„Chamstwa” ciąg dalszy. Kacper Pobłocki odpowiada na polemiczny tekst Anny Sosnowskiej z Krytyki Politycznej.
Jest to ciekawie napisany esej (pomijam jego liczne błędy językowe, przydałaby mu się staranniejsza korekta, a także jego nadmierną rozwlekłość; własny punkt widzenia można wyrazić zwięźlej), choć raczej nie przekona nieprzekonanych. Aczkolwiek Autor bardzo stara się dowieść słuszności swojego nowatorskiego, interdyscyplinarnego ujęcia, swojej racji, a także rozlicznych błędów popełnianych przez historyków*, to jednak u krytycznie nastawionego czytelnika lektura ta spotęgować może wrażenie trwania w rozpaczliwym rozkroku. Otóż Pobłocki deklaruje: „Odwróciłem w Chamstwie irytującą mnie konwencję z książek akademickich – gdzie z nazwiska i imienia są wyszczególnieni głównie badacze i badaczki, a obiekt ich badań to anonimowi „chłopi pańszczyźniani” (tak pisze np. Witold Kula w Teorii ekonomicznej ustroju feudalnego). Zamiast tego zanonimizowałem badaczy – są teraz anonimowym „historykiem” czy „antropologiem”, a z imienia i nazwiska na kartach książki pojawiają się chłopi i chłopki. Zamiast tylko postulować „oddawanie głosu” tym, którzy pozostawali „wielkimi niemowami”, a następnie pisać głównie o debatach w kręgach akademickich, oddaję głos klasie ludowej za pomocą niniejszego zabiegu formalnego”. Obok tego jednak całość naszpikowana jest do granic nazwiskami badaczy z różnych dyscyplin: Witold Kula, Jerzy Topolski, Andrzej Wyczański, Marcin Kamler, Jan Bystroń, Józef Burszta, Jacek Olędzki, Julian Krzyżanowski, Stanisław Pigoń, Stanisław Czernik, Walter Benjamin, Julius Scott, Georges Lefebvre, Terry Eagleton, Clifford Geertz itd. Ktoś złośliwie mógłby skonkludować: czyli teraz już nie akademicy mówią za niepiśmiennych chłopów; teraz to chłopi gadają Benjaminem, Lefebvrem, Bursztą czy Kamlerem.
Pobłocki broni się jednak: „Dlaczego o tym tutaj wspominam? Bo choć w swojej formie Chamstwo jest esejem literackim nawiązującym do literatury ludowej, to w treści pozostaje książką naukową (która przeszła też test recenzencki). To, że ustalenia nauki (antropologii, historii, literaturoznawstwa, socjologii, religioznawstwa) są na drugim planie narracji, nie oznacza, że to jest „tylko” esej literacki – w domyśle, fikcja, która powinna „odwalić się” od poważnej nauki. Teoria służy mi do tego, aby otwierać nowe tematy – na pewne sprawy patrzeć pod innym kątem”.
To prawda, że źródłom historycznym można zadawać różne pytania, można naświetlać je na różne sposoby, każda epoka czy nawet każde pokolenie historyków bada je na swój sposób i wyciąga z nich własne wnioski. Ale dla historyków praca ze źródłami zawsze ma swoje rygory, nie można do nich podchodzić w sposób zupełnie woluntarystyczny (jak mi się nie podoba, co na ten temat napisali Wyczański czy Kula, to przywalę Lacanem albo Derridą). W eseju literackim można dobierać teorie do przyjmowanych z góry założeń („patrzenie pod określonym kątem”). W książce naukowej takie ujęcie niekoniecznie się broni. Szczególnie dla historyka, dla którego ostateczną instancją zawsze jest źródło. Co więcej, tam, gdzie nie ma źródeł (pisanych, materialnych, archeologicznych) historyk musi się zatrzymać. Dla Pobłockiego brak źródeł nie jest żadną przeszkodą. Jak sam deklarował, gdy nie ma źródeł, po prostu „łata dziury” czym innym. Dla historyka – horrendum; dla Pobłockiego – zwykła praktyka, której zakwestionowanie budzi zdumienie.
To, o czym tutaj piszę, jest właśnie powodem krytyki, jaka spotyka Pobłockiego ze strony historyków. W odpowiedzi Annie Sosnowskiej pisze on, że nigdy historyków nie atakował. W swojej książce bezpośrednio może rzeczywiście nie, prawda jednak jest taka, że kiedy historycy przeczytali „Chamstwo” i zaczęli się na jego temat wypowiadać, jego reakcja była dość jednoznaczna: my, historycy, nie rozumiemy i nie znamy się (przecież jeden historyk, Jarosław Kita, napisał pozytywną recenzję, a z tego dla Pobłockiego jednoznacznie wynika, że jego książka jest bez zarzutu!), przekłamujemy, nie robimy tego, co powinniśmy, mamy braki w wykształceniu, w metodologii i w ogóle brak nam oczytania (a pewnie jeszcze po prostu zazdrościmy). Nic podobnego. My po prostu mówimy o tym, co Pobłocki zrobił źle, próbując poruszać się w ramach naszej dyscypliny. Z większą korzyścią byłoby przyjąć te uwagi i się nad nimi zastanowić, niż obrażać się i bić na odlew.
Konfrontacyjny jest zresztą nawet tytuł komentowanego tekstu, wskazujący, że dla Pobłockiego jesteśmy „Moskalami”, a jego odpowiedź skierowana jest jedynie do „dobrych” historyczek i historyków, a nie do tych, którzy jego książkę krytykują. Nie wiem, czy wybór tytułu to świadoma prowokacja, czy też zwykła ignorancja, ale tak czy inaczej nie sprzyja to prowadzeniu konstruktywnego dialogu.
I na koniec zupełna perełka, którą pozostawię bez komentarza: „Literackość formy i akademickość treści dostrzegł też i bez problemu Remigiusz Okraska (w bodaj najbardziej szczegółowym omówieniu tej książki).”
*A skoro tak, to proszę bardzo, jeden tylko przykład: od dobrych kilkunastu lat już historycy nie mówią na poważnie o „Rzeczpospolitej szlacheckiej”. Proszę zacząć od lektury książek prof. prof. J. Dzięgielewskiego i J. Ekesa.