Niejednokrotnie
miałem już okazję pisać, zarówno w recenzjach (np. M. Janik, Polskie kalendarze astrologiczne epoki saskiej, DiG, Warszawa 2003), jak i własnych
publikacjach (Społeczna funkcja kalendarzy astrologicznych w Polsce XVIII
wieku, „Biuletyn Biblioteki Jagiellońskiej” 52 (2002), nr 1/2, s. 137-148) o
tym, jak ważnym źródłem historycznym są kalendarze. Ważnym, choć nadal jeszcze
nie dość docenianym. I właśnie problematyce kalendariografii poświęcony jest
tom opublikowany przed kilkoma tygodniami przez Wydawnictwo DiG, drugi tom w
serii Staropolskie teksty paraliterackie
(pierwszym były Staropolskie kompendia wiedzy).
To kolejny interdyscyplinarny zbiór studiów, w którym znajdziemy teksty zarówno
kalendariografów zajmujących się już od lat badaniem tego zjawiska (Maciej
Janik, Bogdan Rok, Jerzy Kroczak, Jakub Basista, Małgorzata Krzysztofik, Małgorzata
Gorczyńska), jak i historyków, dla których kalendariografia nie jest głównym
polem zainteresowania. Znajduje się tu 15 tekstów, w których przedstawiciele
różnych dyscyplin historycznych przyglądają się kalendarzom z własnej perspektywy.
By wymienić tytułem przykładu tylko trzy, są to zagadnienia związane z
edytorstwem źródeł, historią literatury czy antropologią kulturową.
Otrzymujemy
przede wszystkim dwa teksty jednego z największych znawców problematyki, Macieja
Janika. W pierwszym, otwierającym tom, przeprowadził on typologię i analizę
form wydawnictw kalendarzowych. Jest to o tyle ważne, że formy te były dość
płynne, kalendarze spełniały, poza podstawową, czyli podziałem czasu w okresie
rocznym i ułatwieniem orientacji w nim, rozmaite funkcje. Różnie też były
tytułowane i różny był ich zakres treściowy. Janik proponuje wiele kryteriów
podziału wydawnictw kalendarzowych, tworząc szczegółowe klasyfikacje. Nie ulega
wątpliwości, iż istnieje potrzeba stworzenia takiej systematyki, zakreślenia
jej kryteriów. Nawiasem mówiąc, to dzięki temu zjawisku, dzięki tej
różnorodności kalendarzy, warto było współcześnie zorganizować interdyscyplinarną
konferencję poświęconą kalendarzom i opublikować tom pokonferencyjny; kolejnym
wynikającym stąd zagadnieniom poświęcone są pomieszczone w nim teksty. W drugim
tekście Maciej Janik omawia elementy składowe kalendarza prognostykarskiego,
także i tutaj proponując szczegółową systematykę. Oba teksty w oczywisty sposób
się uzupełniają, są komplementarne. Są to także najdłuższe artykuły w całym zbiorze.
Rafał
Wójcik wskazał jako ważne źródło historyczne odręczne zapiski umieszczane w
kalendarzach przez ich właścicieli. Co ważne, zainteresowanie to nie jest
incydentalne, poznański badacz rozwija je szeroko w odrębnym studium. Wagę tego
rodzaju zapisków podkreślali już m.in. Henryk Barycz, Antoni Karbowiak czy
Ludwik Aleksander Birkenmajer, jednak wydaje się, że przełomem stały się w tym
zakresie dopiero badania Andrzeja Obrębskiego nad dziennikami Piotra i Pawła
Dunin-Wolskich. Wójcik podaje też ciekawe i, jak sądzę, trafne odpowiedzi na
pytania, dlaczego dotychczas źródła te nie zostały należycie przebadane i nie
cieszą się takim zainteresowaniem uczonych, na jakie zasługują. Zasadne są
uwagi co do niedostatecznego stopnia opracowania zasobów bibliotecznych
(porządnie skatalogowane zostały jedynie inkunabuły i polonika XVI w., druki
obce nie cieszą się taką estymą u bibliotekarzy). Dodałbym do tego jednak
jeszcze dwie kwestie. Po pierwsze jest to wynik braku współpracy pomiędzy
specjalistami różnych dziedzin w zakresie nauk historycznych (bibliotekarzy,
bibliologów, historyków, literaturoznawców), a po drugie dla niektórych
zniechęcająca może być niewystarczająca znajomość paleografii. Prywatne zapiski
sprzed kilkuset lat, sporządzane pospiesznie tylko dla siebie, często trudno
jest dziś odczytać. Potrzebne są do tego specjalne kompetencje. Bardzo trafna
jest też uwaga Wójcika odnośnie do parametryzacji, z którą borykać się musi
każdy humanista: „Na punkty bowiem nie jest przeliczany trud włożony w edycję,
lecz objętość arkusza”. Nie wymaga to dalszego komentarza. Wysiłek włożony w
odcyfrowywanie dawnych zapisków w kalendarzach może być niewspółmierny do
osiągniętego efektu. Tematem wystąpienia Rafała Wójcika były nie tyle same
zapiski, co prace nad ich edycją.
Interesujące
są uwagi Małgorzaty Krzysztofik na temat czasu antropologicznego,
zaprezentowane na podstawie kalendariografii siedemnastowiecznej. Autorzy kalendarzy
podawali porady mające pomagać w zachowaniu dobrego zdrowia (w tym także w
zakresie dbałości o noworodki, których śmiertelność jeszcze do niedawna była
wysoka), często zresztą dość banalne: należy zachowywać dietę, ubierać się
odpowiednio do pory roku itd. Dzieląc ludzkie życie na okresy prezentowali
linearną wizję czasu biologicznego (od narodzin i dzieciństwa po starość i
śmierć). To jednak oczywiście nie wszystko. „Czas biologiczny łączy się też
ściśle z czasem społecznym oraz kulturowym”, a rytm tego pierwszego powinien
być dostosowany do rytmu drugiego. Były to więc poradniki uczące jak żyć. Może jednak
treść tych wydawnictw została omówiona zbyt szczegółowo w zakresie nie łączącym
się bezpośrednio z tematyką wystąpienia. Nie bardzo wiem, czemu ma służyć
dokładne omawianie na bitych pięciu stronach horoskopów z kalendarza Stanisława
Słowakowica. Wydaje się, że poświęcono im nieproporcjonalnie dużo uwagi, choć
być może zasadne byłoby to w jakimś obszerniejszym studium.
Nie
ma potrzeby, by szczegółowo omawiać każdy tekst. Te, które nie wzbudzają
większych kontrowersji, pozwolę sobie jedynie wymienić, co oczywiście nie
oznacza, że uznałem je za mało wartościowe. I tak Magdalena Piskała zajęła się
dodatkami literackimi, które znajdowały się w kalendarzach. Przeważnie były to
utwory wierszowane. Nie przedstawiały one większej wartości literackiej, co
oczywiście nie oznacza, że można je lekceważyć jako źródła historyczne i
materiał badawczy. Jakub Basista przedstawił „wnioski wypływające z porównania
kalendarzy powstałych w królestwie Albionu za panowania pierwszych Stuartów z
ich odpowiednikami, redagowanymi i wydawanymi w Rzeczypospolitej w epoce Wazów”.
Jerzy
Kroczak podjął ciekawą próbę rehabilitacji kuriozów opisywanych w kalendarzach
barokowych, choć jego teza zapewne nie zostanie przyjęta bezdyskusyjnie. O ile
bowiem wrocławski uczony słusznie zaznacza, że opisy kuriozów rozpatrywać
należy w kontekście modelu uczoności drugiej połowy XVII i XVIII wieku, to w
kalendarzach pojawiały się również i takie, którym tego typu legitymizację
trudno przyznać. Z referatu nie dowiadujemy się, jak na przykład należy
ustosunkować się do informacji Józefa Meyzela, profesora Akademii Krakowskiej, który
w Kalendarzu na rok 1768 pisał o smoku z Damaszku, o długości 240 stóp,
który połykał jeźdźca wraz z koniem, a dwa lata wcześniej o „sposobie osobliwym
wynalezienia kruszców y minerałów z pewnych znaków”. Inny profesor Akademii,
Jakób Niegowiecki w swoich Kalendarzach na r. 1754 i 1757 opisywał, jak
to w Tatrach woda zamienia żelazo w przednią miedź, a staw Morskie Oko wyrzuca
drewno rozbitych na morzu okrętów. W Kalendarzu Stanisława Waryskiego na
r. 1702 znajdują się obliczenia, ile kropli mają wody ziemskie czy też ile jest
ziaren maku. Na ile istotnie był to „punkt wyjścia do filozoficznych wysiłków”,
jak chce Kroczak, na ile zaś czcza ciekawość i pogoń za poklaskiem
publiczności? Wreszcie, wskazując na kontekst uczoności, Kroczak pomija inny,
czyli kontekst treści samego kalendarza, w którym owe kurioza zostały
pomieszczone. A towarzyszyły im opisy zabobonów, remediów przeciw czarom i
prognostyki astrologiczne. Bez wątpienia one również były elementem dawnej
uczoności, układanie prognostyków astrologicznych było bowiem służbowym
obowiązkiem profesorów Akademii, czy to jednak oznacza, że powinniśmy dziś
astrologię rehabilitować? Oczywiście nie chodzi o zanegowanie tez Kroczaka,
przeciwnie, uważam je za ważne i ciekawe, sądzę jednak, że w krótkim artykule
zostały one zbyt słabo uzasadnione i że w tej postaci łatwo je zakwestionować. Warto,
by Autor szerzej je opisał i mocniej uzasadnił.
Trzy
kolejne teksty poświęcone zostały nie kalendariografii jako gatunkowi, lecz zagadnieniom
szczegółowym, czyli konkretnym kalendarzom (artykuły Danuty Kowalewskiej,
Małgorzaty Mieszek, Barbary Milewskiej-Waźbińskiej).
Bogdan
Rok powraca do zagadnienia, na które warto zwrócić baczniejszą uwagę, to znaczy
do kalendarzy Stanisława Duńczewskiego, wydawanych pod jego imieniem przez pół
wieku (1725-1775; po śmierci Stanisława w 1768 r. działalność kontynuował jego
syn). Było to więc zjawisko szersze niż tylko zwykły kalendarz. Mamy tu do
czynienia z prawdziwą firmą, która zdołała wyrobić sobie mocną markę. W bardzo
ciekawy sposób spojrzała na zagadnienie Iwona Dacka-Górzyńska, która mówi o
kalendarzach jako o źródle do badań heraldycznych. Joanna Partyka zajmuje się
problemem kalendarzy z punktu widzenia czytelnictwa. Jest to bardzo ważny
aspekt, ponieważ wiemy, iż kalendarze były pierwszą popularną książką dla
masowego odbiorcy, pełniły rolę dzisiejszych magazynów, a liczbą dostępnych na
rynku egzemplarzy ustępowały jedynie podręcznikom szkolnym i wydawnictwom
religijnym. Co roku ukazywało się ich kilkadziesiąt tysięcy – Monitor w 1768 r. pisał o dwudziestu tysiącach
egzemplarzy drukowanych rokrocznie, wydaje się jednak, że to wartość minimalna.
W XVIII w. drukowano je w każdym zakątku Rzeczpospolitej, by wymienić tylko
kilka najbardziej znanych ośrodków: Gdańsk, Kraków, Lwów, Poczajów, Poznań,
Sandomierz, Supraśl, Warszawa, Wilno czy Zamość. Drukiem kalendarzy trudniły
się także oficyny zakonne. A wszystko to pomimo i wbrew utyskiwaniom
oświeconych, że jest to lektura nic nie warta. Jest to zatem bez wątpienia
zjawisko zasługujące na szczególną uwagę. Biorąc jednak pod uwagę z jednej
strony wagę problemu, a z drugiej skrótowość, czy wręcz zdawkowość, z jaką
został potraktowany, uznać wypadnie tekst J. Partyki za najsłabszy w tym
zbiorze. Anna Litwiniuk omawia szczególny typ kalendarza – almanach gospodarski,
czyli kalendarz rolniczy w jego historycznym rozwoju od Hezjoda po
współczesność.
I
wreszcie ostatni tekst autorstwa lubelskiego bibliologa, Małgorzaty
Gorczyńskiej, w którym mowa jest o XVIII-wiecznych kalendarzach jako źródłach do
badań bibliologicznych. Jako że sam jestem bibliologiem, uważam, że Gorczyńska trafnie
wskazuje, jak powinno się rozpoczynać badania nad staropolskimi kalendarzami. Można
jednak odnieść wrażenie, iż wydawcy tomu, umieszczając ten tekst na jego końcu,
jakby nieco zbagatelizowali znaczenie i jego, i dyscypliny. Uwagi metodologiczne
M. Gorczyńskiej rzucają nowe światło choćby na przedmiot dociekań J. Partyki (czytelnictwo
literatury kalendarzowej) czy J. Kroczaka („postępowe” i „zachowawcze” treści w
kalendarzach).
Książka
została wydana bardzo starannie, w twardej oprawie, w charakterystycznym stylu
DiG typograficznie odróżniającym książki tego wydawnictwa od innych. Niestety korekta
tekstu nie zawsze jest dokładna. Na stronie 17 przeczytać możemy takie zdanie: „Czyniąc
z nich postępujemy tak, jak chcielibyśmy uczynić z modlitewnych godzinek środek
orientacji w przebiegu czasowym dnia”. Prawidłowo to zdanie powinno brzmieć
zapewne mniej więcej tak: „Uznając za kalendarze wszelkie wydawnictwa
parakalendariograficzne, noszące w tytule słowo kalendarz, postępujemy tak, jak
byśmy chcieli uczynić z modlitewnych godzinek środek orientacji w przebiegu
czasowym dnia”. Inny przykład ze strony 33: „Zauważmy, że w latach 1725-1764 w
kalendarzach krakowskich jedynie dział poświęcony przyrodzie i geografii Ziemi
ma większą frekwencję tematyczną niż kalendarze Duńczewskiego”. Tutaj doprawdy
nie sposób się domyślić, co Autor miał na myśli. Szczęśliwie są to jedyne tego
typu wpadki i możemy się jedynie domyślać powodów, dla których takie błędy
znajdują się tylko w pierwszym tekście tomu. Aczkolwiek pojedyncze błędy
ortograficzne trafiają się także w innych miejscach („historia polski” w drugim
tekście M. Janika czy „nie zupełnie” u J. Partyki).
Recenzowana
pozycja stanowić może ciekawą inspirację dla historyków różnych specjalności
oraz bibliologów. Joanna Partyka we wstępie jako tych, dla których staropolskie
kalendarze stanowią źródło wiedzy o dawnej kulturze, wymienia historyków,
antropologów, literaturoznawców, historyków sztuki i historyków nauki, nie
wspomina jednak o bibliologach, o których z tego miejsca chciałbym się upomnieć.
Jest to bowiem istotnie wydawnictwo interdyscyplinarne, acz w znacznej mierze bibliologiczne,
choć nazwa tej dyscypliny pojawia się tylko raz, w ostatnim artykule Małgorzaty
Gorczyńskiej. A przecież także wielu innych Autorów rozważa to, co znajduje się
w polu badawczym bibliologii historycznej i pewna część z nich w mniejszym lub
większym stopniu, mniej lub bardziej świadomie, posługuje się jej metodami. Nie
jest moją intencją rozpoczynanie kolejnej nierozstrzygalnej dyskusji na wzór
toczącego się przez wiele lat sporu o to, czy bibliologia jest częścią nauki o
literaturze, czy też odwrotnie. Jednakże, nie deprecjonując kalendariografii, wydaje
mi się, że z oczywistych względów należałoby ją usytuować w ramach bibliologii
historycznej, albowiem przedmiotem badań jest tu nic innego jak pewien typ książki
drukowanej. Tak czy inaczej kalendarze staropolskie kryją w sobie tak ogromne
bogactwo materiału, że bez wątpliwości każdy znajdzie w nich coś interesującego
dla siebie.
Kalendarze
staropolskie,
pod red. I. M. Dackiej-Górzyńskiej i J. Partyki, Wydawnictwo DiG, Warszawa 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz