U progu wieku XVI, kiedy to
wynalazek Jana Gutenberga zdołał zyskać sobie w Polsce ugruntowaną pozycję,
kalendarz drukowany, będący jednym z pierwszych wytworów nowej techniki, został
szybko zastosowany przez krakowskich uczonych jako narzędzie pomocne w ich
codziennej pracy naukowej. Odtąd rozpoczęła się ewolucja tego typu wydawnictw:
poprzez okres Baroku, kiedy to wykształcił się typ kalendarza astrologicznego,
Oświecenie, kiedy kalendarze stały się zwulgaryzowanym przedmiotem codziennego
użytku oraz rozrywki, nie mającym już nic wspólnego ze swym renesansowym
poprzednikiem (w czasach stanisławowskich doszło nawet do wyrodzenia się
literatury kalendarzowej w formę profetycznego prognostyku politycznego), by
wreszcie w wieku XIX mógł narodzić się kalendarz gospodarski, który jeszcze w
tym samym stuleciu ustąpił pola prasie.
Książka Macieja Janika opisuje
pewien wycinek dziejów kalendarzy astrologicznych; zakres chronologiczny pracy
to lata 1697-1763. Przystępującemu do jej lektury czytelnikowi nieodparcie
nasuwać się musi pytanie: Czy Autor, z pełną świadomością ciągłości tego
procesu, zdołał przedstawić opisywaną przez siebie problematykę w tym właśnie
kontekście? Wybiegając nieco naprzód należy stwierdzić, iż badacz niestety nie
potrafi nas przekonać, iż wie, że ma w rękach element układanki, a także, że
wie, w którym miejscu układanki ten element należy umieścić. Innymi słowy
wiedząc o kalendarzu „dokąd podąża” nie stawia on sobie pytania „skąd
przychodzi”. Próżno więc szukać by tutaj wyjaśnienia źródeł pochodzenia
barokowego kalendarza astrologicznego.
W tym miejscu podkreślić
należy, iż brak nam dotychczas szerszej syntezy obrazującej kolejne stadia
rozwoju druku kalendarzowego w ciągu trzech stuleci (od pierwszego wydania w r.
1475 po upadek Rzeczypospolitej). Występowanie takiego zjawiska zasygnalizowane
zostało przeze mnie już kilka lat temu w artykule dotyczącym kalendarzy
astrologicznych XVIII wieku. W tym celu przeprowadzić należałoby całościową
rejestrację zachowanych druków kalendarzowych (co postuluje także M. Janik).
Rejestracja taka oczywiście siłą rzeczy ograniczać się musi do tych wydań, których
zachowały się pojedyncze choćby egzemplarze lub też przynajmniej dotyczące ich
przekazy źródłowe.
Autorowi zdarzają się pewne drobne potknięcia.
Przykładowo Maciej z Miechowa przedstawiony został wyłącznie jako astrolog.
Początkowy zaś fragment podrozdziału „Uwarunkowania prawne
kalendariograficznych akcji wydawniczych” stwarza mylne wrażenie, jakoby
problem pirackich przedruków kalendarzy pojawił się dopiero pod koniec wieku
XVII (zdanie: „Przed korsarskimi przedrukami swoich kalendarzy przestrzegał już [podkr. PT] Stanisław Niewieski w 1679
roku”), podczas gdy przekazy źródłowe mówią o występowaniu konfliktów na tym
właśnie tle już w początkach wieku XVI. Nieścisłości te należy jednak złożyć na
karb zastosowania oczywistych dla Autora skrótów myślowych. Nie obniżają one przy tym ogólnej wartości
dzieła.
Książka dzieli się na dwie części. Pierwszą z nich stanowi analiza bibliologiczno-treściowa kalendarzy astrologicznych (przy czym Autor zajmuje się tutaj wyłącznie tego typu właśnie wydawnictwami, pomijając wszelkiego rodzaju prognostyki astrologiczne, przepowiednie, efemerydy, klucze prognostykarskie, mające podobny charakter, nie posiadające jednak części kalendarzowej), druga zaś przedstawia ich rolę w komunikacji społecznej.
Analiza zagadnienia szerzenia przez autorów kalendarzy zabobonów doprowadziła M. Janika do stwierdzenia, iż odegrały one na tym polu rolę znikomą (w czasach saskich jedyny przypadek oficjalnego wystąpienia konsystorza krakowskiego przeciwko szerzeniu zabobonów przez profesora Jakuba Szostakiewicza miał mieć miejsce w roku 1755). Niemniej bez przeprowadzenia bardziej szczegółowych badań trudno pokusić się o bezkrytyczne przyjęcie tego stanowiska. Wiadomo bowiem, że w przeciągu całego wieku XVIII znajdujemy w kalendarzach opisy przesądnych wierzeń, różnego rodzaju curiosów czy też remediów przeciw czarom. Z drugiej jednak strony nie sposób nie odnotować, iż już w pierwszej połowie XVIII wieku następuje powolne przewartościowanie kalendariografii. Z kalendarzy poczynają powoli znikać prognostyki astrologiczne, które zastępowane są tekstami popularyzującymi „wiedzę rzetelną” oraz różnego rodzaju dodatkami informacyjnymi. Publikowane one bywały „w odcinkach” w cyklach wieloletnich, tworząc swoisty rodzaj encyklopedii. Szczególnie duże znaczenie dla podniesienia poziomu powszechnej edukacji miały pojawiające się tu informacje medyczne. Treści, jakie zawierały owe dodatki, Janik charakteryzuje ogólnie jako dające się ująć „w triadzie: wiedza, rozrywka, życie”. W opublikowanej przed pięciu laty monografii poświęconej tej właśnie problematyce M. Gorczyńska (Popularyzacja wiedzy w polskich kalendarzach okresu Oświecenia (1737-1821), Lublin 1999) określiła je jako „funkcje informacyjno-popularyzatorsko-dydaktyczno-rozrywkowe”.
Przedstawiane w omawianej pracy dzieje sporów o druk kalendarzy oraz wysuwane wzajemnie przez autorów i drukarzy oskarżenia i protesty, kierowane do króla, Uniwersytetu, a nawet do generałów zakonów (bo i te trudniły się tłoczeniem prognostyków!) są bardzo ciekawe. Niemniej ciekawe są także przedstawione w odnośnym podrozdziale ingerencje cenzury w treść prognostyków, które – jak się okazuje – mogły prowokować nawet incydenty międzynarodowe.
Należy podkreślić, iż ta część opracowania, która
poświęcona została autorom kalendarzy, jest niezwykle interesująca. Znamienne,
iż o ile druki kalendarzowe, jako literatura popularna, wychodziły w dużych
nakładach, a każdego roku ukazywał się kilka co najmniej wydań, to jednak ich
autorzy nie odnosili z tego tytułu wielkich korzyści finansowych. Astrologowie
najczęściej osobiście organizowali, a także łożyli na druk swych dzieł, dzieląc
się zyskiem z drukarzami, co w recenzowanej pracy zostało określone mianem „inicjatywy autorskiej”. Dochody astrologów
nie zapewniały im jednak godziwego utrzymania, najczęściej zmuszeni byli oni
dorabiać jako lekarze, matematycy czy też geodeci. Znajdujemy także w
kalendarzach ich narzekania na niewielkie dochody. Co więcej, drukarze
okazywali się niesolidnymi partnerami, tłoczyli większe ilości egzemplarzy
(tzw. przykładki) lub dokonywali korsarskich przedruków. Przeprowadzone za
zakończenie rozdziału wyliczenie wskazuje, iż czysty zysk astrologa z
opublikowanego kalendarza nie stanowił oszałamiającej kwoty. Widać tutaj (choć
Autor nie formułuje takiego wniosku explicite), iż znakomita część
zysków trafiała do mieszków drukarzy.
Aby odnieść sukces marketingowy astrologowie musieli
mozolnie wypracowywać sobie dobrą pozycję i własną markę na rynku wydawniczym.
Był to cenny kapitał; cenny do tego stopnia, iż niejednokrotnie dziedziczono go
z ojca na syna (jak w przypadku Duńczewskich czy Niewieskich). Wypracowano w
ten sposób pewną formułę wydawniczą kalendarza astrologicznego, czego jednak
negatywnym skutkiem stała się konwencjonalizacja kalendarzy, ich konserwatyzm i
rutynowa produkcja w ciągu kolejnych lat. Dodajmy, iż niezawodnie to właśnie
stało się jedną z przyczyn wspomnianej na wstępie ewolucji kalendarzy, co
doprowadziło w efekcie do ich „wulgaryzacji”.
W produkcji kalendarzowej w omawianych czasach saskich
prym wiodły ośrodki akademickie – krakowski i zamojski, choć już w drugiej
połowie XVIII w. do głosu zaczęły dochodzić także drukarnie zakonne – jezuitów,
pijarów, paulinów czy bazylianów. Co roku ukazywało się kilka czy nawet
kilkanaście wydań kalendarzy produkowanych w każdej chyba miejscowości, w
której istniały warsztaty drukarskie (w Częstochowie, Gdańsku, Lwowie,
Poczajowie, Poznaniu, Sandomierzu, Supraślu, Warszawie, Wilnie). Jednakże
pierwszeństwo niezmiennie należało do Krakowa i Zamościa, gdyż produkcja
pozostałych ośrodków wykazywała zależność od kalendarzy powstających w kręgach
obu akademii.
Solidnie przygotowana została część bibliologiczna pracy.
Autor poddaje badane druki analizie papirologicznej, oprawoznawczej, omawia
kompozycję stron tytułowych, układ typograficzny, zdobienia. Przedstawia tutaj
także poszczególne elementy składające się na treść kalendarza: wstęp,
dedykację, kalendarium oraz prognostyk, przeprowadzając również analizę ich
treści. Osobne podrozdziały poświęcono ilustracjom, krojowi pisma drukarskiego
(a nawet jego kolorystyce) oraz elementom zdobniczym. Na uwagę zasługuje
spostrzeżenie, iż „czymś normalnym była praktyka polegająca na wykorzystywaniu
klocków drzeworytniczych pochodzących z dawnych zasobów drukarskich – jeszcze z
XVI wieku – w drukach XVIII-wiecznych”. Było to oczywiście zwykłą praktyką we
wszelkich rodzajach druków i odnosiło się nie tylko do elementów zdobniczych,
ale także choćby do zamieszczanych w kronikach konwencjonalnych rycin mających
stanowić umowne portrety władców czy wybitnych osobistości. W grę wchodziły
tutaj zarówno względy oszczędnościowe, jak i trudności techniczne.
Zaciekawienie wzbudza jednak fakt wykorzystywania zasobów drukarskich
pochodzących sprzed dwóch stuleci.
Wydawnictwo kalendarzowe służyło swemu właścicielowi nie
tylko do dzielenia upływającego czasu na miesiące i dni. Stanowiło także rodzaj
silva rerum i było wykorzystywane do prowadzenia codziennych notatek
(rodzinnych, gospodarskich, politycznych). Już sama ilość zachowanych egzemplarzy
z własnoręcznymi zapiskami ich posiadaczy świadczy dobitnie, iż almanachy były
celowo opracowywane z tym właśnie zamysłem (to jest zapewne również powodem ich
przetrwania do dziś). Pisano nie tylko na marginesach czy też pustych miejscach
kart. Aby ułatwić nabywcom kalendarzy prowadzenie owych osobistych zapisek,
wydawcy zadrukowywali tylko jedną stronę (recto) karty lub też wszywali do
almanachu czyste interfolia. Interfolia te wykonywane były z papieru lepszego
gatunku niż ten, na którym drukowano kalendarz. Miało to na celu wyeliminowanie
niebezpieczeństwa rozlewania się atramentu podczas pisania piórem na gorszym
papierze.
W XVI wieku tytuły kalendarzy były krótkie, zazwyczaj
ograniczano się do tytułowania ich Almanach lub Ephemeridae. W
ciągu wieku XVII tytuły ulegają barokowej przesadzie, przyjmując funkcję
„wprowadzenia do utworu, czyli funkcję inicjalnej metawypowiedzi (...) tytuł
staje się swoistą manifestacją zawartości kalendarza”. Wiek XVIII przynosi
również i tu wspomnianą już wyżej konwencjonalizację, schematyzm tytułów,
osłabienie ich treściowej różnorodności, choć nadal pozostają one bardzo
rozbudowane objętościowo. Tytuł przedstawia więc zawartość treściową kalendarza
oraz metodę jego opracowania. Taka rozbudowana tytulatura miała także za
zadanie stanowić „przynętę dla ciekawości czytelnika”, „ilustrację powagi
autora” oraz „wskazanie na solidność wykonania dzieła”. Charakterystycznym
zjawiskiem do końca Rzeczypospolitej szlacheckiej było umieszczanie w tytułach
prognostyków wszelkich godności ich autorów. Jak pisze M. Janik „nie
zaniedbywano niczego, co mogłoby podnieść powagę i wyposażyć w dodatkowy
splendor uczoności każdy kalendarz”. Z tych właśnie względów do rzadkości
należą kalendarze anonimowe.
Omawiana tu problematyka literatury kalendarzowej była w
okresie staropolskim ważnym zjawiskiem o szerokim zasięgu społecznym. Z tego
względu należy jej się szczególna uwaga i zasługuje ona na wnikliwe badania.
Wystarczy wspomnieć, iż „kalendarze obok pospolitych książek religijnych, stały
się najpopularniejszą książką wśród rzesz szlacheckich I połowy XVIII wieku.
Wpisały się wyraziście w owych rzesz styl życia i obyczaj, mentalność i
praktykę codziennych obowiązków”, zaś „w połowie XVIII wieku roczny nakład
wszystkich polskich kalendarzy astrologicznych mógł sięgać od 40 000 do 50 000
egzemplarzy.” Dodać w tym miejscu można jedynie – dość przykrą w gruncie rzeczy
– konstatację, iż kalendarze pod tym względem daleko w tyle pozostawiały
trzecią grupę książki wysokonakładowej – podręczniki szkolne.
Na pytanie kto powinien
sięgnąć po tę pracę odpowiedzieć można słowami jej Autora: „Swoją wartość
źródeł historycznych potwierdziły kalendarze w toku badań nad dziejami
astronomii i astrologii, geografii, górnictwa, folklorystyki i etnografii, nauk
ścisłych, popularyzacji nauki, poczty i prasy technicznej, wiedzy rolniczej i
wsi polskiej.” Wąski zatem pozostaje margines przedstawicieli nauk
historycznych, którzy z czystym sumieniem mogliby przejść obojętnie obok
poruszanej w niej problematyki.
M. Janik,
Polskie kalendarze astrologiczne epoki saskiej, DiG, Warszawa 2003
Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń