niedziela, 5 maja 2013

Z. Mikołejko, We władzy wisielca: z dziejów wyobraźni Zachodu

Wydawnictwo słowo/obraz terytoria opublikowało kolejną już, po Śmierć i tekst: sytuacja ostateczna w perspektywie słowa i Emaus oraz inne spojrzenia do wnętrza Pisma, książkę wybitnego filozofa i historyka religii, profesora Zbigniewa Mikołejko. We władzy wisielca częściowo kontynuuje i rozwija pewne wątki, które pojawiały się już w poprzednich tekstach. Jak jednak określić przedmiot tej książki? Czym jest dla Autora wisielec? Jak sam odpowiada na to pytanie: „Niepowabnym, ale na swój sposób bezczelnym i wszechmocnym »bohaterem« tej książki jest wisielec – jedna z zasadniczych i najbardziej »wymownych«, obok topielicy czy wampira, figur śmierci w kulturze Zachodu, w jego wyobraźni i egzystencjalnej praktyce”. Nie chodzi zatem (a przynajmniej nie tylko) o wisielca jako takiego, w jego cielesnej postaci, lecz o pewną przenośnię. Wisielec staje się figura mortis.

Istotnie, postaci, o których pisze Mikołejko, historyczne czy też mityczne, nie zawsze dyndają na stryczku, ponosząc śmierć wskutek „przerwania rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym”. Ot choćby Marsjasz, przywiązany za ręce do drzewa i obdarty żywcem ze skóry…


Bo rzecz zaczyna się od mitologii. Autor pokazuje wędrówkę i przemianę mitu, np. tego o Erigone, która powiesiła się po śmierci ojca, Ikariosa, zabitego przez pasterzy. Dionizos obrócił wówczas swój gniew przeciwko Atenom, z których pochodzili zabójcy. By zadośćuczynić bogu, wyrocznia nakazała odprawianie rytuałów przebłagalnych, których echem ma być zjawisko tarantyzmu apulijskiego, badane w latach 50. XX wieku. To tylko jeden przykład, lecz w mitologii często samobójcza śmierć wisielca, spowodowana presją, zagrożeniem hańbą gorszą od śmierci czy rozpaczą, wymaga przebłagalnych rytuałów, sprawowanych przez kolejne stulecia, nawet kiedy nikt nie pamięta już ich pochodzenia.

W mitologii w zasadzie tylko kobiety giną śmiercią wisielczą. Powieszenie to kobieca śmierć. I tu spotyka nas pierwsze zaskoczenie. Otóż na zakończenie tego długiego rozdziału, naszpikowanego cytatami z dramatów antycznych i przeładowanego imionami ich bohaterów, Autor stwierdza, że i tak wszystko to, o czym tu pisał, ma się nijak do czasów nowożytnych. Nie istnieją elementy współczesnej kultury, które można byłoby tłumaczyć za pomocą mitu kobiecej wisielczej śmierci, ta bowiem „zastrzeżona w antycznej Grecji dla kobiet, w epokach następnych staje się domeną mężczyzn” (wspomniany powyżej tarantyzm wywodzi się od rytuałów przebłagalnych, a nie od powieszonej kobiety). Przeskakuje przy tym bezpośrednio od starożytności do XIX wieku. Lektura tego rozdziału pozostawia wrażenie, iż pozbawiony jest on konkluzji.

Rozdział trzeci traktuje o wisielcach w Biblii, według której „wiszący jest przeklęty”, a śmierć wisielcza jest hańbiąca. Tutaj nieco dziwne wydawać się może uznanie krzyża za szubienicę Chrystusową; Chrystus bowiem, według Autora, poniósł swego rodzaju śmierć wisielczą. Szybko jednak, jakby nieco wstydliwie uciekając od tego stwierdzenia, przechodzimy do postaci najsłynniejszego wisielca w dziejach – Judasza. Stał się on najbardziej nośnym symbolem, postacią usprawiedliwiającą przez dwa tysiąclecia chrześcijański antysemityzm. Mikołejko mocno eksploatuje wątek Judasza pisząc o zdrajcach, którzy skończyli na stryczku. Podaje wreszcie swoją interpretację postaci wisielca, szczególnie pojawiającej się w Starym Testamencie.

Bez wątpienia Iskariota jest postacią bardzo ważną dla teologii i kultury, jednakże czy akcentowanie szczególnie tej jego roli, w której wcielił się on w wisielca, nie wypacza przekazu Ewangelii? Przecież zasłynął on głównie tym, co zrobił wcześniej i jaką zapłatę za to otrzymał, a nie późniejszym aktem samobójczej śmierci. Domyślać się można, że nie o to Autorowi chodziło, nie jestem jednak przekonany, czy pisząc tę książkę miał on świadomość, że po publikacji tekst wymknie się spod jego kontroli, czytelnik będzie budował na nim własne konstrukcje i odczytywał go we własny sposób. A jeśli nie będzie skupiał się nieustannie na odgadywaniu zamierzeń Autora, odczyty te mogą być naprawdę różne. I nie trzeba nawet specjalnie złej woli, żeby przekręcić jego intencje. Nie prowadzi on bowiem niestety czytelnika logiką swojego wywodu. Raczej, plącząc wątki i tropy, stara się go zdezorientować i zgubić. Zamęt powiększa jeszcze naszpikowanie tego rozdziału zbyt wieloma i zbyt długimi cytatami z Biblii.

Rozdział czwarty to skok w wiek XVII. I znów, wisielec gdzieś tam jest obecny w obrazach holenderskich mistrzów, ale bardzo pośrednio, daleko w tle, nie jako zewłok wiszący na sznurze, lecz jako nieboszczyk, którego ciało poddawane jest sekcji, czy nawet jako sam szkielet, i Autor bardzo musi się natrudzić, żeby przywołać go bliżej, żeby nie umknął nam z pamięci. Owszem, wiemy już z książki Grégoire’a Chamayou, wydanej niedawno przez słowo/obraz terytoria, że medycy pozyskiwali ciała, na których mogli prowadzić sekcje, głównie od skazańców, którzy ginęli na szubienicy, jednak, jednak jakież znaczenie dla wyobraźni Zachodu ma fakt, że szkielet, na którym prowadzono lekcję osteologii uwiecznioną na jednym z obrazów, pochodził od wisielca? Czy jest to fakt, który cokolwiek zmienia w odbiorze malowidła? Czy stawia jego interpretację w nowym świetle? Czy widz w ogóle o tym wie? Czy jeśli nawet o tym pamiętamy, to oprócz refleksji nad historią społeczną Europy (jej niesprawiedliwości społecznej), czy prowadzi nas to do rozważania roli wisielca w wyobraźni kulturowej naszej cywilizacji? Znów, taka konstrukcja wydaje się mocno naciągana. Czy zamiast dogryzać dawnym malarzom, iż „niczego się nie nauczyli” od Rembrandta (którego obraz Lekcja anatomii doktora Tulpa również interpretowany jest nazbyt nowocześnie; co wolno poecie, niekoniecznie wolno również naukowcowi) i przedstawiali motyw lekcji anatomii inaczej, niż by tego chciał Mikołejko, czy zamiast tego więc nie bardziej zasadnie byłoby spojrzeć na ich dzieła w kontekście historycznym, a nie ahistorycznie, anachronicznie, jak czyni to Autor? Czy nie słuszniej byłoby rozważać, co nam mówią te obrazy o przeszłości, o czasach, w których powstały, zamiast z perspektywy profesora historii religii piszącego w początkach XXI wieku, przyjmując pozę wyższości wyrokować, że przedstawili swój temat w niewłaściwy sposób?

Na samych tych obrazach nie ma żadnej wskazówki, że oto dokonuje się sekcja wisielca. Mówi nam o tym dopiero wiedza kontekstowa, płynąca spoza analizowanego źródła. Jakie więc ma to znaczenie dla przedmiotu pracy Mikołejki? Nie widzimy przecież wisielca, tylko rozkrojonego trupa, o którym nikt nie myśli jako o wisielcu. Charakterystyczne, że tu Autor wplata również obrazy przedstawiające sekcje zwłok nie-wisielców, w tym noworodka. Znów nie ma to nic wspólnego z przedmiotem książki i wydaje się być usprawiedliwione jedynie zamiłowaniem Autora do makabry. Są tu wreszcie motywy, które wprost powtarzają się za książką Chamayou (s. 252-253).

Mikołejko chwilami bardzo daleko odchodzi od tematu książki, jak już wspominałem, wciskając gdzie się da rozwlekłe cytaty (rozdziały II i III), rozwodząc się nad biografią doktora Tulpa (tego Tulpa z obrazu Rembrandta), pisząc o tulipanowej gorączce w Holandii, czy też czyniąc daleką wycieczkę w kierunku historii anatomii (rozdział IV). Robi to chwilami wrażenie rozpaczliwego zapełniania stronic słowami, podczas gdy wisielec zostaje zepchnięty całkiem na bok i zapomniany. Czytelnik odnosi wrażenie, iż owa postać wisielca odgrywała w wyobraźni Zachodu znikomą rolę i w istocie nie ma za bardzo o czym opowiadać, a materiał stanowiący esencję książki można by skondensować do kilkunastostronicowego eseju. Wydaje się więc, że z korzyścią dla dzieła byłoby, gdyby zaplanować je inaczej, na odwrót wręcz: jako podróż przez historię sztuki, gdzie tekst towarzyszy materiałowi ilustracyjnemu (bardzo przecież obfitemu, w książce znajdziemy niespełna 350 reprodukcji), objaśnia go i komentuje. Takie przeformułowanie ułatwiłoby także odbiór dzieła oraz nadało nową głębię erudycyjnym, bez wątpienia erudycyjnym esejom Mikołejki.

Który czasem też naciąga, nagina temat. Różne mity łączą się pod jego piórem w strukturalną całość, choć nie zawsze zrozumiale (Marsjasz z wężem; czy wąż też jest wisielcem? Wydaje się, że tak, chyba tak, przecież opleciony wisi na lasce Asklepiosa, Arona i Mojżesza). Wisielcem jest Chrystus, chociaż wisi na krzyżu, nie na szubienicy. Asocjacje są dalekie, jednak Mikołejko wskazuje w ten sposób, że motyw kaźni Marsjasza pojawia się w kulturze zachodniej aż po XX wiek, poprzez męczeństwo świętych, jego przedstawianie w sztuce nowożytnej, aż po ludobójstwo i obozy koncentracyjne, których barbarzyństwo i wynaturzenie wyrażało się także w produkcji przedmiotów codziennego użytku z ludzkiej skóry. Mit przenika i kształtuje rzeczywistość. W istocie jednak nie chodzi tu o wisielca, tylko o obdzieranie ze skóry. To ten motyw z mitu o Marsjaszu jest najważniejszy, to on się powtarza aż do końca XX w. I sam Mikołejko będzie wracał później do tej postaci, ale właśnie nie jako wisielca, tylko odartego ze skóry nieszczęśnika. Więc… znów pytamy: gdzie ten wisielec?

Piąty rozdział, poświęcony szubienicy, jest najbardziej, by tak powiedzieć, konkretny, treściwy. Ale też najbardziej wstrząsający, a wręcz drastyczny, poprzez zamieszczone tu reprodukcje zdjęć (już nie tylko drzeworytów czy obrazów, ale autentycznych zdjęć) martwych ciał, powieszonych za szyję lub za nogi (Benito Mussolini, jego kochanka oraz trzej działacze faszystowscy), trupa Alfreda Jodla po zdjęciu z szubienicy, kobiety powieszonej na drzewie i huśtanej przez żołnierzy… Ten chyba rozdział jest najbardziej wartościowy, to on dopiero w większym stopniu zmusza do refleksji nad historią i kondycją naszej cywilizacji. Chwyta niespodziewającego się takiego efektu czytelnika w swoje sidła i druzgoce go. Starożytna mitologia pozostaje dla nas tylko mitologią i nie ma aż tak dramatycznego wymiaru, jak wydarzenia bliższe nam, których świadkami możemy się stać, tak, stać się w pewien sposób, oglądając fotografie. By dopełnić efektu, rozdział kończy się opisem egzekucji (przez powieszenie, oczywiście) słonicy. Oraz egzekucji innych zwierząt, które popełniły przestępstwa. Opisy znów uzupełnione są fotografiami.

We władzy wisielca to długa podróż przez historię sztuki i literatury, podróż fascynująca i urzekająca, choć trasa jej została źle zaplanowana. Tłuczemy się więc po bezdrożach, wybojach i manowcach, raz po raz tracąc z oczu szlak i cel wyprawy. Za to wehikuł, do którego nas zaproszono, zaiste jest wspaniały. Książka została pięknie wydana, połowę jej objętości stanowią ilustracje, reprodukcje dzieł sztuki. Napisano ją językiem, który uwodzi i otumania, okraszono cytatami z poezji, ją samą również czyniąc poetycką. Znajdziemy tu interpretację dzieł sztuki antycznej, średniowiecznej i nowożytnej (rzeźb, mozaik, malowideł). Czego się jednak z niej dowiedziałem? Co niesie ze sobą ta lektura? Poszerza moją wiedzę, czy tylko rodzi niepokój? Mam mieszane uczucia.

Materiał uporządkowany został przez Autora chronologicznie w kolejnych rozdziałach. Porządek taki nie budziłby sprzeciwu, gdyby nie to, że pierwszy rozdział dotyczy mitów starożytnej Grecji i ich wpływu na wyobraźnię Zachodu do czasów współczesnych. Drugi rozdział skraca zasięg czasowy, mówi bowiem o Biblii i jej wpływie na wyobraźnię Zachodu do czasów współczesnych, itd. Miesza się tu poezja Sylwii Plath z mitologią i, jakże by inaczej, bez tego obejść się nie może – w miłosnym uścisku splatają się Eros z Tanatosem. W jednym alembiku macerujemy wszystko, co akurat znajduje się pod ręką, od mitologii greckiej, poprzez Hannibala Lectera, aż do Świata według Kiepskich. I jedyne, czego tu brak, to lidera pewnej populistycznej partii politycznej, który skończył życie na stryczku we własnym gabinecie.

Tylko co to wszystko tak naprawdę znaczy? Czy trzeba sięgać aż do starożytnych mitów, żeby tłumaczyć okrucieństwo czasów nam współczesnych? Co Mikołejko chce tą książką powiedzieć? Czy po prostu upaja się okrucieństwem? Bo nie sposób nie zauważyć, że zdecydowanie bardziej fascynuje go obdzieranie ze skóry, ćwiartowanie i wywlekanie wnętrzności, a także wnętrzności wypływające, niż samo wieszanie. Patrzenie na znieruchomiałego wisielca (jedynie powieszonego) nudzi go. Dopiero kiedy z powieszonym ciałem coś się dzieje (a dzianie się, tak, dzianie, a nawet stawanie się wisielca oznacza poddawanie go brutalnym okaleczeniom, dynamice tortur), dopiero wtedy w oku profesora pojawia się błysk zaciekawienia. Zwolennicy makabry zapewne będą usatysfakcjonowani lekturą. Czy jednak będzie ona równą przyjemnością (no tak, przyjemnością, tym bowiem jest ciekawa lektura, ale tu słowo to nie jest całkiem na miejscu) dla osób zainteresowanych (tylko) historią kultury, ale niekoniecznie horrorem w wydaniu gore?

Ale może ja tylko nie potrafię spojrzeć na tę książkę szerzej? Tak, być może. Ale chciałbym, żeby książka, którą czytam, była o czymś. O czymś konkretnym. I żeby jej Autor wiedział, o czym chce mi opowiedzieć. Wiedział konkretnie. W tym przypadku pogubiliśmy się obaj.


Zbigniew Mikołejko, We władzy wisielca: z dziejów wyobraźni Zachodu, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz