą pewną istotną konsekwencję
społeczną – sekcje przeprowadzano na ciałach skazańców.
I tu właśnie nie zgadzam się z
Chamayou, który pisze, iż „nie istniało (…) tabu ciążące ogólnie nad sekcjami
zwłok, natomiast hańba z nim związana dotyczyła sekcji publicznych”. Owszem, od
średniowiecza ćwiartowano zwłoki świętych, balsamowano ciała władców (co
więcej, jeśli władca zmarł daleko od swej siedziby, po usunięciu wnętrzności
wygotowywano ciało usuwając tkanki miękkie, by następnie przewozić i składać do
grobu same kości), nie istniało więc ogólne tabu dotyczące otwierania ciała.
Niemniej ze względów doktrynalnych nie było wolno prowadzić sekcji zwłok do
celów naukowych. Wydaje się więc, że Chamayou może fałszywie odczytywać rolę
sekcji przeprowadzanych publicznie twierdząc, że ich celem było dodatkowe
ukaranie złoczyńcy po śmierci. Angielski Murder
Act z 1752 r., mający potwierdzać tę tezę, nie powinien być uogólniany na inne
kraje i epoki. W jakimś stopniu zaprzecza jej także to, co Chamayou pisze o
żądzy zdobywania martwych ciał we Francji w drugiej połowie XVII w. Studenci i
profesorowie medycyny prowadzili o nie regularne bitwy przecież nie po to, by
dodatkowo hańbić skazańców. I tak jak w Anglii dochodziło w XVIII i XIX wieku
do społecznych buntów przeciwko sekcjom zwłok, tak we Francji było to zjawisko
o wiele rzadsze.
Pamiętać trzeba także o niechęci
lekarzy do wszelkiego rodzaju „nieczystych” operacji. Do niedawna jeszcze
prawdziwy lekarz badał pacjenta tylko zewnętrznie, zajmował się stawianiem
diagnozy (w tym także poprzez układanie horoskopów) i zalecaniem kuracji,
natomiast wszelkie ingerencje w ciało pacjentów, czynności fizyczne wiążące się
z przecinaniem skóry, otwieraniem jam ciała (chodzi m.in. o jeden z
najpopularniejszych zabiegów leczniczych, czyli puszczanie krwi, a także
przecinanie wrzodów itd.), były zadaniem chirurgów, czyli osób bez
wykształcenia uniwersyteckiego, stojących w hierarchii niewiele wyżej niż
zwykły felczer czy cyrulik. Była to jedna z barier, jakie należało pokonać, by
rozwijać medycynę naukową. Nadanie anatomii charakteru szlachetniejszego,
niehańbiącego dla lekarza, by kojarzyła się ona z „chwalebnym poświęceniem się
dla dobra ludzkości”, było procesem skomplikowanym.
Przez wieki eksperymenty medyczne
wykonywano na ludziach marginesu, tych, którzy uznani zostali za mniej
wartościowych. Pytanie jednak brzmi: kto jest uprawniony do podejmowania decyzji
o uznaniu kogoś za bezwartościowego? Już u progu nowożytności przeciwstawiano
takiej uzurpacji argument teologiczny: Jezus umarł za wszystkich ludzi, nie
tylko za tych, którzy się uważają za lepszych. Mimo to oczywiste było, że
szanowanego obywatela nie można pokroić tylko po to, żeby zbadać, jak
funkcjonuje ludzki organizm. Uczeni badali zatem ciała straconych skazańców i
innych „ludzi zbędnych” rozwijając nauki medyczne. Dokonywała się w ten sposób
społeczna dystrybucja ryzyka: jedne grupy ponosiły koszty po to, aby inne mogły
odnieść korzyść.
W ujęciu uczonych XVIII-XIX w.
dobro ludzkości usprawiedliwiało cierpienia nielicznych, a co więcej,
przestępcy poddając się eksperymentom medycznym uzyskiwali szanse odkupienia
swoich win. Bowiem życie przestępcy jest bezwartościowe.
Eksperymenty medyczne wszelako to
nie tylko sekcje zwłok czy doświadczenia anatomiczne. W książce opisane zostały
także drogi ewolucji metod leczenia, stosowania i dawkowania różnych środków
leczniczych – ich skuteczność badano doświadczalnie, co doprowadziło do
pogorszenia stanu zdrowia czy nawet śmierci wielu chorych.
W dziele Chamayou wiele miejsca
zajmuje opis zjawiska „technicznego połączenia wiedzy medycznej i systemu
karnego”, w którym lekarze uczestniczyli w procesie opracowania technologii
szybkiego i bezbolesnego zadawania śmierci przy pomocy gilotyny, „maszyny
naukowo zadającej śmierć” (więcej na ten temat zob. D. Gerould, Historia gilotyny : legenda i morał,
Gdańsk 1996). Wprowadzenie tego narzędzia zapoczątkowało jednak
nowy spór o to, czy głowa oddzielona od tułowia zachowuje jeszcze przez kilka
chwil świadomość, a jeśli tak, to czy nie jest to kara jeszcze bardziej
straszliwa niż wszystkie inne znane dotąd.
Warto zaznaczyć, że dyskusje o
tym, czy mózg oddzielony od reszty ciała jest w stanie funkcjonować i zachować
świadomość, wiedzę, wspomnienia, osobowość i charakter człowieka, trwają do
dziś. Przedstawiciele filozofii posthumanizmu uważają, że jest możliwe życie
psychiczne mózgu, zachowującego procesy myślowe, jaźń i świadomość, zanurzonego
w przysłowiowym słoju z formaliną, a co więcej, nawet przeniesienie (instalacja)
świadomości człowieka do systemu cyfrowego, co dawałoby jej praktyczną nieśmiertelność.
Od dwustu lat spór o ścięte głowy
jest okazją do prowadzenia badań eksperymentalnych nad „definicją śmierci i
życia oraz nad niepewną granicą pomiędzy tymi dwoma stanami”, a także
ewentualną reanimacją. Czy głowa może nadal żyć bez ciała, a ciało bez głowy?
Lektura książki Chamayou skłoniła mnie do refleksji: czy posthumanizm zrodził
się pod szafotem?
Medycyna pozyskująca do
eksperymentów ciała skazańców pozostawała blisko, mówiąc eufemistycznie,
feudalnego wymiaru sprawiedliwości, a ujmując rzecz bardziej dosadnie – działań
kata. Otwierało to jednak przed nią nowe możliwości, ponieważ „przewidywalność
śmierci skazańców pozwala wyjść w ich wypadku poza zwykłe sekcje zwłok i
przejść do wykonywania eksperymentów przygotowywanych w kontrolowanych
warunkach przed zgonem”.
Znaczną część omawianej książki
stanowi długi szereg przykładów i cytatów z dzieł nie tylko medycznych, ale
także filozoficznych (Wolter, Kant). Filozofowie wypowiadali się na temat etyki
medycyny rozważając, czy lekarzowi wolno robić pewne rzeczy. Co charakterystyczne
jednak, nie wypowiadali się oni przeciwko prowadzeniu niebezpiecznych (czy z
dzisiejszego punktu widzenia nieetycznych) eksperymentów na więźniach, lecz
rozważali problemy bardziej akademickie (np. Kant uważał, że inokulacja jest
złem).
Wydawać by się mogło, że cytując
obficie filozofów Chamayou odchodzi od problematyki „podłych ciał”, że to
raczej są rozważania z zakresu historii społecznej i historii medycyny. Stawia
on jednak tezę, iż analizy Kanta dotyczące inokulacji odnoszą się do
eksperymentu masowego, w związku z czym oznacza to, że w pewnym sensie cała
populacja staje się „podłym ciałem”. Bowiem „specyfika inokulacji jako
eksperymentu polega na tym, że nie ogranicza się ona do kategorii ludzi
określonych mianem podłych ciał, ale jako cel polityki higieniczno-sanitarnej
staje się eksperymentem masowym”. Była to przecież także epoka sporów o
zasadność inokulacji, a następnie szczepień ochronnych.
W następnym rozdziale Autor robi
krok dalej pisząc o autoeksperymentach, eksperymentach przeprowadzanych przez
lekarzy na samych sobie. Autoeksperymentem, potraktowaniem własnego ciała jako corpus vili, uzyskuje się legitymację do
traktowania tak samo bliźnich („mogę zrobić drugiemu to, co zrobiłem sobie”),
nawet pomimo tego, iż jest to legitymacja wątpliwa moralnie. Autoeksperyment
prowokuje też powrót do pytania o to, na kim się eksperymentuje, kto naraża się
na niebezpieczeństwo? Czy ta osoba nie jest bardziej wartościowa, czy nie
należałoby ją chronić, zakazując takich praktyk? Czy nie należałoby na nowo uprawomocnić
społecznej dystrybucji ryzyka i korzyści z eksperymentów medycznych?
Służącym do tego celu narzędziem
stała się klinika. Opieka medyczna stała się jednym ze sposobów zdobywania
podmiotów eksperymentów, a instytucje medyczne – ich dostawcami. Pojawia się
tutaj hasło użyteczności społecznej i wezwanie „każdy musi być użyteczny”.
Chorzy czy biedacy, korzystając z pomocy państwa, zaciągają dług wobec
społeczeństwa. Spłacić go powinni pracą, lub też przekazując społeczeństwu
swoje ciało, żywe lub martwe. Problem zatem postawiony zostaje w perspektywie
ekonomicznej, czy wręcz utylitarystycznej („wiek XVIII był epoką
utylitarystycznego zawładnięcia podłymi ciałami”): wartości osoby, kosztów, długu
i opłacalności. Im niższy był status społeczny pacjenta, tym mniej szacunku,
uwagi, opieki i staranności oczekiwać mógł od lekarza, tym mniej cenne było jego
zdrowie i życie w klinice. Jeden z dalszych rozdziałów poświęcony jest pojęciu,
które jeszcze w XIX w. nie występowało, to znaczy zgodzie pacjenta na
przeprowadzenie doświadczenia na jego organizmie. Dopiero „w 1883 roku Amédée
Dechambre nadaje uniwersalne znaczenie owej rezygnacji z poświęcania pacjentów
na ołtarzu nauki”.
W XIX wieku dowiedziona została szkodliwość
tradycyjnie stosowanych praktyk leczniczych (takich jak upuszczanie krwi), jednakże
prawda ta nie była przyjmowana łatwo i szybko. Lekarze posługujący się nowo
wypracowanymi metodami statystycznymi w celu udowodnienia skuteczności (czy też
raczej nieskuteczności, a nawet niebezpieczeństwa) „koncypowanych” metod
leczenia spotykali się z atakiem ze strony przedstawicieli oficjalnej medycyny
(jak byśmy dziś powiedzieli: medycznego establishmentu). Nie mogli oni uznać,
że metody liczbowe, podważające ich osąd, są prawidłowe. Według nich to właśnie
owo indywidualne wyczucie uczonego było decydujące. Niestety to wyczucie nie
musiało być oparte na żadnych metodach naukowych. „Pewność” badacza była
argumentem decydującym.
Dla historyka istotna będzie
konstatacja, iż choć wydawałoby się, że w klinice powstawać powinny zespoły
źródeł, na podstawie których można byłoby badać mikrohistorię, to okazuje się,
że jednak tak nie było. Według Chamayou ubodzy pacjenci stanowili jedynie
przypadki chorobowe, bez swojej historii, bez przeszłości, która interesowałaby
lekarzy. Byli oni zainteresowani pacjentem jedynie o tyle, o ile mogli
przeprowadzać na nim własne eksperymenty. Człowiek sprowadzony został do roli materiału
eksperymentalnego. Z recenzowanej książki nie dowiadujemy się, czy prowadzono
wówczas historię choroby pacjenta, niemal na pewno jednak nie było mowy o
wywiadzie środowiskowym.
Autorowi zarzucić można, iż niekończący
się ciąg przykładów i cytatów czyni lekturę nieco nużącą, choć przykłady te
niewątpliwie są ciekawe. Ponadto narracja Chamayou jest zbyt jednostronna. Staje
on po stronie słabszych, tych, którzy nie mogli się bronić przed swymi panami
czy przed autorytetem uczonych medyków, tych ostatnich zaś przedstawia najczęściej
jako nieliczących się z cierpieniami pacjentów akademików ogarniętych żądzą
poznania, łamiących wszelkie standardy moralne i etyczne tylko po to, aby móc
przeprowadzić kolejny eksperyment, bez względu na to, jak niebezpieczny dla
pacjenta mógłby on być. Świat to nazbyt czarno-biały.
Niemniej Grégoire Chamayou stawia
wiele ważnych pytań opisując ciemną stronę podwalin naszej cywilizacji, która
ufundowana została nie tylko na chwalebnych odkryciach i osiągnięciach
ludzkiego umysłu. Jej fundamentem są także zjawiska hańbiące, takie jak
cierpienie „ludzi zbędnych” czy kolonializm (ten wątek się pojawia pod koniec
książki). Współcześnie nie zawsze o tym wiemy lub chcemy pamiętać, dlatego też
książka Chamayou jest cenną lekcją. Problematyka ta jest dość trudna,
wymagająca silnych nerwów, jeśli ktoś chce się w nią zagłębiać. W rezultacie
jednak otrzymujemy niezwykle ciekawą pozycję, której nie zawahałbym się
postawić w jednym rzędzie z Historią
szaleństwa w dobie klasycyzmu Michela Foucault. To książka, o której
powinno być głośno.
Grégoire Chamayou, Podłe ciała : eksperymenty na ludziach w XVIII i XIX wieku, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2012
Nie napisałem tego w recenzji, ale warto dodać, że na najwyższą notę zasługuje Wydawnictwo, które opublikowało książkę nie tylko dopracowaną typograficznie, ale także korektorsko - przeczytałem ją dość uważnie, ale nie znalazłem ani jednej literówki, błędu interpunkcyjnego czy językowego. Tekst dopracowany został co do przecinka. Naprawdę duże brawa. I oby inni wydawcy uczyli się od Terytoriów.
OdpowiedzUsuńDbałość o poprawność językową bardzo cieszy, tym bardziej, że niestety jest to rzadkość w dzisiejszych czasach, o czym już pisałam w jednym z komentarzy na tym blogu: http://ohistorii.blogspot.com/2013/04/s-j-shaw-historia-imperium-osmanskiego.html#more
UsuńZgadzam się, że niekończący się ciąg przykładów i cytatów jest dosyć nużący, ale wydaje mi się, że ta książka chyba nigdy nie miała być literaturą popularnonaukową, dla mnie to jest książka akademicka, której udało się wyrwać z akademickiego getta, ale nadal pozostaje w swojej formie książką akademicką, więc nie wiem czy w ogóle możemy tu mówić o jakiejkolwiek narracji.
UsuńDla mnie jako biologa, książka była bardzo ciekawa, bo zobaczyłam, gdzie miały swój początek różne założenia, które do dziś są podstawą badań klinicznych. Ale co było dla mnie najciekawsze to prześledzenie jak zmieniały się te tytułowe podłe ciała: od galerników, przez prostytutki, potem chorych umysłowo i na niewolnikach kończąc. To czego mi zabrakło to, nawiązanie do czasów współczesnych, bo współczesne badania kliniczne także budzą kontrowersje, co jakiś czas pojawiają się sprawy nadużyć i zazwyczaj związane są z "globalnym południem", więc obawiam się, że problem eksperymentowania na podłych ciałach wcale nie został rozwiązany, o czym na pewno wie autor, więc szkoda, że bardziej tego nie zaznaczył w swojej książce.
Też uważam, że książka jest świetnie złożona, tym bardziej jest mi smutno, że słowo/obraz terytoria zostało zmuszone do przejścia wyłącznie na ebooki...
Powstawiałam przecinki w bardzo dziwnych miejscach w tym komentarzu. To będzie dla mnie nauczka, żeby aktywność internetową kończyć przed północą.
UsuńPani Basiu, nie do końca mogę się z Panią zgodzić. Wydaje mi się, że mimo wszystko to nie jest podręcznik akademicki, ale nawet gdyby tak było, to w humanistyce narracja zawsze jest ważna. Nie wystarczy sama drobiazgowa znajomość faktów. Ale w przypadku książki Chamayou chyba nie ma się o co spierać, on potrafi swoją historię opowiedzieć.
UsuńNatomiast eksperymenty na podłych ciałach w XX i początku XXI wieku, tzw. komercjalizacja badań, handel organami do przeszczepów itd. to, jak podejrzewam, materiał na wiele kolejnych tomów. Myślę, że Chamayou świadomie to pominął nie chcąc się wikłać w problematykę, której opisanie być może przekracza możliwości jednego badacza, a na pewno jest nie do "obrobienia" w jednej monografii.
Nie chodziło mi o rozszerzanie tej książki o XX i XXI wiek, bo Chamayou sam zaznaczył na początku, że pisze o tym okresie o którym pisze bo brakuje literatury na ten temat. To czego mi zabrakło to jakaś końcowa dyskusja, wnioski. Bo bez tego zauważyłam, że wielu osobom książka wydaje się taką lekcją o "czarnych kartach historii", tak jakby równo z końcem XIX wieku i wejściem w wiek XX wszystko się nagle zmieniło. Autor pisze o pojawieniu się tematu zgody pacjenta na przeprowadzanie na nim eksperymentu, że pojawił się on w połowie XIX wieku i staje się warunkiem dopuszczalności eksperymentów. Tu np. brakuje mi informacji że minie około 100 lat zanim powstanie prawo wedle którego wyrażenie "świadomej zgody" będzie obowiązkowym punktem, bez którego niemożliwe będzie przeprowadzanie badania klinicznego (w USA jest to rok 1979 - Raport z Belmont).
UsuńTo o czym mówię to nie komercjalizacja badań czy handel organami, ale dokładnie to o czym pisał Chamayou - eksperymenty na podłych ciałach: badanie Tuskegee, przeprowadzane na ludności afroamerykańskiej, nieświadomej, że bierze udział w badaniu; eksperymenty w Gwatemali - zarażanie chorobami wenerycznymi wojskowych, pacjentów szpitali psychiatrycznych, prostytutek; pacjenci nie wiedzą, że biorą udział w badaniu, myślą, że są leczeni.
I to wszystko oczywiście jest tematem na osobną książkę, ale nie wspomnienie o tym w dyskusji (której w tej książce nie było) sugeruje, że wiek XX to koniec Podłych ciał (poza epizodem w obozach koncentracyjnych, o którym autor chyba gdzieś nawet wspomniał).
Moim zdaniem w tej książce nie chodzi o "pamięć", ale o zrozumienie skąd wzięły się różne schematy myślowe, które nadawały kierunek badaniom klinicznym w XX wieku i nadają do dziś. Pamiętać można o czymś co się skończyło, ale co nie powinno być zapomniane, aby nigdy się już nie powtórzyło. Ale to, o czym pisze autor wcale się nie skończyło i tej informacji właśnie mi zabrakło.
Jasne, zgoda:) Ale może właśnie to są tematy na takie dyskusje okołoksiążkowe, jak choćby tutaj. Bo tak jak nie skończył się proceder eksperymentowania na podłych ciałach, tak też po zamknięciu książki nie kończy się dyskusja na ten temat. Dla mnie to, co Pani pisze, jest bardzo cenne. Warto to dopowiadać. Dziękuję:)
UsuńNieco starsza, ale też warta przypomnienia, a tym bardziej przeczytania, jest książka A. Szczeklika "Katharsis. O uzdrowicielskiej mocy natury i sztuki" (Wyd. Znak, Kraków 2009, wstęp: Cz. Miłosz), także w medycznych klimatach, z naukowymi reminiscencjami sięgającymi aż do starożytności. Pięknie wydana publikacja, edycja niemalże bibliofilska, opowiada o medycynie w nawiązaniu do sztuki innej niż stricte lekarska - poezji i muzyki, źródeł obydwu doszukując się w magii, snach i mitach greckich. "Tajemnicze oczyszczenie, zawarte w tytule, znajduje naświetlenie zarówno w historii medycyny, jak i historii estetyki, której zręby kładli Pitagoras i Arystoteles" - pisze sam Autor, lekarz. Wspaniała lektura na wiosenne wieczory, polecam:)
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń