niedziela, 25 maja 2025

J. Orzeł, My, Sarmaci

„My, Sarmaci” to nie jest książka o micie sarmatyzmu jako takim, lecz o jego praktycznym zastosowaniu, czyli o polskiej szlachcie XVI-XVIII w. Autorka może nie rozbija z pełną mocą pokutujących do dziś stereotypów dotyczących I Rzeczpospolitej (takich jak spichlerz Europy, niezwykła tolerancja religijna, demokracja szlachecka, obrona Częstochowy, aczkolwiek mnie osobiście zabrakło tu trochę dekonstrukcji mitu przedmurza chrześcijaństwa), jednakże z pewnością je nadkrusza. I to jest, jak uważam, w zupełności wystarczając dla czytelnika niebędącego specjalistą, wobec czego powyższe stwierdzenie nie może być traktowane jako zarzut.

Autorka bardzo umiejętnie odwołuje się różnych klisz i prowadzi czytelnika, pomagając mu zrozumieć świat staropolskiej szlachty. Cytaty tekstów źródłowych przeplatają się z odniesieniami do serialu „1670”, co bardzo ubarwia opowieść.

W kolejnych rozdziałach omówione zostały różne aspekty funkcjonowania państwa polsko-litewskiego, poczynając od ideologii sarmatyzmu, poprzez szlachecką edukację, gospodarkę, wojskowość, życie prywatne, religijne, polityczne aż do postrzegania omawianego fenomenu przez cudzoziemców.

Jest to książka napisana lekko i z polotem, ładną polszczyzną, w sposób wyważony, z zachowaniem wszelkich proporcji i szczyptą poczucia humoru, kompletna, ale nie przegadana, nie rozciągnięta ponad miarę, a jest to jedna z najważniejszych cech dobrej popularyzacji. Summa summarum, jest jedną z najlepszych książek popularyzatorskich z zakresu historii, jakie czytałem. Napisanie takiej książki bez wątpienia wymaga znakomitej znajomości i wyczucia epoki, tym bardziej więc dzieło jest godne polecenia.


czwartek, 22 maja 2025

R. Piwowarczyk, Arka Noego odnaleziona


Straszliwy pseudonaukowy bełkot i poplątanie z pomieszaniem. Autor, doktor filozofii, ks. Roman Piwowarczyk, bez zażenowania i całkowicie bezrefleksyjnie miesza tu wiarę religijną, kreacjonizm młodej Ziemi (pisze, iż w jednej warstwie archeologicznej znajdują się szczątki dinozaurów, różnych zwierząt, w tym także gospodarskich, ludzi oraz narzędzia, więc dzieje Ziemi to kilka tysięcy lat, nie ma mowy o żadnych milionach, a tym bardziej miliardach), teksty mistyków chrześcijańskich, a nawet turbolechityzm (wychodząc od Stryjkowskiego, według którego „korzenie Polski i innych narodów słowiańskich sięgają szóstego syna Jafeta” i dalej gładko w śledzeniu tej pseudogenealogii przechodząc do apologii Janusza Bieszka). Tekst, liczący 250 stron, napakowany jest cytatami biblijnymi oraz pochodzącymi z różnych innych tekstów średniowiecznych i wczesnonowożytnych, interpretowanymi literalnie na potrzeby przyjętej z góry tezy, co jest dyskwalifikujące, jeśli mamy oceniać Autora i jego dzieło według kryteriów naukowych. Natomiast tytułowemu obiektowi znajdującemu się na górze Ararat poświęcone są raptem trzy (!) strony. Na tych trzech stronach ks. dr przedstawił bardzo pobieżny opis czegoś, co widać na filmie nakręconym przez ekipę „odkrywców”. Brak oczywiście jakichkolwiek danych technicznych (Autor nie ma pojęcia o technice) czy wiarygodnych interpretacji znaleziska (tych nie potrafi formułować). Czytelnik po prostu musi wierzyć na słowo, że wszystko jest tak, jak to mówi ks. Piwowarczyk i nie zauważać, że mówi nieskładnie i zupełnie od rzeczy.

piątek, 16 maja 2025

K. Łapiński, Najmądrzejszy. Biografia Sokratesa


Powiedzmy to sobie wprost: biografia Sokratesa autorstwa Krzysztofa Łapińskiego jest przydatnym opracowaniem popularnym, jednakże z fragmentami na poziomie wiedzy z podręcznika szkolnego, co już na wstępie może zniechęcać specjalistów. Warto zwrócić uwagę, iż książka anonsowana jest przez wydawcę – Agora – jak produkt marketingowy opiniami zamówionymi u osób o znanych nazwiskach, niebędących jednak specjalistami (dr Katarzyna Kasia oraz prof. Magdalena Środa – obie filozofki specjalizują się w etyce oraz publicystyce, nie są natomiast znane z prac na temat historii filozofii).

Czy rzeczywiście mamy do czynienia z „dziełem monumentalnym”, jak chce ta druga? Czy tekst popularny, zaprojektowany na sukces rynkowy i tak prezentowany, można rozpatrywać w kategoriach monumentalizmu? Sprawdźmy.

Krzysztof Łapiński próbuje osadzić swój tekst w kulturze oralnej (choć to określenie w jego książce się nie pojawia), kulturze pamięci. Powołuje się przy tym na prowadzone w początkach XX w. badania nad funkcjonowaniem ludzkiej pamięci. Tymczasem badania takie, obejmujące ludzi zanurzonych w późno nowożytnej multimedialnej kulturze zachodniej, nic nie mówią o tym, jak funkcjonowała pamięć ludzi żyjących około 2500 lat temu. Zmiany społeczne, kulturowe czy technologiczne spowodowały, że nasze umysły działają zupełnie inaczej. Zwracał na to uwagę choćby Marshall McLuhan, ale przecież zmiany, jakie w umyśle i pamięci powodować miało pismo, krytykował już sam Sokrates w platońskim Fajdrosie. Łapiński nie zdaje sobie sprawy, jak wielki anachronizm popełnia. Stawia to jego warsztat naukowy oraz metodologię pod dużym znakiem zapytania.

Jest to jeden z najpoważniejszych błędów w tej książce, jednak ponieważ został popełniony na samym początku, rzutuje na całą dalszą lekturę.

W książce znajdziemy ponadto odwołania do różnych badań psychologicznych, społecznych, etnologicznych, a także do kultury współczesnej, Internetu i mediów społecznościowych oraz osobistych obserwacji i wspomnień Autora. Padają takie określenia jak „antyczny hejter”, które w moim odczuciu są rażące. Wszystko to na uproszczonym poziomie i niestety nie zawsze sensownie (jak choćby w przypadku przywołania zasady nieoznaczoności Heisenberga, które ostatecznie nie jest ani uzasadnione naukowo, ani dowcipne; kłania się Alan Sokal i jego „Modne bzdury”).

Uproszczenia są niezbędnym narzędziem w warsztacie popularyzatora, jednak stosowane nieumiejętnie, bez wyczucia, stają się obosiecznym mieczem. Starając się umieścić życie Sokratesa w odpowiednim kontekście, K. Łapiński pisze już to o wojnach perskich, już to o Atenach V w. p.n.e., już to demokracji ateńskiej, już to o filozofii presokratejskiej czy sofistach, a o wszystkim tym oczywiście w znacznych uproszczeniach. Oczywiście wszystkie te uproszczenia są niezbędne, czy jednak – odwracając pytanie – rzeczywiście niezbędne było opisywanie wszystkich tych kwestii? Czy w tych uproszczeniach nie zanadto rozmywa się zasadniczy temat książki? Tym bardziej, iż ze względu na brak źródeł Autor wielokrotnie musi odwoływać się do analogii, uogólnień czy wręcz spekulacji. A wszystkie te zagadnienia kontekstowe zostały już wielokrotnie opisane w innych opracowaniach, nierzadko znacznie lepiej. Może więc wystarczyłoby odesłanie czytelnika do odpowiedniej literatury? Tym bardziej, że w efekcie otrzymaliśmy opasły, pięciuset stronicowy tom, a dobra popularyzacja powinna cechować się m.in. zwięzłą formą. Takie pytania Autor powinien był sobie zadać pracując nad tą książką, bowiem również jej konstrukcja budzi wątpliwości.

Co do meritum, to nie ma niespodzianek. K. Łapiński streszcza i interpretuje przede wszystkim dialogi Platona, będące głównym źródłem do biografii „najmędrszego człowieka” w historii. Merytorycznie trudno stawiać uzasadnione zarzuty, biografia Sokratesa zrekonstruowana została dość sprawnie i wyczerpująco. Z drugiej strony jednak nie dowiadujemy się w tym zakresie w zasadzie niczego ponad to, co napisał już przed niemalże stuleciem w swoich komentarzach Władysław Witwicki. Brak tu jakichkolwiek nowych interpretacji, hipotez, pytań, ustaleń czy źródeł. Szkoda, gdyż nie ma zasady mówiącej, iż popularyzacja nie może być błyskotliwa.

Zastrzeżenia budzi podawanie niekiedy niekanonicznych – tak to nazwijmy – form tytułów dialogów Platona czy wręcz cytowanie wydań nieistniejących, co niespecjalistom, do których książka jest adresowana, bardzo utrudni ewentualne dotarcie do tekstu źródłowego. Przykładowo cytowany kilkukrotnie „Alkibiades Większy” nie jest dziełem Platona, a polski czytelnik takiego tekstu w ogóle nie odnajdzie. Chodzi bowiem o „Alkibiadesa I” Pseudo-Platona. Jednak ani Pseudo-Platona, ani tym bardziej żadnego Platońskiego „Alkibiadesa Większego” nie znajdujemy w zestawieniu bibliograficznym. Jest to kolejny powód, by bardziej krytycznie przyjrzeć się warsztatowi naukowemu K. Łapińskiego.

Tu dygresja: K. Łapiński zarzucił mi generalną nierzetelność w zasadzie w odniesieniu do każdego akapitu tej opinii. Jest to rozczarowujące, ale całkowicie psychologicznie zrozumiałe. Nikt nie lubi czytać krytycznych opinii o swoich dziełach. Jednym z przykładów mojej nierzetelności ma być powyższe wskazanie błędu, jakim jest powoływanie się na nieistniejące teksty, których opisy nie pojawiają się ani w bibliografii, ani w przypisach. W tym przypadku zresztą Łapiński zarzuca mi nie tylko nierzetelność, lecz także nieuctwo („błagam… tu jest dopuszczalna oboczność, a co do autorstwa - trwałją spory” – pisownia oryginalna). Tymczasem istnieje polski przekład tego tekstu: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4957792/alkibiades-i-i-inne-pisma i w przypadku opracowania popularnego to rozstrzyga sprawę. Dywagacje na temat dopuszczalnej oboczności mogą pojawić się w filologicznym tekście specjalistycznym, natomiast laikowi nie są do niczego potrzebne, a jedynie utrudniają odbiór i uniemożliwiają ewentualne odnalezienie tekstu oryginalnego. No i jak już wspomniałem, w każdej sytuacji czytelnikowi należy podać opis bibliograficzny dzieła, na które się powołujemy. A skoro już o przypisach bibliograficznych mowa, to one także są przez Łapińskiego źle konstruowane. Początkowo o tym nie wspominałem, ponieważ to akurat jest najmniejszy mankament tej książki, którego czytelnicy niespecjalistyczni prawdopodobnie nawet nie zauważą, no ale skoro już temat wypłynął...

Czy więc jest to „dzieło monumentalne”, jak chce M. Środa? Z akademickiego punktu widzenia – nie i owo pochlebne stwierdzenie uznać należy w najlepszym wypadku za nieporozumienie. Prezentowana biografia Sokratesa służyć może jako lektura uzupełniająca dla licealistów planujących studia humanistyczne, z tym wszakże zastrzeżeniem, iż wspomniane powyżej błędy, jakimi jest obarczona, mogą spowodować, że powoływanie się na wiedzę zaczerpniętą z tej książki w czasie egzaminu może skutkować jego oblaniem. Jest to przykład niezbyt udanej popularyzacji, co stwierdzam z niekłamaną przykrością. Przykrością tym większą, że nie mam wątpliwości, iż gdyby całość przeredagować, przebudować w sposób bardziej przemyślany strukturę książki, całość skrócić i poprawić błędy, efekt byłby godny pochwały. W obecnym kształcie ta książka jest nie tyle zła, co po prostu źle pomyślana i zaprojektowana, choć tkwi w niej niewykorzystany potencjał, który mógłby zostać uwolniony przez kompetentnego redaktora.


sobota, 5 kwietnia 2025

S. Pękala, Wojna idei 2.0


W związku z moimi badaniami dotyczącymi pseudonauki sięgnąłem po książkę Szymona Pękali „Wojna idei 2.0” licząc na to, że znajdę w niej jakieś wskazówki, w jaki sposób można byłoby próbować wejść w dialog z osobami wierzącymi w teorie spiskowe i „naukę alternatywną”.

Szymon Pękala zaczyna dobrze, postulując otwartość na dialog. Szybko jednak okazuje się, że ta książka jest nie tylko o tym, jak rozmawiać, żeby nie wywoływać lub nie pogłębiać konfliktu, ale także o tym, jak manipulować dyskutantem tak, by skłonić go do rewizji własnego punktu widzenia. Ponadto rozważania Autora dotyczą głównie dyskusji na temat polityki. Czy opisywane przez niego zasady dałoby się przenieść na inne trudne tematy? Zapewne tak, co nie zmienia faktu, że jego perspektywa jest dość jednostronna.

Otrzymujemy zatem poradnik, który stawia sobie dość ambitne cele: „Jest to książka dla osób, które szukają sposobów na rozbrojenie konfliktów w najbliższym otoczeniu oraz na pokojowe poruszanie drażliwych kwestii”.

Z każdego zdania bije stanowcza pewność siebie Autora, co – szczególnie w połączeniu z kolokwialnym stylem – niekoniecznie musi robić dobre wrażenie na czytelniku. Do tego mamy „zdroworozsądkową” argumentację i anegdotyczne przykłady z własnego życia, które mają układać się na praktyczny podręcznik rozmowy z osobami o odmiennych poglądach. A wisienką na tym metodologicznym torcie jest kilkukrotnie powołuje się na kontrowersyjnego kanadyjskiego psychologa Jordana Petersona oraz cytowanie internetowych memów (z podaniem przypisu!).

A skoro już o warsztacie (para)naukowym Pękali mowa, warto zwrócić uwagę na zdanie ze strony 84: „Abstrahując już nawet od stanu szkolnictwa wyższego i dewaluacji nadawanych przez nie tytułów, to studia wyższe w samym swoim założeniu dają (a przynajmniej powinny dawać) podstawy do rozwoju specjalizacji w jakiejś wąskiej dziedzinie, nie zaś do lepszego, pełniejszego zrozumienia konfliktów społeczno-kulturowych”. Jak dowiaduję się z Internetu, Pękala z wykształcenia jest inżynierem po Akademii Górniczo-Hutniczej, co może w jakimś sensie wyjaśniać jego pogląd na cele kształcenia na poziomie akademickim. Nie zmienia to jednak faktu, że cytat ten pokazuje, jak bardzo jego Autor nie rozumie, czym jest uniwersytet humboldtowski i jakie są założenia wyższych studiów innych niż inżynierskie. Bo studia humanistyczne czy społeczne w samym swoim założeniu są dokładną odwrotnością tego, co wydaje się Pękali. Niestety takie niezrozumienie jest częstą przypadłością przedstawicieli nauk ścisłych.

Naiwne jest także jego założenie, że nasi adwersarze będą chcieli rzeczowo, szczerze i z namysłem odpowiadać na nasze pytania o ich motywację i uzasadnienie wyznawanych poglądów. Każdy, kto próbował dyskutować z osobami o odmiennych poglądach wie aż nadto dobrze, że bardzo rzadko się tak dzieje (szczególnie w dyskusjach internetowych). Wszystko to bardzo mocno podważa wiarygodność Autora i z każdą stroną coraz trudniej jest traktować jego wywody poważnie.

Wracając jednak do powodów, dla których sięgnąłem po tę książkę: czy zatem da się rozmawiać z pseudonaukowcami tak, aby zasiać w nich ziarno wątpliwości co do „faktów alternatywnych”, w które wierzą? Jak sądzi Autor „Wojny idei 2.0”, prawdopodobnie tak, wymaga to jednak zastosowania pewnej dozy technik manipulacyjnych. Dyskusja na racjonalne argumenty nie ma sensu. Sam Pękala zresztą pisze wprost: „Nie rozmawiaj na poziomie nauki, bo nie ta sfera jest dla ludzi problematyczna, tylko na poziomie polityki” (s. 145). Ponadto nie jest możliwe przekonanie osób fanatycznie wyznających skrajne poglądy. Warto z nimi dyskutować jedynie o tyle, by ich demaskować i zniechęcać innych do pójścia w ich ślady. Te wnioski nie są zanadto optymistyczne, trudno się jednak z nimi nie zgodzić.

S. Pękala, Wojna idei 2.0. Jak przekonać przekonanych, Znak, Kraków 2025


piątek, 4 kwietnia 2025

J. Kuza, Genialnie zmyślone?


Według „Słownika języka polskiego” PWN mistyfikacja jest to „celowe wprowadzenie kogoś w błąd przez nadanie czemuś pozorów prawdy”. Jakub Kuza nadaje jednak temu słowu nieco inne znaczenie. Według niego mistyfikacja nie jest prostackim oszustwem, lecz wymagającym sprytu i twórczej energii działaniem mającym na celu stworzenie legendy.
 
Mistyfikatorom przyświecał zatem niekiedy wyższy cel, jakim było dobro Polski (uratowanie zamku w Liwie przez Ottona Warpechowskiego). Mistyfikatorzy mogli być megalomanami (przypadek skarbu inkaskiego na zamku w Niedzicy), niekiedy też oba te elementy mogły się przeplatać, jak w przypadku opowieści Matki Makryny.

Od połowy książki z rozdziału na rozdział napięcie narasta. Od „Protokołów mędrców Syjonu” (co ciekawe, jak wskazuje Autor, wzorowanych bezpośrednio na XVII-wiecznym pamflecie antyjezuickim) przechodzimy do ogólnonarodowego skandalu związanego z galerią Porczyńskich, a wreszcie do crescendo erotycznych listów Fryderyka Chopina do Delfiny Potockiej, które wywołały burzę na arenie międzynarodowej.

Znajdą tu coś dla siebie zarówno miłośnicy numizmatyki (spektakularne fałszerstwo monet), jak i wielbiciele Witkacego (mistyfikacja ponownego pochówku w Zakopanem w 1988 r.). 

Mediewistów mogą zainteresować dwa ostatnie, stosunkowo krótkie teksty o posągu Światowida ze Zbrucza oraz rękopisie Wojnicza.

Jest to dobrze napisana publicystyka historyczna, przyjemna w odbiorze, z ciekawymi ilustracjami, a ponadto z dołączoną bibliografią, która ułatwi zainteresowanemu czytelnikowi dokładniejsze zapoznanie się z poszczególnymi zagadnieniami. Czy warto po nią sięgnąć? Jeśli nie nastawiamy się na opracowanie wysoce specjalistyczne, zdecydowanie tak.

J. Kuza, Genialnie zmyślone? Skarby, fałszerstwa, mistyfikacje, Znak, Kraków 2025


sobota, 8 marca 2025

Z. Sitchin, Kroniki Anunnaki


Pseudonauka, ale momentami nawet zabawna. Autor usiłuje udowodnić, że sumeryjski mit kosmogoniczny opisuje prawdziwe wydarzenia sprzed około 4,6 miliarda lat (powstanie planety Ziemia). Według Sitchina ludzkość została stworzona metodą inżynierii genetycznej przez kosmicznych bogów – Anunnaki, zamieszkujących „dwunastą planetę”, czyli nieznaną dotychczas dziewiątą planetę naszego układu słonecznego, nazywaną Marduk/Nibiru. Według Sitchina planeta ta przybyła z przestrzeni kosmicznej i została schwytana w pole grawitacyjne naszego Słońca, po czym doprowadziła do katastrofy kosmicznej, rozbijając planetę Tiamat. Z jednej jej połowy powstał pas asteroid pomiędzy Marsem a Jowiszem, z drugiej zaś – Ziemia, która przeskoczyła na swoją obecną orbitę.

Choć takie ciało niebieskie nie zostało dotychczas odkryte, obliczenia i symulacje wskazują, że hipotetycznie odległa, masywna planeta może istnieć. Byłaby ona prawdopodobnie lodowym olbrzymem o budowie podobnej do Urana i Neptuna, a jej okres orbitalny wynosiłby od 10 do 20 tysięcy lat (aczkolwiek Sitchin z tekstów sumeryjskich „wyliczył”, że to tylko 3600 lat). Tak czy inaczej jest oczywiste, że przy tak długim czasie obiegu wokół Słońca nie może na niej istnieć życie w znanej nam postaci (a Anunnaki muszą być podobni do Homo sapiens, skoro posiadamy ich geny), ponieważ nie istnieją na niej umożliwiające jego rozwój warunki. Tego jednak Sitchin oczywiście nie bierze pod uwagę, ponieważ zburzyłoby to wznoszony przezeń z takim mozołem gmach.

Cała ta teoria konstruowana jest bardzo na siłę i dopychana kolanem jak niechcąca się domknąć walizka. Przeczy jej wszystko to, co wiemy o układzie słonecznym i kosmosie w ogóle, no ale wiadomo, jeśli kosmologia stoi w sprzeczności z mitologią i przekonaniem wyznawcy paleoastronautyki, tym gorzej dla kosmologii.

Generalnie całość argumentacji budowana jest na naciąganiu faktów, anachronicznym interpretowaniu starożytnych tekstów na potrzeby postawionej tezy oraz przypadkowych podobieństwach niepowiązanych ze sobą zjawisk. Wielokrotnie czytelnik zastanawia się, jak to możliwe, że coś takiego w ogóle przyszło autorowi do głowy, np. gdy autorytatywnie stwierdza, że przedstawienie węża oplecionego wokół kija (symbolu znanego nam pod nazwą laski Eskulapa) to nic innego jak wyobrażenie helisy DNA. A to tylko jeden z wielu przykładów. Krótko o nierzetelności analiz sumerologicznych Sitchina tylko w odniesieniu do „planety Nibiru”: https://pl.wikipedia.org/wiki/Nibiru...

Po „Kroniki Anunnaki” można sięgnąć z tego względu, że zasadniczo jest to kompendium uniwersum Sitchina, opisanego w jego sześciotomowym cyklu „Kroniki Ziemi” i kolejnych książkach będących ich kontynuacją (w sumie w języku polskim 13 tomów).

Warto dodać, że to właśnie książki Z. Sitchina plagiatował w „Cywilizacjach kosmicznych na Ziemi” J. Bieszk.

czwartek, 6 marca 2025

J. Bieszk, Cywilizacje kosmiczne na Ziemi


To dzieło komentuje się samo, więc nie będę pisał niczego w rodzaju recenzji. Bieszka wystarczy cytować.

Zadaniem tej książki jest „przybliżenie Czytelnikom alternatywnego spojrzenia na prehistorię naszej planety, Ziemi, i jest przeznaczona dla Czytelników, którzy interesują się historią oraz mają otwarte umysły i poszukują prawdy historycznej, nie wierząc już w XXI wieku ślepo i bezwolnie narzuconym ex cathedra starym dogmatom, tylko opierają się na logice, faktach najnowszych i dowodach, które moim zdaniem powodują, że ‘wieża z kości słoniowej’ ortodoksyjnej nauki historii, a także archeologii – rozsypuje się na naszych oczach”.

„W części 1 pracy chciałbym dokonać krótkiej chronologicznej prezentacji właśnie tych zaginionych, głównych prehistorycznych cywilizacji, oparłszy się na przekazach starożytnych Hindusów, Sumerów, Egipcjan i Greków, zapisanych w sanskrycie, języku protodrawidyjskim i tamilskim oraz pismem klinowym i hieroglificznym [czy muszę dodawać, że żadnego z tych języków oraz systemów pisma autor nie zna? – PT], a także na informacjach zawartych w źródłach ezoterycznych oraz przekazach channelingowych”.

„Wiadomo też na podstawie istniejących przekazów, że podczas ostatnich około 2 milionów lat na Ziemi istniały (czasami równolegle) przez setki lub dziesiątki tysięcy lat oraz ginęły kolonie kosmiczne z pozaziemskimi rasami. Byli to m.in. Lirianie, Syrianie, Plejadianie, Arianie, Bakaratinianie, Nibiruanie, Centaurinie, Weganie, Aremonianie”. Trzeba mieć otwarty umysł, pamiętajmy.

„Człowiek (Ziemianin) nie jest tworem powolnej, ciągłej ewolucji naturalnej, lecz wielostopniowej ingerencji i manipulacji genetycznej, prowadzonej w długim czasie przez przedstawicieli cywilizacji kosmicznych przebywających na Ziemi. W pierwszym udanym etapie Plejadianie doprowadzili d stworzenia humanoida nazwanego Homo erectus, który był podstawą dalszych kombinacji i ulepszeń genetycznych, prowadzonych już przez Nibiruanów”.

„Przed II Potopem (…) Ziemianie żyli dłużej, przeciętnie około 1000 lat (…) oraz byli wyżsi ze względu na istniejący ochronny firmament wodny rozciągający się nad Ziemią (…). Według naukowców były to gęsto warstwy (okapy), zmrożonej pary wodnej otaczające Ziemię (…). Po zniszczeniu firmamentu wodnego i tym samym zmianie atmosfery ziemskiej, wzroście promieniowania kosmicznego, rozpoczęcia procesu mutacji ciał Ziemian – nastąpiła u nich redukcja posiadanych dotychczas 12 genetycznych helis tylko do dwóch oraz zmniejszenie m.in. poziomu umysłowego, wzrostu i długości życia. (…) Ostatecznie „ustawił” to wbudowany przez Nibiruanów „genetyczny bezpiecznik”, ograniczający życie Ziemian przeciętnie do około” 98 lat.

Owi kosmici byli istotami czterowymiarowymi, które posiadały zdolność do przystosowania się do funkcjonowania w rzeczywistości trójwymiarowej. Z tego powodu niejednokrotnie przybierali postaci hybryd, które dziś znamy ze starożytnych przedstawień bogów z głowami zwierząt.

Jest to czyste science fiction i jako takie mogłoby nawet dobrze się czytać (gdyby tekst solidnie opracować literacko). Problem w tym, że autor twierdzi, że jego bajania to prawdziwa nauka, poparta twardymi dowodami (co jest oczywistą nieprawdą), a co więcej – jest to prawda naukowa w przeciwieństwie do tego, co głosi zafałszowana nauka akademicka. Cała książka składa się z perełek w rodzaju: „Wydobyte złoto Nibiruanie wykorzystywali do napraw uszkodzonego pola siłowego wokół gwiazdolotu Nibiru oraz produkowali z niego białe złoto w proszku, tzw. ma-na, które konsumowali, dzięki czemu mogli przebywać w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej w ziemskich warunkach”.

Kosmici opuścili Ziemię dopiero ok. 500 r. p.n.e. I z całej tej liczącej dwa miliony lat obecności po kosmicznych bogach do dziś pozostały jedynie… obrobione kamienie. Tak właśnie – żadnych zagubionych narzędzi, choćby boskiego śrubokrętu upuszczonego w piasek, ba, nawet nakrętki czy śrubki sprzed miliona lat, żadnych pozostałości maszyn, żadnych śladów infrastruktury przemysłowej, żadnych fabryk, linii energetycznych, szlaków transportowych, kosmodromów, centrów przetwarzania danych, serwerowni, magazynów, wraków zniszczonych pojazdów, żadnych bibliotek, dokumentów, próbek pisma, kompletnie nic poza kamiennymi budowlami, takimi jak piramidy egipskie, cyklopowe mury w Ameryce Południowej itd. Facet pisze to śmiertelnie poważnie. Pamiętajcie, żeby nigdy nie pytać mężczyzny o zarobki, kobiety o wiek, a Bieszka o źródła.

Ostatnio przeczytałem sporo pseudonaukowych książek, ale ta jest zdecydowanie najgłupsza z nich.

G. van der Aardweg, Nauka mówi ‘NIE!’


Homofobia jest jednym z tych zjawisk, które usilnie próbuje się unaukowić. Działacze anty-LGBT twierdzą, że nauka dowodzi, że homoseksualizm jest wynaturzeniem. Na tym poletku bardzo aktywnie działał m.in. dr Gerard van der Aardweg, psychoterapeuta zajmujący się leczeniem „neuroz homoseksualnych”. W Polsce wydano jego książkę pod tytułem „Nauka mówi ‘NIE!’ Oszustwo ‘homo-małżeństwa’” (Kraków 2021).

Należałoby zacząć od tego, że jedna z tych książek, które już w tytule zawierają kłamstwo. Nie chodzi o pomyłkę, niedopowiedzenia czy jakąkolwiek niejasność, ale o świadome kłamstwo. Nauka nie zajmuje żadnego stanowiska w kwestii związków dwojga dorosłych, świadomych osób, niezależnie od tego, jaki związek chcą one stworzyć. Nauka nie sprzeciwia się małżeństwom jednopłciowym.

Treść książki nie odbiega od tego, co zapowiada tytuł. Otrzymujemy cały wachlarz manipulacji, przekłamań, celowego mylenia przyczyn ze skutkami, nierzetelności w interpretacji cytowanych wyników badań naukowych, przyjmowania seksualnych fiksacji autora za obiektywnie istniejące fakty, żonglowania dowodami anegdotycznymi, „wyjaśnianie” wszystkich zagadnień jedną przyczyną (źródłem wszystkich problemów osób homoseksualnych jest wyłącznie ich homoseksualizm, np. samobójstwa powodowane są wyłącznie ich własną orientacją, a nie choćby presją społeczną czy dręczeniem) itd.

Tekst poprzedzony jest przedmowami bpa Andreasa Launa i ks. Dariusza Oko. Laun pisze m.in.: „Dominująca propaganda narzuca nam wszystkim pogląd, że nauki humanistyczne dowiodły, że związek między osobami tej samej płci jest tak samo naturalny (w sensie biologicznym i psychologicznym) jak związek między mężczyzną a kobietą (…)”. Otóż nauki humanistyczne nie zajmują się dowodzeniem w zakresie biologii. A naturalności (częstego występowania w naturze) związków jednopłciowych dowiodły badania nauk przyrodniczych.

Ks. dr hab. Dariusz Oko jest najbardziej chyba krzykliwym polskim homofobem (choć w ciągu kilku ostatnich lat nie słyszałem jego wypowiedzi). Z tego względu warto zatrzymać się na chwilę przy napisanym przez niego wstępie do tej książki.

Oko zaczyna tak: „Pisać dzisiaj w Unii Europejskiej krytycznie o homoideologii to podobnie jak czterdzieści, pięćdziesiąt lat temu w Związku Radzieckim lub krajach pod jego panowaniem pisać krytycznie o komunizmie. Ryzykowne przedsięwzięcie (…) łatwo dostrzegamy podobieństwa pomiędzy obiema ideologiami oraz kłamstwem, przemocą i bezprawiem, na których się nieuchronnie opierają, i które nieuchronnie pomnażają”. Przeciwstawianie się owej rzekomej „homoideologii” wymagać ma niesłychanej odwagi. A to dopiero pierwszy akapit tej książki, która ma uodpornić czytelników na „homopropagandę i homotyranię”.

Dalej czytamy: „Geje wynoszą się ponad wszelką krytykę, jakby byli osobami nadludzkimi, niemal boskimi, niepodlegającymi żadnym wątpliwościom i żadnemu kwestionowaniu. Tu znowu widać analogię do przywódców komunizmu, którzy tworzyli wokół siebie aurę wręcz boskiej nieomylności i wzniosłości – oni także nie chcieli podlegać żadnej krytyce i każdą jej próbę jak najsurowiej karali. Każde zdanie krytyki, odnoszące się do ich ideologii, zrównywali z aktem nienawiści do ludzkości w ogóle”. To samo mają robić osoby homoseksualne.

A wreszcie: homoseksualizm „jest raczej podobny do nałogu palenia papierosów czy narkomanii, jest wypaczeniem, zaburzeniem, które wyrasta z innych zaburzeń i samo powoduje kolejne liczne zaburzenia”.

Jak to możliwe, pyta Aardweg, że ta oparta na kłamstwie i niebezpieczna „ideologia LGBT” odniosła taki sukces propagandowy? I odpowiada: „Jest to możliwe, ponieważ od ponad 40 lat aktywiści i lobbyści homoseksualni z niezwykłym powodzeniem podbijali i ostatecznie zdominowali wydziały humanistyczne uniwersytetów i innych instytucji edukacyjnych, czasopisma naukowe, partie polityczne, media i branżę wydawniczą [zastąpcie w tym zdaniu homoseksualistów Żydami i pomyślcie, co wam to przypomina – PT]. Z nielicznymi wyjątkami, badania nad homoseksualizmem prowadzone są przez badaczy ze środowisk homoseksualistów, a często ich jawnie deklarowanym celem jest udowodnienie normalności i naturalności ich skłonności i stylu życia. Fascynujące jest jednak to, że pomimo wszystkich swoich wysiłków i ogromnych sum pieniędzy wydanych na ten cel, nie udało im się tego dokonać”.

„Należy przywrócić akademicką wolność nauczania, pisania i prowadzenia badań z zakresu psychologii i psychoterapii homoseksualizmu. I zasadniczo należy przełamać homoseksualny monopol władzy na uniwersytetach, w instytucjach edukacyjnych, partiach politycznych i mediach”, konkluduje Aardweg.

Homoseksualizm jest według niego anomalią, zboczeniem i chorobą psychiczną rytualnie już przyrównaną do pedofilii (choć badania naukowe jasno dowodzą, że nie ma pomiędzy nimi żadnego związku). U źródeł tego schorzenia psychicznego, za jakie Aardweg uznaje homoseksualizm, leżeć ma kompleks niższości wywołany przez „egocentryczność, użalanie się nad sobą i nadmierną miłość własną” dzieci i nastolatków.

Ludziom myślącym racjonalnie trudno pojąć fakt, że patologiczni kłamcy, krętacze i manipulatorzy zarzucają innym tworzenie grup wpływu głoszących ideologię opartą na kłamstwie. Musimy jednak zrozumieć, że wewnątrz tego patologicznego systemu łączącego pseudonaukę z doktryną religiancką ta narracja ma swoją logikę. Logikę, w której nienawistny homofob twierdzi, że coś takiego jak homofobia nie istnieje, a jest jedynie wymysłem kłamliwej ideologii.

Jest to książka głęboko nikczemna, bezecna, antyhumanistyczna i wręcz nieludzka oraz oczywiście antynaukowa. Haniebne jest, że do siania nienawiści wykorzystany został sztafaż naukowy.

Aardweg sam ujawnia, że nauka jest jedynie listkiem figowym dla jego własnych obsesji, kiedy w homofobicznym zapale zapomina o naukowych standardach prowadzenia wywodu i pisze np.: „Większość działaczy homoseksualnych nienawidzi normalności i normalnego małżeństwa: z zazdrości, zranionej dumy, buntu, poczucia niższości, a także by uciszyć swój własny głos sumienia”.

R.F. Kennedy jr., Prawdziwy Anthony Fauci


Bodaj najsłynniejszym na świecie działaczem antyszczepionkowym jest Robert F. Kennedy Jr., bratanek JFK, prawnik działający na rzecz ochrony środowiska. Jego zaangażowanie antyszczepionkowe wzrosło w czasie pandemii COVID-19. Aktywnie uczestniczył w protestach organizowanych przez środowiska antyszczepionkowe i przeciwne ograniczeniom wprowadzanym w czasie pandemii COVID-19 m.in. w USA, Niemczech czy Włoszech.

W styczniu 2022 podczas demonstracji przeciwko obowiązkowi szczepień na COVID-19 powiedział: „Nawet z Niemiec Hitlera można było uciec do Szwajcarii, schować się na poddaszu, jak Anne Frank. Dziś są tworzone mechanizmy, które sprawią, że nikt z nas nie będzie mógł uciec, nikt się nie schowa”. Jego stwierdzenie spotkało się z powszechną krytyką w mediach. Niedługo później Kennedy przeprosił za to porównanie.

Nie był to jedyny tego rodzaju przypadek. Podczas jednego z przyjęć w Nowym Jorku został nagrany, gdy sugerował, że COVID-19 jest genetycznie zmodyfikowany w celu atakowania określonych ras i dawania odporności innym. Jak twierdził, rasami odpornymi mają być szczególnie Żydzi aszkenazyjscy i Chińczycy. Słowa te ponownie spotkały się z szeroką krytyką.

W 2021 roku Instagram skasował jego konto z powodu „wielokrotnie udostępnianych fałszywych teorii na temat koronawirusa oraz szczepionek”. Konto zostało przywrócone w czerwcu 2023. W tym samym czasie napisał też, że promieniowanie telefonów komórkowych i Wi-Fi może powodować raka. W innej rozmowie powiedział, że chemikalia obecne w wodzie mogą powodować dysforię płciową (tj., według dawniejszej terminologii, zaburzenie tożsamości płciowej) u młodzieży.

W czerwcu 2005 dla Rolling Stone i Salonu napisał artykuł pt. „Deadly Immunity”, w którym twierdził, że istnieje związek pomiędzy tiomersalem (związkiem chemicznym stosowanym w szczepionkach) a epidemią zaburzeń neurologicznych (m.in. występowania autyzmu) u dzieci. Jest to zresztą główny motyw poglądów antyszczepionkowców, powtarzający się w każdej dyskusji czy publikacji na ten temat także w Polsce. Krótko po publikacji Salon naniósł pięć sprostowań do tekstu Kennedy’ego. W 2011 oba portale wycofały publikację artykułu. Publikacja ta zapewne pozostaje w związku z faktem, iż Kennedy jest przewodniczącym organizacji non-profit Children’s Health Defense, która prowadzi liczne kampanie dezinformacyjne na temat szczepień dzieci.

W 2021 roku Kennedy wydał książkę The Real Anthony Fauci (polskie wydanie: Prawdziwy Anthony Fauci, 2023). Jest to ośmiusetstronicowy manifest antyszczepionkowy. Według niego Anthony Fauci i Fundacja Billa i Melindy Gates czerpią zyski ze sprzedaży niesprawdzonych i będących zagrożeniem szczepionek przeciw COVID-19, równocześnie celowo blokując inne, tańsze i sprawdzone kuracje.

W swojej książce pisze m.in.: „Sieć pomoże również poradzić sobie z wściekłością Amerykanów, gdy w końcu obudzą się i dostrzegą, że ta wyjęta spod prawa grupa przestępcza [tj. koncerny technologiczne, takie jak Microsoft, Facebook, Google, Oracle, Amazon i in.] ukradła naszą demokrację, nasze prawa obywatelskie, nasz kraj i nasz styl życia – podczas gdy my kuliliśmy się w centralnie sterowanym strachu przed grypopodobnym wirusem”.

Tytułowy Anthony Fauci to lekarz i popularyzator wiedzy o chorobach zakaźnych; od 1984 r. był dyrektorem Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych i doradcą prezydentów USA. Kennedy oskarża go o liczne przestępstwa (fałszowanie badań naukowych, oszukiwanie opinii publicznej), a nawet zbrodnie: „Opisane tu jego przestępstwa obejmują między innymi zbrodnie przeciwko setkom sierot i przybranych czarnych i latynoskich dzieci, które poddał okrutnym i śmiertelnym eksperymentom medycznym”.

W innym miejscu pisze o nim: „Jego służalczość wobec wielkich firm zajmujących się przemysłowym rolnictwem i produkcją żywności, jak również wielkich korporacji farmaceutycznych, sprawiła, że nasze dzieci toną w toksycznej zupie zrobionej z pozostałości pestycydów, syropu kukurydzianego i przetworzonej żywności, a jednocześnie służą jako poduszeczki do igieł dla sześćdziesięciu dziewięciu obowiązkowych dawek szczepionek przed ukończeniem osiemnastego roku życia, choć żadna z nich nie została odpowiednio przetestowana pod kątem bezpieczeństwa”. Cytuję to zdanie po pierwsze jako przykład pseudonaukowej retoryki, po drugie zaś zawartego w nim jawnego kłamstwa dotyczącego bezpieczeństwa szczepionek. Żadna z nich nie stanowi zagrożenia dla zdrowia dzieci, a wszystkie podlegają surowym procedurom sprawdzającym ich skuteczność oraz bezpieczeństwo zanim zostaną dopuszczone do użytku.

Kennedy posługuje się sformułowaniem „naukowi najemnicy”, oskarżając akademików o wysługiwanie się za pieniądze Big Pharmie oraz Big Techowi, a w szczególności Billowi Gatesowi. Firmy farmaceutyczne nazywa m.in. „kartelem szczepionkowym”.


Jest to znakomity przykład tego, jak tekst wysoce specjalistyczny, którego autor posługuje się specjalistycznym językiem i terminologią oraz stawiający pewne słuszne tezy (choć nie z zakresu nauki), bazujący na dorobku nauki (w tym przypadku medycyny, jednak pamiętać przy tym trzeba, że autor nie jest lekarzem, tylko prawnikiem) może być w gruncie rzeczy tekstem pseudonaukowym, propagującym teorie spiskowe. Mający wzbudzić szacunek i zaufanie naukowy sztafaż służy zamaskowaniu głównego celu, którym jest propagowanie treści pseudonaukowych i teorii spiskowych. Teza tej książki jest oczywista: pandemia COVID była działaniem planowym, przeprowadzonym przez grupę wpływowych bogaczy manipulujących rządami państw świata zachodniego oraz naukowcami celem dalszego bogacenia się.

Informacje kontekstowe na temat Kennedy'ego podaję za Wikipedią.

piątek, 28 lutego 2025

C. Petratu, B. Roidinger, Kamienie z Ica

„A całe to zamieszanie zaczęło się w 1961 roku, kiedy po dziesięcioleciach posuchy spadły na Andy i tereny przyległe długotrwałe i obfite deszcze, wypełniając wreszcie suche koryta wielu rzek [zdecydowanie w tej sprawie napełnianie koryta odgrywa decydującą rolę – PT]. Rzeka Ica wystąpiła z brzegów, zalewając okoliczne pustynie. Jej bystre [w przeciwieństwie do tych, którzy wierzą w te bzdury – PT] wody porywały luźne pustynne piaski i niosły je do morza. W ten sposób wypłukane zostały liczne kamienie nawet z głębszych pokładów ziemi. Wśród tych kamieni znajdowały się egzemplarze pokryte tajemniczymi rytami.
 
Najbardziej zdumiewał fakt, że wyobrażenia na kamieniach nie pasowały do żadnej zbadanej kultury. Przedstawiały bowiem florę i faunę raczej nieznane w Ameryce Południowej. A odczytane nich elementy zdają się być typowe dla okresów sięgających daleko w głąb, poza przyjęte granice historii ludzkości.
 
Obok motywów roślinnych i zwierzęcych znaleźć można wśród owych kamiennych rytów:
 
• Mapy nieznanych terenów i dziwne astronomiczne konfiguracje;
• Wyobrażenia instrumentów optycznych (teleskopów, lup);
• Obszerny katalog wymarłych prehistorycznych zwierząt z ich biologicznymi cyklami rozwojowymi;
• Wyobrażenia skomplikowanych operacji chirurgicznych, jak np. transplantacji serca, nerek, wątroby i mózgu;
• Rysunki mechanicznych urządzeń transportowych;
• Rysunki różnych instrumentów muzycznych;
• Sceny obrzędów religijnych, zawodów sportowych, zachowań seksualnych i działalności społecznej;
• Sceny bitew, wojen i różnych zagadkowych oraz niezrozumiałych wydarzeń.
 
Dziwne kamienie pojawiły się niespodziewanie i rozproszone są zupełnie przypadkowo. Najczęściej spotyka się je częściowo zagłębione w piasku wypłukanym z brzegów rzeki Ica i tu znajdują je wieśniacy [czyli nie ma żadnego stanowiska archeologicznego, które pozwoliłoby zbadać znaleziska metodami naukowymi, umieścić je w kontekście archeologicznym itd. Liczące 65 milionów lat kamienie z rysunkami leżą sobie po prostu w piasku – PT]. (…) Korzystnie sprzedawane znaleziska trafiają najczęściej w nieodpowiednie ręce, rzadko zaś do naukowców”.
 
„Czy musimy stworzyć nową teorię powstania ludzkości?”, pyta dramatycznie wydawca. „Odkrycie nieznanej cywilizacji zamieszkującej Ziemię przed 65 milionami [sic!] lat to rewolucja w nauce”.
 
Rzeczywiście, byłaby to rewolucja, gdyby nie pewien drobny szczegół: wszystko to jest mistyfikacją i oszustwem spreparowanym przez miejscowego rolnika, który produkował te prehistoryczne kamienie przy pomocy dłutka i wiertarki stomatologicznej.

wtorek, 7 stycznia 2025

A. Lubińska, Książka i biblioteka w wybranych pracach Umberta Eco


Z cyklu książek o książkach warto polecić wydane niedawno opracowanie Anny Lubińskiej poświęcone problematyce bibliologicznej w dziełach Umberta Eco.

Autorka wyraźnie zafascynowana jest bohaterem swojej książki i bezkrytycznie podziela wszystkie jego tezy, nawet te, które z biegiem czasu się zdezaktualizowały (np. dotyczące Internetu i jego korzystnego wpływu na kulturę książki i pisma, nieuwzględniające niejednokrotnie destrukcyjnego wpływu mediów społecznościowych) czy też takie, które są w najlepszym przypadku dyskusyjne („Internet nie jest prostym zjawiskiem. Jest jak książka: czy książka jest dobra, czy zła? Jeśli jest zatytułowana ‘Mein Kampf’, to jest zła, jeśli ‘Biblia’, to dobra”).
 
Ta bezkrytyczność i jedynie mechaniczne zestawianie poglądów U. Eco na kulturę książki, z całym szacunkiem dla erudycji Autorki, jest największym mankamentem tej monografii. Lubińska ze wzruszającą prostotą stwierdza, że wszystkie opinie Eco najnormalniej w świecie zawsze były trafne.
 
Wartością dzieła jest bardzo pracowite i sumienne zgromadzenie wszelkich refleksji U. Eco związanych z szeroko pojętą bibliologią – pisaniem, czytaniem, publikowaniem (działalnością wydawniczą), gromadzeniem książek, ich roli w kulturze, stosunkowi bibliofilów do kolekcjonowanych woluminów itd.
 
Jeśli więc chcecie się dowiedzieć, jakie były poglądy włoskiego semiotyka na książkę, sięgnijcie po opracowanie A. Lubińskiej. Resztę jednak (czyli krytykę jego teorii) będziecie musieli dopisać sobie sami.
 
PS. Mój prywatny przyczynek do problemu bibliomanii: latem ubiegłego roku kupiłem ‘Bibliofollię’ i położyłem na którejś stercie książek. Teraz nie jestem w stanie jej odnaleźć.
 
A. Lubińska, Książka i biblioteka w wybranych pracach Umberta Eco. Studium bibliologiczne, Wrocław 2024

niedziela, 5 stycznia 2025

Z. Zaporowski, Mistrzowie, koledzy i przechodnie


Uniwersytecki Pudelek – tak chyba najkrócej można byłoby scharakteryzować książeczkę Z. Zaporowskiego. Jest to zbiór plotkarskich wspomnień o różnych nieżyjących już osobach, znanych Autorowi, najczęściej związanych z jego macierzystym Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Całość pisana jest językiem potocznym, kolokwialnym, co nie dodaje tekstowi waloru autentyczności, lecz wręcz przeciwnie, zdaje się świadczyć o braku ogłady i klasy Autora. Wystarczy zestawić „Mistrzów, kolegów i przechodniów” z „Dziennikiem” W. Czaplińskiego, o którym pisałem niedawno. Tam również znajdują się rzeczy kontrowersyjne, różnica klas jednak jest homeryczna.

Inna różnica polega na tym, że tekst Zaporowskiego jest kastrowany. W wielu fragmentach nazwiska pojawiających się w nich postaci zostały wykropkowane. Niezrozumiałe jest, w jakim celu dokonano takiego zabiegu. Jeśli Autor nie chciał pisać o tych osobach wprost, mógł po prostu pominąć odnośne fragmenty. Ocenzurowane zdania na ogół nie mają żadnego znaczenia dla merytoryki całości. Odnośne akapity byłyby bez nich całkowicie zrozumiałe, nie drażniłyby jednak czytelnika znakiem wielokropka w nawiasie kwadratowym.
 
Żeby poznać charakter tej książki, wystarczy przeczytać dwa cytaty. Pierwszy dotyczy Aleksandra Gieysztora: „Prof. Gieysztor to zadziwiająca postać w naszej nauce, zwłaszcza historycznej: człowiek napisał jedną książkę naukową, poza tym wstępy, przedmowy, a był uważany za wybitnego oraz wpływowego historyka” (s. 87). I drugi o Józefie Szymańskim, który po śmierci dbającej o niego żony „Zaczął nosić brudne koszule, bo nie miał pewnie mu kto wyprać. Także miał „cudowne”, nigdy nieprasowane spodnie, z licznymi otworami w okolicach kieszeni i nie tylko tam, co wyglądało, jakby Profesor kiepował pety na ubraniu (…) W Instytucie zaczęto nawet lansować jego nową ksywkę Brudny Harry” (pisownia oryginalna, s. 97-98). I tak przez całe 230 stron.
 
Co znamienne, Zaporowski pisze tyleż o ludziach, których wspomina, ile o samym sobie. Konstrukcja tych nekrologów, jak sam je we wstępie nazywa, wygląda mniej więcej tak: „Kiedy spotkałem X, robiłem to i to. Odegrał on taką a taką rolę w moim życiu” (zamiast po prostu: „X był tym a tym”).
 
Jeśli lubiliście skecze Ewy Szumańskiej z cyklu „Będąc młodą lekarką”, to bez wahania możecie sięgać po tę książeczkę, ponieważ jest ona utrzymana w podobnym duchu. Ja nawet potrafię sobie wyobrazić słuchowisko rozpoczynające się od słów: „Będąc młodym adiunktem przyszedł do mnię Zygmunt Mańkowski…”. Niestety, owe komeraże Zaporowskiego po prostu trudno jest omawiać na poważnie.
 
Pracowałem na Wydziale Humanistycznym UMCS przez 9 lat, dzięki czemu poznałem wiele osób pojawiających się na kartach tej książki, a także jej Autora. Odchodziłem stamtąd bez żalu, bo i mnie wyrządzono tam wiele świństw. Nie mam do tej uczelni żadnego sentymentu. No ale żeby pisać o tym książkę…? A mam nieprzeparte wrażenie, że głównym celem tej pisaniny było opowiedzenie wszem wobec o podłościach, które spotkały Autora ze strony uniwersyteckich kolegów.
 
Z. Zaporowski, Mistrzowie, koledzy i przechodnie, Brzezia Łąka 2024