sobota, 19 stycznia 2013

A. Odrzywolska-Kidawa, Biskup Piotr Tomicki (1464-1535). Kariera polityczna i kościelna


Wiele postaci polskiego średniowiecza i renesansu, które odegrały istotną rolę w naszych dziejach, nie doczekało się jeszcze nowoczesnego opracowania monograficznego. Powoli jednak i ta luka się wypełnia. Mam właśnie przed sobą książkę Anny Odrzywolskiej-Kidawy poświęconą Piotrowi Tomickiemu, jednemu z najbliższych współpracowników króla Zygmunta I, podkanclerzemu koronnemu i biskupowi krakowskiemu. Po opracowanie to sięgnąłem z dużym zainteresowaniem, czekałem zresztą na nie dosyć długo, ponieważ w zapowiedziach wydawniczych pojawiło się już przed mniej więcej rokiem. Niestety jednak szybko spotkał mnie zawód.


Książka składa się z trzech części. W pierwszej przedstawiono środowisko rodzinne Tomickiego, więzy pokrewieństwa oraz klientalne, w jakie wchodzili przedstawiciele rodu w XV wieku oraz pozycję majątkowo-urzędniczą, jaką osiągali. Część druga przedstawia drogę kariery kościelnej Piotra, począwszy od pierwszych beneficjów, poprzez biskupstwo przemyskie aż do godności biskupa poznańskiego i wreszcie krakowskiego, część trzecia zaś opisuje jego awanse w aparacie władzy państwowej. Na początku tej części znajdujemy wiadomości na temat jego wykształcenia, toku studiów i podróży edukacyjnych, dalej zaś poznajemy kolejne szczeble jego kariery urzędniczej, poczynając od stanowiska kanclerza kardynała Fryderyka Jagiellończyka, poprzez urząd sekretarza królewskiego aż do godności podkanclerzego koronnego. Wyjaśnić tu trzeba od razu, iż najwartościowsza jest część pierwsza, genealogiczna. Drobiazgowo i wyczerpująco zaprezentowani tu zostali przodkowie po mieczu i po kądzieli oraz rodzeństwo przyszłego biskupa. Jest to istotnie ważne zagadnienie, gdyż właśnie protekcja krewniaków (głównie chodzi tu o Andrzeja Szamotulskiego, stryjecznego brata matki Tomickiego, który pokierował jego edukacją i dzięki któremu rozpoczął on swoją karierę) była głównym czynnikiem, który zadecydował o jego przyszłych sukcesach.

Zaraz jednak na początku rozdziału drugiego (Wykształcenie i początek kariery) znalazło się sformułowanie, które bezwzględnie wymaga sprostowania. Pisze otóż Autorka, iż wykształcenie uniwersyteckie „nieodzowne było (...) do podjęcia pracy w kancelarii”, nie precyzując przy tym, jaką kancelarię ma na myśli (kościelną czy świecką). Opinia taka została jeszcze powtórzona niżej (s. 67): „chcąc zdobyć jakieś stanowisko w kancelarii, należało wykazać się tytułem naukowym”. Jeszcze dalej, w przypisie 25 na str. 162, znajdujemy informację, iż od kandydata na urząd w kancelarii król wymagał doświadczenia w pracy kancelaryjnej oraz lojalności, nie ma już natomiast ani słowa na temat konieczności posiadania przezeń wykształcenia akademickiego.

W rzeczywistości natomiast już badania przeprowadzone przed czterdziestu laty przez Irenę Sułkowską-Kurasiową (Polska kancelaria królewska w latach 1447-1506, Wrocław-Warszawa-Kraków 1967) wykazały, iż na 187 osób pracujących w kancelarii koronnej w latach 1447-1506 w stosunku do zaledwie 70 (ok. 37,4%) da się stwierdzić, iż odbyły one studia uniwersyteckie. Zjawisko to ostatnio przebadane i wyjaśnione zostało przez Krzysztofa Skupieńskiego (Notariat publiczny w średniowiecznej Polsce, Lublin 1997, 2 wyd. 2002; oba wymienione dzieła pozostają nieznane Odrzywolskiej-Kidawie). Jak dowodzą wyniki badań Skupieńskiego mamy tu do czynienia z pewną polaryzacją, dwukierunkowością w wyborze drogi kariery. Wykształcenie teoretyczne, uniwersyteckie, coraz mniej mające związków z rzeczywistością poczęto w interesującym nas okresie przeciwstawiać wykształceniu praktycznemu (które zdobywało się poprzez pracę praktyczną w kancelariach). W miarę upływu czasu coraz więcej młodzieży decydowało się na uzyskanie kreacji notarialnej, wybierając tę drogę zamiast długich i kosztownych, a mało użytecznych i mniej na co dzień cenionych studiów. Zaledwie ok. 29% znanych notariuszy publicznych do początków XVI w. zapisało się na Uniwersytet Krakowski.

By sięgnąć po jeden tylko, najbliższy przykład – w ten właśnie sposób rozwinęła się kariera kanclerza koronnego (w latach 1503-1510) Jana Łaskiego. Nigdy nie odbywał on studiów uniwersyteckich, nie posiadał żadnego, najniższego bodaj tytułu naukowego, atoli już w wieku 19 lat, w roku 1474, został notariuszem publicznym i odtąd pracował w kancelariach kościelnych, zaś od pierwszej połowy lat 80. XV w. w kancelarii koronnej pnąc się w górę w hierarchii urzędniczej, by wreszcie stanąć na jej czele.

Zatem cytowane powyżej stwierdzenia na temat konieczności odbycia studiów uniwersyteckich dla podjęcia pracy w kancelarii (koronnej) należy odrzucić jako błędne. Co więcej, Autorka nie podaje na jakiej podstawie formułuje tego typu tezy. Mówiąc zatem wprost mamy tu do czynienia po prostu z jej wyobrażeniami na ten temat, których zaniechała poprzeć jakimikolwiek badaniami czy choćby lekturami istniejących opracowań. A przecież na stronie 78 Biskupa Piotra Tomickiego możemy przeczytać: „Na kanclerzy byli awansowani dostojnicy, którzy wcześniej zajmowali się notariatem (...) bądź najpierw zapoznawali się z charakterem pracy na stanowisku regensa kancelarii”!

W roku 1500 „Piotr Tomicki po kilkuletnim pobycie we Włoszech wrócił do kraju z tytułem doktora obojga praw”, a już kilka dni po powrocie mianowany został kanclerzem kardynała Fryderyka Jagiellończyka. Pewne jest, iż nominacja ta była wynikiem protekcji wpływowego podówczas Andrzeja Szamotulskiego. Wedle słów panegirysty Tomickiego, Stanisława Hozjusza, przyczyną takiego posunięcia miało być to, iż dotychczasowy kanclerz, Zygmunt Targowicki, zrezygnował ze swej funkcji ze względu na podeszły wiek. Wiadomo jednak skądinąd, że pełnił ją nadal aż do śmierci Fryderyka, a sam zmarł dopiero w roku 1512. Fakty te odnotowuje w swojej książce Odrzywolska-Kidawa i co najbardziej zaskakujące to to, że nie budzą one w niej żadnych podejrzeń, nie potrafi wyciągnąć z nich logicznych wniosków i prezentuje naiwną wiarę, iż Tomicki w rzeczywistości objął faktyczne kierownictwo tejże kancelarii, pomijając całkowitym milczeniem rolę, jaką w dalszym ciągu odgrywał Targowicki.

Należy w tym miejscu dodać kilka słów wyjaśnienia. Kiedy energiczny król Jan Olbracht po klęsce wyprawy bukowińskiej w roku 1497 podupadł na zdrowiu i odsunął się od rządów, w praktyce poczęły one przechodzić w ręce jego brata, kardynała Fryderyka. Skupił on wokół siebie grono młodych polityków opozycyjnych, których celem było przejęcie władzy i stanowisk, odsunięcie zaś od nich dawnej ekipy („kuźni” Kurozwęckich). Największe nasilenie wrzeń fakcyjnych miało miejsce po śmierci Olbrachta w roku 1501. Fryderykowi udało się wówczas przeprowadzić elekcję Aleksandra, dotychczasowego hospodara litewskiego, licząc na to, że nowy król zajęty będzie sprawami Wielkiego Księstwa, natomiast rządy w Koronie nadal pozostaną w jego rękach. Był to równocześnie okres, w którym działalność kancelarii koronnej paraliżowana była przez wzajemną nienawiść kanclerza Krzesława Kurozwęckiego i podkanclerzego Macieja Drzewickiego. W tej sytuacji w sposób automatyczny pewne przynajmniej zadania kancelarii koronnej przejść musiały do kancelarii sprawującego faktyczne rządy Fryderyka. Sama Odrzywolska-Kidawa pisze dalej, iż po śmierci Jana Olbrachta „na czas bezkrólewia zawiesiła działalność kancelaria królewska, a jedynymi prawomocnymi dokumentami były te wystawiane w kancelarii kardynała i opatrzone jego pieczęcią. W ten sposób kancelaria ta zyskała wówczas cechy kancelarii państwowej, a kanclerz Piotr Tomicki, choć niemianowany, stał się faktycznym kanclerzem państwa”. Czy jednak rzeczywiście jest możliwe, aby osoba w zasadzie całkowicie bez doświadczenia (ponieważ trudno liczyć tu krótką praktykę w Kurii rzymskiej, już choćby z tego względu, że trudno przypuszczać, że można tam było zapoznać się z prawem obowiązującym w Polsce) mogła zostać obarczona tak odpowiedzialną funkcją? Należy stanowczo odpowiedzieć: absolutnie nie. Liczyć się tu mogły jedynie zdobyte uprzednio umiejętności praktyczne, jak choćby znajomość formularza, oraz dobra orientacja w prawie miejscowym (jednym z głównych zadań kancelarii była kontrola, aby wychodzące z niej dokumenty nie były sprzeczne z obowiązującymi przepisami lub też wcześniej wydanymi przywilejami), natomiast boloński tytuł doktora obojga praw sam w sobie nie był tu żadną rekomendacją. Powiedzieć zatem można, że nominacja Tomickiego miała charakter jedynie tytularny, prestiżowy, chodziło też zapewne o związane z tym urzędem dochody (nawiasowo tylko wspomnijmy, że sprawy dochodów Tomickiego w recenzowanej pracy pominięte zostały całkowitym niemal milczeniem, jedynie na str. 145 znajdziemy króciutki ustęp dotyczący jego wynagrodzeń jako sekretarza królewskiego). Wystarał się o nią dla niego wuj, Andrzej Szamotulski, który wiele uczynił dla wyniesienia młodego krewniaka. Natomiast faktyczne kierownictwo kancelarii bez wątpienia nadal pozostało przy doświadczonym Targowickim. Wnioski wysuwane przez Autorkę świadczą niestety o całkowitym niezrozumieniu zasad funkcjonowania kancelarii koronnej. Przypomnijmy raz jeszcze cytat ze str. 78 jej własnego dzieła: „Na kanclerzy byli awansowani dostojnicy, którzy (...) najpierw zapoznawali się z charakterem pracy na stanowisku regensa kancelarii”.

Po raz kolejny sprawa organizacji pracy w kancelarii królewskiej potrącona została, kiedy Autorka przedstawia wysiłki Tomickiego mające na celu osiągnięcie podkanclerstwa. Na str. 154 czytamy: „Zgodnie ze stosowaną praktyką, w wypadku zwolnienia urzędu kanclerza, podkanclerzy awansował na kanclerstwo”. Nie sposób dociec, na podstawie jakich przesłanek sformułowana została tak karkołomna teza, podobna praktyka bowiem po prostu nie istniała! Po raz kolejny również mamy tu do czynienia z wyobraźnią piszącej te słowa, nie zaś z jej rzetelnością badawczą. Powołując się powtórnie na badania I. Sułkowskiej-Kurasiowej stwierdzamy, że w latach 1447-1506, kiedy to urząd podkanclerski sprawowało 6 osób, awans pieczętarza mniejszego na kanclerstwo miał miejsce zaledwie jeden raz, w przypadku Stanisława Kurozwęckiego. Po raz drugi podobne przesunięcie odbyło się w r. 1510, kiedy kanclerstwo objął Maciej Drzewicki, stało się to jednak dopiero w „drugim rzucie”, ponieważ wcześniej, w r. 1503, „przeskoczony” on został przez Jana Łaskiego, który przesunięty został na ten urząd z funkcji sekretarza wielkiego. 

Skoro jednakowoż nadmieniliśmy powyżej o elekcji Aleksandra, to również ten wątek pojawia się w prezentowanej pracy. Dawno już zostało udowodnione, że spritus movens wypadków roku 1501 był kardynał Fryderyk, Anna Odrzywolska-Kidawa zaś a tergo sprawcę istotnych posunięć na szczytach władzy upatruje w kanclerzu Krzesławie. Tymczasem Krzesław Kurozwęcki był już osobą starą i schorowaną (zmarł w dwa lata później), a dodatkowo załamaną przez porażkę rodziny i lansowanej przez nią polityki. To, że jeszcze raz – po raz ostatni – pojawił się on w grze, było wynikiem kalkulacji Fryderyka, który potrzebował poparcia dla przeprowadzenia swych planów. Także w ich ocenie nie potrafi Odrzywolska zająć stanowiska, które byłoby możliwe do obrony. Na stronie 73 pisze ona: „Zadaniem kardynała było tak pokierować elekcją, aby wybór padł na tego przedstawiciela dynastii, którego kandydatura będzie najkorzystniejsza dla Korony”. Paść tu musi pytanie z jakiego powodu w takim wypadku Maciej z Miechowa w swojej Kronice miałby pisać z niechęcią o elekcji dokonanej in spe utilitatem? Nie miał tu wcale na myśli Miechowita korzyści dla Korony.

Co się tyczy postaci samego Fryderyka to Autorka książki o Tomickim ubolewa, że „Królewicz Fryderyk przeszedł do pamięci potomnych jako człowiek znany z przywiązania do życia pozbawionego ascetycznych wyrzeczeń”. Zamierzała ona obalić ten stereotyp pisząc, iż „jego działalność kościelna, a zwłaszcza częste zwoływanie synodów prowincjalnych i diecezjalnych, nadawanie kościołom odpustów przyczyniających się do rozwoju życia duchowego diecezji, ustanowienie organu zajmującego się czuwaniem nad czystością obyczajów i posłuszeństwem wśród duchowieństwa, świadczą jednakże o dużym zaangażowaniu w sprawy Kościoła”. Czy rzeczywiście udało jej się w ten sposób zanegować tę kliszę? Wątpliwe. Rzec by można, że wszystko to równie dobrze świadczyć może o zaprowadzanych przez niego rządach twardej ręki, zamiłowaniu do silnej władzy centralnej, nie musi zaś dowodzić w żaden sposób, że kierował się pobudkami natury duchowej. Natomiast nadawanie odpustów kościołom przyczyniało się w dużym stopniu także do rozwoju... ekonomicznego diecezji. Krócej i trafniej podsumował to zagadnienie Henryk Łowmiański: „Fryderyk prowadził hulaszczy tryb życia, natomiast swoją działalnością polityczną i administracyjną nie zasłużył na zarzut lekkomyślności”. Pomimo podjęcia zaprezentowanej powyżej próby opinia wyrażona przez Łowmiańskiego pozostaje niepodważona.

Idźmy dalej. Na str. 76 czytamy: „Trzeba jednak cały czas mieć na względzie to, że Aleksander był władcą państwa i to on dobierał sobie współpracowników, a nie odwrotnie”. Jest to kolejne piramidalne nieporozumienie. Jakkolwiek znane złośliwości Macieja z Miechowa kierowane pod adresem Aleksandra można uznawać za przesadzone w swej stronniczości, to jednak nie ma już dziś najmniejszych wątpliwości, że było dokładnie „odwrotnie”. Aleksander był władcą o słabym charakterze i dawał sobą kierować ludziom obdarzonym silniejszą osobowością. Dosadnie wyraził to profesor Henryk Łowmiański pisząc, iż był to monarcha „tępy”, „idący na pasku Łaskiego”. To właśnie było powodem, dla którego za jego panowania zabłysnęło kilka zawrotnych karier: Erazma Ciołka, Michała Glińskiego czy wspomnianego Jana Łaskiego. Pytanie, czy Aleksander Jagiellończyk mógł dobierać sobie sam współpracowników, było już w naszej historiografii kilkakrotnie dyskutowane i ostatecznie udzielono nań odpowiedzi negatywnej.

Łączy się z powyższym kwestia usunięcia się Tomickiego w okresie pomiędzy śmiercią Fryderyka a elekcją Zygmunta, w l. 1503-1506, z Krakowa do Poznania na dwór biskupa Jana Lubrańskiego (być może ponownie za sprawą protekcji Szamotulskiego). Posunięcie to tłumaczone bywa jego osobistą niechęcią do króla Aleksandra, A. Odrzywolska-Kidawa przypuszcza, że raczej został on odsunięty przez monarchę, przypomnieć jednak trzeba, że Tomicki nie zaniechał starań o uzyskanie jakiegoś urzędu i prosił o wstawiennictwo w tej sprawie Andrzeja Świdwę. Bliższe prawdy będzie raczej stwierdzenie, że nie znalazł on dla siebie miejsca na dworze przy wyrosłych gwałtownie Łaskim, Ciołku i Glińskim. Bez wątpienia znajdował się on wówczas w opozycji do ekipy rządzącej, w przeciwnym bowiem razie nie skorzystałby na zmianach, jakie przyniosła nowa elekcja w r. 1506. Bezsprzecznie Piotr Tomicki został wyeliminowany z gry politycznej przez innych jej uczestników, którzy mieli w danym momencie więcej szczęścia czy też byli bardziej przebojowi i nie zamierzali dzielić zdobytych świeżo wpływów między zbyt wielu uczestników rywalizacji. W tym też okresie skrystalizować się musiały jego poglądy polityczne na dalszą część życia. Przypomnijmy, że w r. 1501 nastąpiło zbliżenie obozu kardynała Fryderyka (którego pupilem był Tomicki) z kanclerzem Krzesławem (którego wychowankiem był Łaski), dotychczas się zwalczających. W okresie 1501-1503 być może rysowała się szansa na współdziałanie młodego pokolenia polityków obu stronnictw, została ona jednak zaprzepaszczona po śmierci kardynała. Przypuszczenia te rzucają nowe światło na późniejszą wzajemną niechęć Łaskiego i Tomickiego. Niestety, Odrzywolska-Kidawa w swojej książce temu pasjonującemu zagadnieniu nie poświęciła ani słowa.

Oprócz cytowanej już wcześniej, na str. 67 znajdujemy jeszcze dwie tezy, które należałoby przedyskutować. Pierwsza z nich brzmi: „Badania przeprowadzone dla połowy XV w. przez Antoniego Gąsiorowskiego odnoszące się do terenu Wielkopolski dowiodły, że przeciętny wiek, w którym urzędnicy ziemscy otrzymywali pierwszy urząd, wahał się między 29 a 40 rokiem życia (...) Piotr Tomicki (...) w chwili nominacji na swój pierwszy urząd miał 36 lat”. Wyjaśnijmy, że pierwszym urzędem Tomickiego nie był żaden urząd ziemski, lecz stanowisko kanclerza kardynała Fryderyka. Jak mówi znane powiedzenie, porównywać można wszystko i ze wszystkim. Pytanie tylko: po co? No właśnie, po co...? Sens porównania wieku obejmowania urzędów ziemskich z wiekiem, w którym Tomicki został kanclerzem kardynała pozostaje nieodgadniony.

Niżej w tym samym akapicie czytamy: „Wykształcenie ceniono również u członków kapituł (...) a studia pomagały w osiągnięciu kariery kościelnej, lecz nie były jedynym warunkiem do jej zdobycia”. To jedno zdanie kryje za sobą całe obszary badawcze, znów całkowicie obce Autorce, których istnienie możemy tu jedynie zasygnalizować. Przede wszystkim kapituła katedralna była całkowicie innym organem niż jakakolwiek kancelaria, nie mając z nią absolutnie nic wspólnego. Również tutaj nie sposób dociec sensu zastosowanej paraboli. Kancelaria, najprościej rzecz biorąc, jest urzędem przygotowującym dokumentację związaną z działalnością instytucji, przy której sama funkcjonuje. Kapituły są zaś ciałami współuczestniczącymi w zarządzie diecezji, spełniającymi funkcje pomocnicze i kontrolne wobec biskupa, usamodzielniającymi się w okresie sediswakancji oraz dokonującymi (faktycznie lub jedynie formalnie) obioru ordynariusza. Kładły one nacisk na wykształcenie wchodzących w ich skład kanoników i prałatów ze względu na zadania, jakie przed nimi stały, w oczywisty bowiem sposób bardziej przydatni do ich wykonywania byli doktorzy prawa czy teologii niż kanceliści-praktycy, którzy z kolei znajdowali dla siebie miejsce w odrębnej kancelarii kapitulnej. Wreszcie co do drugiego członu cytowanego zdania, to jest on prawdziwy tylko dla kanoników pochodzenia szlacheckiego, albowiem dla plebejuszy doktorat właśnie był jedyną szansą na awans, co regulowane było nawet konstytucjami sejmowymi, w tym tą najsłynniejszą – Nihil novi, której art. 11 ograniczał osobom spoza stanu szlacheckiego dostęp do biskupstw, prałatur oraz kanonii w kościołach katedralnych.

Pozostańmy jeszcze na chwilę przy beneficjach kapitulnych. Na stronie 125 czytamy: „[Piotr Tomicki] w przeciągu kilku lat pracy na urzędzie sekretarza zdołał skumulować sporo godności kościelnych, które przynosiły mu dochody, a przy okazji wiązały się z dodatkowymi obowiązkami w postaci uczestnictwa w posiedzeniach kapituł”. Szkoda, że Autorka nie poświęciła nieco czasu na przebadanie tego problemu, jako że wchodzi on w przyjęty przez nią zakres tematyczny pracy. Mogłaby wówczas przekonać się, że uposażanie chlebem duchownym urzędników związanych z dworem królewskim w żaden sposób nie wiązało się z obowiązkami oficjum kanonicznego. Obdarowany nim sekretarz stawał się nie tyle kanonikiem kapituły katedralnej, co dzierżycielem beneficjów z ową kanonią związanych. Zgodnie z ówczesną praktyką beneficja kościelne (a szczególnie prałatury) były po prostu formą wynagrodzenia, źródłem stałych dochodów dla tych, którzy z nich korzystali, bez obowiązku wykonywania jakichkolwiek funkcji kościelnych. Z tego przecież powodu ustanawiano przy kapitułach stałe kolegia wikariuszowskie.

Również w tym wypadku zawiodło proste kojarzenie faktów. Na str. 144 znalazł się bowiem taki oto cytat z opracowania Andrzeja Wyczańskiego (Między kulturą a polityką. Sekretarze królewscy Zygmunta Starego (1506-1548), Warszawa 1990): „zatrudnienie w kancelarii królewskiej zwalniało od aktywnego uczestnictwa w posiedzeniach kapituł. Sekretarze ograniczali się jedynie do uczestniczenia w odbywającej się 2-3 razy w roku kapitule generalnej”, choć jak wykazywała praktyka także i tego często zaniedbywano. Wreszcie na str. 152 czytamy, iż Tomicki po objęciu swego pierwszego biskupstwa „najprawdopodobniej diecezji przemyskiej nigdy nie odwiedził”. Zadziwiające, że zagadnienie to zostało zasygnalizowane, a mimo to jakby niedostrzeżone i całkowicie zaniechane.

Wspomniane beneficja stały się przyczyną znanego konfliktu. Kiedy w roku 1513 Tomicki postąpił na biskupstwo przemyskie (dodajmy tu, iż podrozdział opisujący jego starania o pierwsze biskupstwo zaliczyć należy do celniejszych fragmentów tej pracy), Janowi Łaskiemu, przebywającemu w tym czasie na soborze laterańskim, polecono uzyskanie prekonizacji dla nowego biskupa, a także pozwolenia na zatrzymanie posiadanych dotąd przez niego beneficjów – archidiakonii krakowskiej, kantorii i kanonii gnieźnieńskich. Biskupstwo przemyskie przynosiło niewielki dochód, w związku z czym usankcjonowanie takiej kumulacji miało swoje uzasadnienie. Sprawa jedna nadmiernie się przeciągała, zaś bliski współpracownik prymasa Łaskiego Bernard Wapowski zaczął starać się dla siebie o prowizję apostolską na beneficja, które Tomicki zamierzał zatrzymać, choć powinien je opuścić. Stąd też oskarżenia pod adresem Łaskiego, że celowo działał na niekorzyść Tomickiego, chcąc pomóc Wapowskiemu. Było to jednym z powodów, dla których arcybiskup popadł w niełaskę u króla Zygmunta, wyjaśnić tutaj jednak należy, że – wbrew temu, co zdaje się sugerować Odrzywolska-Kidawa – nie to było przyczyną, dla której polskiemu posłowi nakazano powrót do kraju. Od samego początku rzymskiej misji arcybiskupa Zygmunt I i jego otoczenie okazywali w stosunku do niego nieufność. Nieprzychylne stanowisko wobec Łaskiego zajął sejm piotrkowski 1514 r., obradujący pod przewodnictwem niechętnego prymasowi Krzysztofa Szydłowieckiego. Jedna z propozycji senackich spisana została pod nagłówkiem De revocando domino Archiepiscopo Joanne de Lasco ex urbe Roma. Uznano, że arcybiskup powinien zostać odwołany z Rzymu z wielu ważnych powodów, które na tym zjeździe zostały przedstawione.

Nieprawdziwa jest także podawana przez nią informacja, że bulla konfirmacyjna dla Tomickiego nadeszła do Polski pod koniec czerwca. Z listów Łaskiego, znajdujących się dziś w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie wiemy bowiem, że wysłał on ją dopiero około 13 lipca 1514, do Polski nie dotarła ona jednak jeszcze w początku sierpnia. Tomicki zaś dopiero 12 sierpnia wyznaczył wikariusza generalnego i oficjała, który miał w jego imieniu sprawować rządy w diecezji.

Diecezja przemyska była pierwszą z trzech stolic biskupich, które uzyskał Piotr Tomicki. W roku 1520 objął on biskupstwo poznańskie, w 1525 zaś krakowskie. Po śmierci arcybiskupa gnieźnieńskiego Jana Łaskiego w roku 1531, według słów samego Tomickiego oraz jego panegirysty Stanisława Hozjusza, król Zygmunt miał mu zaproponować objęcie stolicy metropolitalnej. Ten jednak, strawiwszy na rozmyślaniach całą noc, ostatecznie udzielić miał odpowiedzi odmownej proponując równocześnie królowi, aby powierzył ją Maciejowi Drzewickiemu. Kiedy to on właśnie został głową polskiego Kościoła, Tomicki skierował do niego po raz drugi list, w którym przedstawiał siebie jako inicjatora tej nominacji (por. niżej o wypadkach w r. 1510).  Wersja ta nie znajduje, co należy szczególnie mocno podkreślić, potwierdzenia w żadnych innych współczesnych źródłach i zdaje się być przejawem mitomanii podkanclerzego. Przecież wcześniej to właśnie intrygi Tomickiego doprowadziły do ustąpienia Drzewickiego z urzędu kanclerza koronnego.

A mimo to Odrzywolska-Kidawa po raz kolejny całkowicie bez zmysłu krytycznego przyjmuje właśnie przekaz Hozjusza i nie zastanawiając się nad jego prawdziwością przechodzi od razu do rozważania przyczyn, dla których Tomicki stolca gnieźnieńskiego nie przyjął. Zakładając, że odejście z krakowskiego ośrodka władzy i przesunięcie do Gniezna byłoby dla ambitnego podkanclerzego degradacją, pisze ona tak (str. 178): „W związku z powszechnie panującym [podkr. PT] poglądem, że awans na tę najwyższą godność w państwie równoznaczny był z odsunięciem od wpływu na rządy w państwie (...)” itd. Przede wszystkim sprzeciw budzi zastosowane tu sformułowanie o „powszechnie panującym” poglądzie. Nie jest to bowiem kategoria sądu naukowego, a poglądy „powszechnie panujące” rzadko kiedy pokrywają się z opiniami ustalonymi w nauce (jak choćby „powszechnie panujący” pogląd, że to „Słońce wschodzi”). Autorka w tym miejscu podaje odsyłacz do artykułu Andrzeja Gąsiorowskiego (Rotacja elity władzy w średniowiecznej Polsce, „Społeczeństwo Polski średniowiecznej” pod red. S. K. Kuczyńskiego, t. 1, Warszawa 1981, s. 273), gdzie możemy przeczytać: „Na godność arcybiskupią przesuwano niejednokrotnie ludzi, którzy musieli awansować, aby otworzyć miejsce na innych istotnych urzędach (kanclerski, podkanclerski, biskupstwo stołeczne). Nie zmienia to jednak faktu, że urząd arcybiskupi choćby tylko przez pozycję w radzie królewskiej, potem senacie, należał do nadzwyczaj istotnych w państwie, a jego nosicieli, którzy przed promocją na arcybiskupstwo piastowali zazwyczaj inne, wysokie urzędy państwowe, możemy rozpatrywać jako grupę reprezentatywną dla ówczesnej elity władzy”. Jako żywo nie znajdujemy w tych słowach niczego, co przemawiałoby na korzyść cytowanej powyżej tezy. Mało tego, Odrzywolskiej pozostaje nieznany inny artykuł profesora Gąsiorowskiego (Arcybiskupi gnieźnieńscy w Polsce pierwszych Jagiellonów, „Roczniki Historyczne” 59 (1993)), w którym na s. 98 czytamy: „Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy przesunięcie aktywnego uczestnika elity władzy państwa jagiellońskiego na stanowisko arcybiskupa gnieźnieńskiego oznaczało awans w hierarchii tej elity, czy też odsunięcie od wpływów (...) Wielkie możliwości materialne arcybiskupów gnieźnieńskich (...), wysokie miejsce (...) w kształtującym się senacie, krąg uzyskanych już wcześniej kontaktów i możliwości, pozwalał arcybiskupom gnieźnieńskim utrzymywać nadal wysoką pozycję w elicie władzy”. Reasumując, rozważania na temat złożonej Tomickiemu propozycji objęcia godności arcybiskupiej nadają się jedynie do tego, by ponownie wziąć je na warsztat i gruntownie przepracować, na pewno zaś nie powinno się ich publikować i wprowadzać w obieg naukowy.

Nie oznacza to wszystko oczywiście, iż według mnie Tomicki żywił ambicje objęcia godności arcybiskupa gnieźnieńskiego. Sądzę, że w rzeczy samej zostały one całkowicie zaspokojone dzierżonymi godnościami podkanclerzego i biskupa krakowskiego. Najprawdopodobniej propozycja przeniesienia go do Gniezna w ogóle nie padła, a on sam dorobił do zaszłych wydarzeń legendę, która miała po raz kolejny przedstawić go w korzystnym świetle jako głównego rozgrywającego na dworze królewskim (za chwilę do tego powrócimy).

Piotr Tomicki wielokrotnie jako sekretarz królewski spełniał różne zagraniczne misje dyplomatyczne. Dwa podrozdziały opisujące ten wycinek jego działalności, Awans na sekretarza królewskiego oraz Udział w poselstwach należy uznać za wartościowe. Jednak już podsumowując rozważania na ten temat Anna Odrzywolska-Kidawa pisze: „Trudno, analizując jego poselstwa zagraniczne, dopatrzyć się jakiegoś własnego programu politycznego, poseł bowiem – jak to było w zwyczaju – w swoim postępowaniu kierować się musiał poleceniami zawartymi w instrukcjach. Inicjatywę własną zmuszony był więc ograniczać do niezbędnego minimum” (podobnie niżej, na str. 155). Po raz kolejny okazuje się, że panujące w dawnej Polsce zwyczaje pozostają dla Autorki terra incognita. Podejmowanie lub nie inicjatyw własnych zależało bowiem głównie od osobowości posła, a także w pewnym stopniu od zmieniających się okoliczności. Nie wszystko bowiem można było przewidzieć pisząc instrukcję, a kiedy poseł stawał w obliczu nowych wydarzeń, musiał sam – i to często w błyskawicznym tempie – podejmować decyzję, co należy w danym wypadku zrobić. Przy trudnościach komunikacyjnych, kiedy wymiana listów trwała kilka miesięcy, w wielu wypadkach konsultacja z królem nie wchodziła w grę. Zresztą powiedzmy sobie, że instrukcje poselskie nigdy nie były żelaznymi okowami, gnącymi bezlitośnie kark i wolę tych, dla których zostały wygotowane. Decydującą rolę odgrywały cechy osobowościowe dyplomaty oraz jego poczucie lojalności wobec władcy. Sięgając znów po bliski przykład przemożne tendencje do prowadzenia polskiej polityki międzynarodowej na własną rękę, bez porozumienia z monarchą i senatem, wykazywali Jan starszy oraz Hieronim Łascy. Wielokrotnie ściągali oni swym postępowaniem gromy na własne głowy i są to fakty zbyt dobrze znane, by można było pozwalać sobie na takie stwierdzenia, jak te zacytowane powyżej, nie narażając się na dezaprobatę.

Po przeczytaniu tej książki zadałem sobie pytanie: jaki Tomicki wyłania się z jej kart? Założeniem pracy była dehumanizacja, wypreparowanie jej bohatera, to znaczy nie chodziło badaczce o przedstawienie go jako człowieka pnącego się po szczeblach kariery, osiągającego kolejne stanowiska, którego w tym czasie spotykają sukcesy i porażki, lecz właśnie odwrotnie, chodziło jej o skonstruowanie „studium poświęconego przebiegowi kariery tego dostojnika”, czyli przedmiotem badań stała się sama kariera, a nie człowiek będący jej nosicielem. Trudno jest mi wyrokować, czy zabieg taki był celowy, faktem jednak pozostaje, że po zapoznaniu się z treścią recenzowanej książki niewiele można powiedzieć na temat samego Tomickiego. Obracamy się tu wciąż w kręgu utartych w dotychczasowej literaturze schematów. Odrzywolska-Kidawa powiela stereotyp ambitnego karierowicza, chciwego pieniędzy, godności, prestiżu i coraz świetniejszych urzędów pochlebcy. Aby je osiągnąć uciekał się do niebezpiecznych intryg i przekupstwa. Przykładowo w latach 1513-1514, aby usunąć z urzędu kanclerskiego Macieja Drzewickiego, na który miałby przesunąć się Krzysztof Szydłowiecki zwalniając jednocześnie podkanclerstwo dla Tomickiego, uciekł się on do manipulacji polegającej na instrumentalnym wykorzystaniu ustawy o incompatibiliach. Drzewicki bowiem wbrew tej ustawie łączył kanclerstwo koronne z biskupstwem włocławskim. Intryga powiodła się, kanclerz zmuszony został do ustąpienia w roku 1515, natomiast już niedługo zarówno Tomicki, jak i Szydłowiecki nie okazując zakłopotania łamali tę samą ustawę. A jeszcze w roku 1510, kiedy Drzewicki obejmował kanclerstwo, Tomicki wysłał do niego list gratulacyjny, w którym prezentował siebie (niezgodnie z prawdą) jako głównego sprawcę tej nominacji, licząc na wdzięczność jej beneficjenta. Mamy tu zatem obraz człowieka „chcącego za wszelką cenę wyeksponować swoje znaczenie w otoczeniu królewskim i podkreślić równocześnie, jak wielką wartość miało jego zdanie dla podjęcia przez króla ostatecznej decyzji”. A wydaje się, że o tej postaci można by powiedzieć o wiele więcej, spróbować wreszcie przedstawić ją w korzystniejszym świetle. Szkoda, że zabrakło tu próby tego typu ujęcia.

Książkę tę podsumować można jednym zdaniem: o ile w wielu jej częściach (niestety nie można tego odnieść do całości tekstu) materiał został zgromadzony dość skrupulatnie, to jednak już wszelkie próby jego opracowania, interpretacji czy syntezy zawodzą w całej rozciągłości, budząc w czytelniku uczucie rozczarowania i zażenowania. Dzieło to jest bardzo nierówne. O ile na uznanie zasługuje rozdział pierwszy (Środowisko rodzinne) oraz większa część rozdziału trzeciego (Sekretarz królewski), to rozdziały drugi (Wykształcenie i początek kariery) oraz czwarty (Podkanclerzy koronny) nie wytrzymują w znaczniejszych partiach krytyki. Szczególniej uderza bardzo mgliste pojęcie Autorki o funkcjonowaniu kancelarii koronnej, co pokazuje się za każdym razem, gdy próbuje ona pisać na ten temat. Mamy tu do czynienia nie z niewinnymi pomyłkami, lecz z wieloma poważnymi błędami, których nie wolno przemilczeć. Znaczna ich część spowodowana została bez wątpienia przez pośpiech, z jakim książka była pisana, a który daje się odczuć w trakcie lektury (niezdolność do kojarzenia notowanych faktów, formułowanie wykluczających się wzajem tez). W rezultacie po raz kolejny otrzymujemy namacalny dowód, że w pracy naukowej pośpiech jest nie tyle już nawet niewskazany, co wręcz karygodny, zaś odkładanie do lamusa reguły horacjańskiej przynosi opłakane skutki. Recenzowaną pracę czytać należy z dużą dozą ostrożności i krytycyzmu.

Życzyć należałoby sobie na koniec, aby wydawnictwa naukowe przywiązywały większą wagę do strony merytorycznej wydawanych przez siebie publikacji.

A. Odrzywolska-Kidawa, Biskup Piotr Tomicki (1464-1535). Kariera polityczna i kościelna, Warszawa, Semper 2004

1 komentarz:

  1. "W pracy nad biografią Ludwika Świętego (...) odrzuciłem inny sztuczny problem: rzekomą opozycję między jednostką a społeczeństwem, której której bezsens wykazał Pierre Bourdieu. Jednostka istnieje wyłącznie w sieci rozmaitych społecznych odniesień, a rozmaitość ta pozwala jej także prowadzić własną grę. Znajomość danego społeczeństwa jest niezbędna po to, by można prześledzić, jak tworzy się i jak żyje pojedyncza postać". J. Le Goff, Święty Ludwik, Warszawa 2001, s. 18.

    OdpowiedzUsuń